Stąd jest najbliżej do nieba

Fot. - Taiga, Fotolia.com
Fot. – Taiga, Fotolia.com

Kilka lat temu taki właśnie tytuł nadałem jednej z publikacji, która opowiadała o najwyżej położonej wiosce w Polsce, a mianowicie Koniakowie. Do stron rodzinnych wraca się z sentymentem, i choć posługuję kapłańską pełnię dziś w archidiecezji lubelskiej, to od dwudziestu lat praktycznie nie miałem urlopu, żeby nie spędzić tam choć kilku tygodni. To w Koniakowie odprawiłem jedną z mszy św. prymicyjnych i w Koniakowie dzięki życzliwości Księdza Proboszcza wygłosiłem ostatnie rekolekcje wielkopostne, n.in. dotyczące grzechów cudzych.

To właśnie świadomość tego, że milczenie też jest rodzajem wypowiedzi, skłania mnie do napisania tych kilku prostych zdań. Słów poświęconych ludziom, od których tak wiele się nauczyłem i którym tak wiele zawdzięczam.

Choć Koniaków był zawsze bardzo bliski mojemu sercu, dziś bardziej niż kiedykolwiek czuję się mieszkańcem Koniakowa. Tak, dziś w sposób szczególny jestem z Koniakowa. W chwilach, kiedy poniewierana jest religijność ludzi, którzy także dla mnie niejednokrotnie stanowili wzór i przykład miłości Boga i bliźniego, milczenie o tej parafii, o chwilach spędzonych z jego duszpasterzami, o życzliwości i chrześcijańskiej miłości, byłoby zwyczajnym grzechem cudzym…

Nie spotkałem nigdy tak wzorowej drużyny ministrantów, tak oddanych Bogu i Kościołowi parafian, jak mieszkańcy tej górskiej miejscowości. Przez dwadzieścia lat moje urlopy przypadały głównie w czasie dyżuru Księdza Proboszcza. Zresztą wiele razy prosił mnie, by jeśli mam wybór, przyjeżdżać kiedy on jest na parafii, bo wtedy mogę mu pomóc. Kiedy czytam dziś medialne sensacje, najpierw ogarnia mnie pusty śmiech, a potem współczucie i trwoga.

Spędziłem tam wiele czasu, bywałem całymi godzinami na plebanii, rozmawiałem z niejednym wikariuszem i mieszkańcem Koniakowa. Nie spotkałem nigdy, i piszę to pełen świadomości, nigdy plączących się dzieci czy młodzieży po plebanii. Tym może nawet różnię się z Księdzem Proboszczem, że mój dom parafialny, jest otwarty. Zresztą wielu przestrzega mnie, że kiedyś to się dla mnie źle skończy, że ktoś może wytoczyć przeciw mnie najbardziej ohydne pomówienia, bo młodzież plącząca się po plebanii, to przecież doskonały pretekst do jakichkolwiek pomówień, ale jak się okazuje, nawet gdyby pozamykać drzwi na klucz, jak pokazuje przykład ostatnich dni, też można zostać zlinczowanym, bez procesu, bez prawa do obrony i nawet bez osobistego postawiania zarzutów przez rzekomą ofiarę…

Wiele razy nawet z młodzieżą bywałem w Koniakowie i nie ukrywałem, że nie przywiozłem ich na wycieczkę w góry, ale przywiozłem im pokazać wiarę prostą, jak Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo szeptane przez polskich górali, wiarę ofiarną, jak ostatni grosz, rzucany do puszki kenijskiemu Księdzu, który prosił o datki, aby w ubogiej Afryce zbudować dzieciom szkołę, duszpasterzy wrażliwych na potrzeby innych, jak Ksiądz Proboszcz, który potrafił oddać ks. Patrickowi z Kenii całą swoją pensję, a gdy ten wzbraniał się, powiedział do mnie: „przetłumacz mu, że to na bilet, bo oni mają trudniej niż my…”.

Są sprawy, które doczekają się sprawiedliwości dopiero na tamtym świecie, ale już tu, na ziemi wszyscy znamy na pewno świętych i grzeszników. Świeckich i duchownych. Przez owe dwadzieścia lat, mimo całych godzin rozmów, nie usłyszałem nawet jednej anegdoty o zabarwieniu erotycznym od Proboszcza z Koniakowa, nigdy ja, dorosły człowiek i ksiądz, więc można by powiedzieć „swój”, nie byłem namawiany do picia alkoholu. Pamiętam za to piękne wywody o muzyce, śląskich zwyczajach i świętach spędzanych na wzór rodzinnego domu. Takiego poznałem i takiego pamiętam Księdza Jerzego.

On sam na pewno ma wielu przeciwników, a pobożność śląskich górali niejednemu była i jest solą w oku. Owszem, wiele rozwiązań gospodarczych, duszpasterskich czy logistycznych  jakie stosował w Parafii, sam nigdy bym nie wprowadził, a nawet rzec by można, dziś sam jako proboszcz robię wiele rzeczy dokładnie odwrotnie. Zwyczajnie styl posługi, jakiej sam się oddaję i jaką mam we krwi, jest bardziej spod znaku zwykłych butów papieża Franciszka niż spod majestatu tiary dawnych papieży. Bóg to będzie sądził nie ja, i mam nadzieję że i mnie Bóg, a nie mass media kiedyś osądzą. Wiem, że tym głosem rzucam na szalę wszystko, na co pracowałem, i co jeszcze przede mną. Siła mediów jest porażająca. Ostatnimi czasy jej potęgi w pozytywnym znaczeniu doświadczyłem i ja i moja parafia. Wiem, że teraz tysiące „lajkujących” moje wpisy może zastąpić tysiące hejterów, kreując mnie na potwora, który ma czelność zabierać głos w sprawie, w której dla wielu już wszystko jest jasne i wiadome.

Zanim więc zostanie mi odebrane prawo do kilku prostych zdań, świadomie dokańczam mój wpis. W głowie kołaczą mi się słowa znanej piosenki, o latach słusznie minionych i kapłanie, którego kreowano na wroga proletariatu a jego msze nazywano seansami nienawiści…

Mieli się przecież nienawidzić

Mieć oczy zamknięte, niewiele wiedzieć

To megafony miały im mówić

Kogo kochać i z kogo szydzić

Mieli walczyć o kawałek chleba

I jak pomniki czekać, a świtem

Już cichym tłumem ruszyć do pracy

I strach ukoić wódki łykiem

 

Ref: Uciszcie tego księdza, wiecie, co macie robić

Uciszcie, uciszcie

 

Mieli w pochodzie iść ze sztandarami

Na znak do kamer się uśmiechać

Nowym korytem wytyczonym

Popłynąć szarą, równą rzeką

Miało tak przecież być do końca

Bez opium dla ludu i tej choroby

Jakichś nonsensów o wolności

Która im tylko mąci w głowie

 

Ref: Uciszcie tego księdza, wiecie, co macie robić

Uciszcie tego księdza, przecież wiecie, jak to się robi

Uciszcie tego księdza, wiecie, co macie robić

Uciszcie, uciszcie

 

Mieli się przecież nienawidzić

Mieć oczy zamknięte, niewiele wiedzieć

Jak to się stało, że kamienie

Mogły w modlitwę się zamienić …

 

Dziś kamienie pogardy kierowane pod adresem Koniakowian i naszego Proboszcza też muszą zamienić się w modlitwę. To jej najbardziej potrzebują mieszkańcy i Ksiądz Proboszcz. Choć rozum stawia i stawiał będzie parę prostych pytań. Chociażby o to, jaki związek ma wywołanie tego skandalu TERAZ z rozpoczętą parę dni temu ogólnopolską akcją zainicjowaną przez środowiska homoseksualistów pod hasłem „przekażcie sobie znak pokoju”, o której napisali Księża Biskupi, że katolik nie może się w nią angażować? Akcją, która stwarza poważne niebezpieczeństwo, że wierni ulegną dezorientacji co do nauki Kościoła na temat grzechu sodomskiego? Dlaczego rzekoma ofiara udziela wywiadu, a kto inny składa doniesienie do prokuratury na podstawie nie faktów, ale prasowych doniesień? Ilu z dziennikarzy szukających sensacji w Koniakowie wychodzi ze znanego w polskich mediach założenia, że „prawda została już ustalona i żadne fakty jej nie zmienią?”. Prawa do tych pytań, nikt nam nie odbierze…

W każdym razie, pozostając wierni Bogu i Kościołowi, zjednoczeni na modlitwie i dający świadectwo prawdzie, sprawimy z Bożą pomocą, że wciąż, mimo wysiłków wielu wrogów Kościoła, z Koniakowa wciąż będzie najbliżej do nieba…

Asante znaczy dziękuję

Kenia„Patrick”, powiedział do mnie podając mi dłoń na powitanie młody kleryk z Czarnego Lądu, z którym miałem dzielić przez najbliższe miesiące pokój w rzymskim seminarium. „Mirek”, odpowiedziałem, witając współlokatora w Collegio Ecclesiastico „Sedes Sapientiae” w Rzymie, dokąd obaj zostaliśmy skierowani na studia. Dla niego i dla mnie wszystko było nowe. Obaj byliśmy na początku naszej drogi do kapłaństwa. Mieliśmy swoje wyobrażenia i plany na przyszłość. W tym wzajemne zaproszenia do odwiedzenia naszych ojczyzn. Wtedy jednak nasza ukochana Polska dopiero otwierała się na świat, a może lepiej byłoby powiedzieć, że świat otwierał się na nas.

Od tamtej chwili minęło 23 lata… Zdążyliśmy utracić i na nowo odzyskać urwany kontakt. Internet stał się łatwiej dostępny nie tylko w Polsce, ale i w odległej Kenii. Z Bożą pomocą udało nam się również odwiedzić się wzajemnie w naszych parafiach. dzięki ofiarności dobrych ludzi, których nie brakuje na świecie, udało nam się w Polsce zebrać nieco grosza, dzięki któremu w Mbaranga, wiosce oddalonej o kilka godzin jazdy samochodem od Nairobi, udało się skończyć budowę szkoły i nieco ją doposażyć. Zorganizować transport leków i ubrań dla najbardziej potrzebujących. Słowem, czasem więcej siły i chęci do życia niż dary materialne daje poczucie, że ktoś zauważy w bliźnim człowieka z jego potrzebami, radościami i smutkami. Zawsze, a przynajmniej w przypadkach, z którymi się zetknąłem najcenniejszym darem jest nadzieja.

Tak też było w tym roku. Światowe Dni Młodzieży w Krakowie to niepowtarzalna okazja aby ponownie się spotkać, ale także by spróbować zabrać ze sobą dzieci i młodzież, dla których świat do tej pory zaczynał się w Mbaranga bądź Gatunga a kończył w oddalonym o kilkanaście kilometrów Meru. Zanim Ojciec Święty Franciszek zaapelował na krakowskich boniach, abyśmy byli siewcami nadziei, mój kolega ks. Patrick, tłumacząc dlaczego zabrał ze sobą tak młodych uczestników,  powiedział, że chciałby pokazać dzieciom inny świat, zarazić ich nadzieją, aby kiedy wrócą i zaczną uczyć się oraz pracować we własnym kraju mieli marzenia, dzięki którym nie będą się bali przekształcać świata i rozwijać się. Zresztą ks. Patrick również za zgodą ks. Biskupa podjął studia specjalistyczne z zakresu rozwoju społeczno – gospodarczego. Gdy byłem u niego powtarzał nie raz, że tu (w Afryce) ksiądz musi być nie tylko kapłanem, ale robi to, co w Europie robi wójt, lekarz, kierowca, architekt, adwokat, rozjemca i wielu, wielu innych. Ma być człowiekiem między ludźmi, pisanym przez wielkie „C”, do którego można przyjść i przynajmniej porozmawiać. Nawet, jeśli nie zaradzi potrzebom, wysłucha i pomodli się, a to już dużo.

Mimo piętrzących się od początku trudności, wyjazd doszedł do skutku. Jeszcze nie raz Dobro i Zło miały zewrzeć szyki w walce o dusze małych dzieci z serca Afryki. O tym jednak innym razem. Zawsze jednak, kiedy piętrzyły się problemy, pojawiali się też Dobrzy Ludzie, którzy swoją miłością, serdecznością i świadectwem chrześcijańskiego życia pomagali iść naprzód i wypełniać serca nadzieją, aż po same brzegi, nie tylko te Krakowskie. „Proszę Księdza, to zebraliśmy w niecałe trzy godziny pośród znajomych, powiedziała goszcząca nas Pani, na krakowskim Bieżanowie, wręczając ponad siedem tysięcy złotych. „Nie wszyscy mogliśmy przyjąć pielgrzymów więc chcemy, aby ksiądz przeznaczył te pieniądze na te konkretne dzieci, ma tym dzieciom w Polsce niczego nie brakować!” – dodała. W kolejnych godzinach ludzie donosili jeszcze więcej ofiar. Pieniężnych i materialnych. Jak udało nam się wykorzystać ofiarowane pieniądze, napiszę w jednym z kolejnych wpisów. Kiedy jednak ksiądz Patrick robił zdjęcia telefonem i wysyłał do Afryki, aby rodzice maluszków byli spokojni, że są bezpieczne i szczęśliwe, spotykał się wielokrotnie z  tym samym pytaniem: „Czy wy jesteście w raju”?

Dla nich jesteśmy rajem. Zmywarka do naczyń, odkurzacz, pralka automatyczna, podróż pociągiem, wzbudzały nie mniejsze zainteresowaia niż park rozrywki w Inwałdzie lub Muzeum św. Jana Pawła II w Wadowicach. Patrząc więc z perspektywy zaledwie kilkunastu dni od tego szczególnego czasu przychodzi do głowy refleksja, że po wielokroć jesteśmy jak Pierwsi Rodzice – Adam i Ewa. Otacza nas raj, nawet nie dlatego, że inni mają gorzej pod względem materialnym, ale dlatego, że otacza nas mnóstwo ludzi o anielskich sercach, emanujących dobrocią i chrześcijańską miłością, a my pozwalamy Kusicielowi, aby wmówił nam, że prawdziwe szczęście może dać jedynie sięgnięcie po zakazany owoc. Niech więc nasz raj, który objawił się w czasie ŚDM trwa. Niech dobroć serca zmienia świat.

Nasi goście przywieźli ze sobą mnóstwo pamiątek. Obdarowywali nimi ludzi zaangażowanych w organizację ich pobytu w Lublinie, ale także zostawili ich ponad dwieście, abyśmy umieścili je w naszym internetowym parafialnym sklepiku i spróbowali zlicytować, aby dochód ze sprzedaży pomógł im spłacać kredyt, jaki parafia w Gatunga zaciągnęła, aby sfinansować podróż grupy do Polski. Przedmioty te trafiły na nowo powstały portal aukcyjny www.tutino.pl. Zostaliśmy zwolnieni z wszelkich opłat i prowizji, aby całość dochodu ze sprzedaży (możliwe są opcje kup teraz lub licytacja) mogła trafić do dyspozycji ks. Patricka. Tam, w nowej parafii również zaczął posługę od wybudowania szkoły dla dzieci. „Edukacja, to dla nich przepustka do lepszego życia”, tłumaczy. Zaledwie 50 zł miesięcznie wystarcza na sfinansowanie edukacji jednego dziecka… Koszt dwóch biletów do kina, zaczyna projekcję filmu o lepszym życiu dla tych dzieci. Zdaję sobie sprawę, że i u nas nie brakuje dzieci i młodzieży, którym można i trzeba pomóc. często są to niekoniecznie najubożsi materialnie, ale często młodzi, ambitni ludzie, którym parę groszy miesięcznie pomoże wypłynąć na szersze horyzonty i uwierzyć, że lepszy świat nie musi zaczynać się od praktyki na obczyźnie na zmywaku. Powołałem do życia Fundację „Pod Damaszkiem”. Chcemy pomagać jednym i drugim, chcemy inwestować w człowieka, w jego zdolności, ale przede wszystkim w jego duszę i życie Ewangelią.

Mam świadomość, że proponowane aukcje niekoniecznie odzwierciedlają wartość przedmiotów, choć niektóre są warte więcej, niż cena „kup teraz”. Chcemy jednak poprzez te aukcje charytatywne przedłużyć ten łańcuszek dobrych serc, jaki objawił się w czasie ŚDM. Za przystąpienie do aukcji, nabycie przedmiotów, zachęcenie innych i udostępnienie informacji o wydarzeniu, z serca składam serdeczne Bóg zapłać. Skromny koszyk, pleciony z trzciny dywan, rzeźbiona figurka zwierzątka czy afrykańska koszula będą nam przypominały, że gdzieś daleko w Afryce, jakieś dziecko będzie składając rączki do pacierza modliło się do Boga za nas i szeptało słowa, które może gdzieś w duszy usłyszymy – „Asante sana„, to znaczy „dziękuję bardzo„.

Do naszego sklepu zapraszamy poprzez kliknięcie tutaj

Marnotrawne dzieci

Fot. - Sergey Nivens - Fotolia.com
Fot. – Sergey Nivens – Fotolia.com

„To moje prawo i mój własny wybór, więc nic ci do tego, zdziwaczały starcze! Przede mną przyszłość, świat, miasto i zabawa, więc nie dziw się temu, że właśnie opuszczam to nędzne poletko! Biorę, co do mnie należy i więcej tu nie wrócę. Zapamiętaj sobie na koniec, że nic ci do mojej wiary, i nic do mych decyzji! To tylko moja sprawa! Na pewno świat będzie dla mnie bardziej od ciebie łaskawy, i nie każe się spowiadać z mojego własnego wyboru.”

Zamilkli, oglądając się z niedowierzaniem za siebie przechodnie, świadkowie tej sceny, nie mogąc pojąć tego, co właśnie usłyszeli. Posmutnieli sąsiedzi ojca i jego przyjaciele, nie mając odwagi współczuć ni wypominać wymagań oraz wychowania, które staruszkowi ongiś podyktowały przecież wersety Świętej Księgi.

Nawet pokój dziecinny, który opustoszał zdawał się milczeć, nie chcąc się wymądrzać,  i choć on jeden mógłby śmiało przywołać znane nie od dziś powiedzenie „a nie mówiłem”, wolał w milczeniu zastygnąć, czekając aż pan domu wyznaczy mu lada chwila nowego mieszkańca.

Tymczasem staruszek ojciec zamknął dziecinną bawialnię, spojrzał gdzieś hen daleko, gdzie chwilę temu zniknęło marnotrawne dziecko, westchnął do Pana Niebios i wyszeptał modlitwę, jaką znał i wymawiał z twarzą skrytą w swych dłoniach, w momentach najtrudniejszych swojego żywota:

„O Panie, racz wejrzeć na mnie, sługę niegodnego, i pozwól raz jeszcze postąpić wedle słów Świętej Księgi. Daj mi poznać w sercu, gdzie chcesz mnie zaprowadzić i pozwól się przygotować na to, co ma niechybnie nadejść. Daj proszę mi poznać, jak bardzo diabeł skusił serce dziecka i jak bardzo dopuścisz, by zostało splamione niegodziwością, kłamstwem, szaleńczą beztroską a może nawet grzechem Absaloma, lub naiwnym tańcem młodziutkiej Salome? Czy powinienem jak Dawid, z gronem swych wiernych druhów spodziewać się, że już wkrótce synowie Gery będą miotać przekleństwa, próbując na nowo budzić demony przeszłości? A może jak w przypadku odważnego proroka o losie mym przesądzi taniec naiwnej Salome?”

Dzień właśnie się już chylił ku swemu zachodowi, ostatnie światła gasły, czekając, aż za parę godzin zbudzi je po dwakroć głośne pianie koguta. I tylko święta Księga zdawała się gorączkowo szukać kolejnych wersetów, na umocnienie w staruszku ojcu wiary w  świętą moc przebaczenia. Spojrzał więc na księgę, zerknął na pustą drogę i smagany jesienno zimowym wiatrem, powrócił do domu, wiedząc, że jeśli nawet po ludzku to będzie niemożliwe, to wciąż „wszystko może w Tym, Który nas umacnia”. Teraz więc nie pora wpatrywać się w pustą drogę, teraz jest czas powrotu do codziennych zajęć. Czas modlitwy codziennej o to, by gdy już dziecko zasmakuje strąków ze świńskiego koryta, gdy z poobijanym sercem wciąż jeszcze nie wolnym od pychy, wróci skopane przez życie i wypowie zaklętą regułkę, nie wierząc samemu do końca w jej głębokie znaczenie, staruszek z sercem wypełnionym po brzegi żalem, wtedy jeszcze pamiętał, co mu objawił Najwyższy: „Wystarczy ci mojej łaski”, wystarczy, więc póki co, walcz dalej o innych, a Ja będę wciąż walczył o ciebie.

„Bo byłem przybyszem…”

Fot. - ? RVNW Fotolia.com
Fot. – ? RVNW Fotolia.com

 

Prawo gościnności leży u podstaw najstarszych kultur świata. Kiedy sięgamy do Biblii, widzimy, że obowiązek udzielenia gościny był jednym z ważniejszych i najstarszych kulturowo nakazów, które kształtowały naszą cywilizację. Dziś nie tylko kultury semickie, ale także nasza staropolska tradycja nakazuje nam stosować zasadę, „gość w dom, Bóg w dom”. Wszak chyba tylko złośliwi, niewrażliwi na tę piękną tradycję ludzie, mający sami niedookreślone intencje, próbowali ją zastąpić przewrotnym powiedzeniem, „gość w dom – pilnuj żony”.

Dzisiaj okazuje się, że kiedy ta prastara zasada gościnności ma być zastosowana do napływających do Europy ludzi z krajów Bliskiego Wschodu i Afryki, na całym Starym Kontynencie i nie tylko, rozgorzały potężne dyskusje, które jak wszystko na to wskazuje zwiastują rychły koniec Europy, jaką znamy. Kiedy kilka miesięcy temu ryzykowałem twierdzenie, że w najbliższych miesiącach, góra kilku latach strefa Schengen przejdzie do historii i przestanie istnieć w praktyce, a koniec Unii Europejskiej jest obecnie bliższy, niż bliski był koniec ZSRR, gdy w Polsce rodziła się Solidarność, wielu uważało to za swoiste polityczne science fiction. Dziś kolejne kraje przywracają kontrolę na granicach, inne zaś w praktyce tracą -miejmy nadzieję, że tylko chwilowo – kontrolę nad swoimi granicami.

Na temat kryzysu migracyjnego powiedziano już chyba wszystko. Nie wszystko przedarło się do szerokiej opinii publicznej, gdyż miłujące pokój i demokrację oraz wolność słowa rządy o proweniencji skręcającej na lewo powoli, cichaczem choć nie w pełni przywracają jeszcze kontrolę na granicach, to dość skutecznie przywracają kontrolę niezależnych wypowiedzi i publikacji, aby wolne od religijnych i tradycyjnych przekonań współczesne społeczeństwa, nie mogły dopuścić się orwellowskiej myślozbrodni.

Co więc sądzić nam na ten temat? Mamy przyjmować, czy nie przyjmować uchodźców? Wielu czuje się zdezorientowanych, ale wielu innych entuzjastycznie wypowiada się o otwarciu granic, jako o szansie, nakazie sumienia i europejskiej solidarności. Myślę więc, że powinniśmy znaleźć jakiś złoty środek. Idea którą się chcę podzielić, nie jest może doskonała, ale patrząc po liczbie zwolenników przyjmowania uciekinierów z Bliskiego Wschodu i Afryki pomoże rozwiązać nam ten kryzys w ciągu kilku tygodni.

Proponuję więc, aby każdy, kto uważa, że należy przyjmować tych ludzi a ma ku temu warunki – poczynając od decydentów i tzw. publicznych autorytetów, zadeklarował ilu uchodźców przyjmie pod swój dach, a my, mniej zdecydowani, wątpiący, czy nawet mający opory spróbujemy ponieść koszty tego eksperymentu na europejskim organizmie. Oczywiście, już widzę, jak wielu zwolenników przyjmowania przybyszów z Krajów Proroka oburza się na moją propozycję i poucza mnie, że powinienem przyjmować ich ja, parafie i zakony. Hm, ciekawe i godne rozważenia, ale chyba ci ludzie lepiej będą czuli się w domach, gdzie nie będzie gorszył ich znak krzyża, odprawiane modły i konserwatywny model życia. Chyba zależy nam wszystkim na stworzeniu im środowiska, gdzie samo sformułowanie „multi kulti” budzi zachwyt i entuzjazm? Myślę, że wówczas, znajdzie się sposób, aby nawet pieniądze zbierane w kościołach na sfinansowanie pobytu uchodźców w domach zwolenników emigracji, nie śmierdziały, lecz okazały się halal.

Co Wy na to? Zapraszam do dyskusji.

Zamiatarka

Fot. ? Kara - Fotolia.com
Fot. ? Kara – Fotolia.com

Czas leci szybko. Dopiero usiadłem, aby napisać komentarz liturgiczny, jaki z rana ukaże się na opoka.org.pl, przejrzeć to, co musi zostać do zrobienia na jutro, a zegar zaczął wystukiwać magiczną godzinę, która oddzieliła dziś od jutra. Dokoła cisza, za oknem tylko słuchać zbliżającą się zamiatarkę, sprzątającą ulicę, aby z rana była na nowo gotowa do spełniania swojej roli. Czas ostatniej modlitwy dnia przywołuje niechybnie retoryczne pytanie, czy ten sunący z wolna samochód miejskich służb posprząta cały brud usypiającego miasta?

Lublin przez ostatnie lata bardzo się zmienił. Wypiękniał i przyciągnął wielu ludzi, ale też przygarnął grzech i brud znany ze współczesnych europejskich miasta. Brud, którego nie zmyje nawet cała kolumna miejskich zamiatarek. W ciszy nocy jedni śpią, inni pracują, a jeszcze inni modlą się lub grzeszą, dokonując wyborów pomiędzy spotkaniem z Bogiem a spotkaniem z pustką i nicością. Wyborów, których konsekwencją będzie przybliżenie się lub oddalenie od Boga. Konsekwencją tych wyborów będzie poszukiwanie Boga u kratek konfesjonału i na niedzielnej mszy świętej, bądź udawanie, że na Boga nie starcza nam czasu, że kościół wcale nie jest potrzebny, aby być dobrym człowiekiem, lub udowadnianie, że księża i ludzie chodzący na mszę świętą są gorsi od innych.

Obowiązki proboszcza, to nie tylko kościół, kancelaria i administrowanie parafią. To także, a może przede wszystkim modlitwa za powierzonych opiece duszpasterskiej ludzi. Tego wieczoru, miejska zamiatarka przywołuje mi na pamięć różne mijane na ulicy twarze, ludzi, tych, których znam i tych, których już więcej nie spotkam w swoim życiu, pytając o to, jakim słowem i jakim gestem możemy sięgnąć w najskrytsze zakamarki ludzkich serc, aby zanieść tam orędzie Boga Bogatego w Miłosierdzie? Co możemy zrobić, aby świat, a przynajmniej w tej części, jaka nas otacza był choć odrobinę lepszy?

Pytanie o przemianę świata ciągle odsyła do wnętrza własnego serca. Prowokuje kolejne pytania, o przeżyty dzień, napotkanych ludzi, o wykorzystane lub zmarnowane szanse, aby być świadkiem Odwiecznej, Bożej Miłości, w którą świat z wolna zdaje się przestawać wierzyć. To wszytko niczym cień palącej się w oddali świecy, niekiedy wyolbrzymia problemy, z jakimi spotkamy na nowo o poranku, innym zaś razem pozwala dostrzec drogę, którą trzeba iść, aby się nie potknąć. Zawsze jednak każe zapytać się przed udaniem się na spoczynek, czy tego dnia, który właśnie minął było dość naszej modlitwy za ludzi, którzy stanęli na naszej drodze życia, i czy było dość modlitwy, jaką otaczają nas inni ludzie, aby jutro z nową dawką chrześcijańskiej nadziei przystąpić do zarażania innych miłością Boga, jaka dana nam jest w Jezusie Chrystusie. Tym, którzy pamiętają o mnie w modlitwie, z serca dziękuję, i nieskromnie proszę o jeszcze.

Marcin i Monika

Fot. ? Studio Gi, fotolia.com
Fot. ? Studio Gi, fotolia.com

Mówi się, że początki zwykle bywają trudne. Jeśli jednak chce się całym sercem wejść w nowe obowiązki, nie tylko zwykle, ale zawsze, trzeba liczyć się z tym, że początki będą pracowite. I to bardzo. W przypadku nowej parafii, będąc tym razem w roli proboszcza, wiąże się to dla mnie nie tylko z wysiłkiem duszpasterskim, ale także z radością poznawania nowych ludzi, konfrontowania się z trudnymi sytuacjami, które trzeba wciąż uczyć się rozwiązywać w duchu Ewangelii. Słowem piękno służby Bogu i ludziom, odkrywane na nowo po osiemnastu latach kapłańskiej posługi.

Minione kilka ostatnich dni, to spotkania z ludźmi w kancelarii, niedzielna posługa przy ołtarzu, na ambonie i w konfesjonale, ale także pierwsze śluby i niestety pogrzeby w nowej parafii. Głoszenie ludziom słowem i postawą tej samej, niezmiennej od wieków Ewangelii, ale wciąż ze stawianym sobie na nowo pytaniem, jak robić to w czytelny, zrozumiały dla współczesnego człowieka sposób. Bo Ewangelia pozostaje niezmienna, choć czasy szybko się zmieniają.

Marcin i Monika, którym jako pierwszym pobłogosławiłem w nowej parafii na ich nową drogę życia, a których serdecznie pozdrawiam, też są dziećmi swoich czasów. Przyjechali z zagranicy wziąć ślub. Oboje mają swoją historię życia, którą od tej pory będą pisać wspólnie. Mówi się, że każdy człowiek jest inny i niewątpliwie jest to tzw. święta prawda, ale spotkanie z bohaterami mojego wpisu, stało się kolejną – myślę, że nie tylko w moim życiu – pocztówką od Pana Boga, w której zapewnił nas wszystkich, że jest blisko i nas kocha.

Jako pierwsza do kancelarii trafiła Monika. Po kilku minutach wspólnej rozmowy, dotyczącej szczegółów liturgii zawarcia sakramentu małżeństwa, zaczęła się głębsza rozmowa dotycząca naszych relacji z Panem Bogiem i bliźnimi. Padają ważne, choć trudne pytania z obu stron. Na jedno z nich, słyszę taką odpowiedź. „Proszę księdza, wiem, że mam Ojca, który w sobotę będzie blisko mnie i będzie mi pobłogosławił…” Później rozmawiamy o tym, jak ten nasz Ojciec w Niebie troszczy się o swoje dzieci, jak walczy o nas i nie poddaje się, choć my czasem odchodzimy od Niego.

Z pozycji duchownego, nie raz wydawać by się mogło, że będąc po studiach teologicznych, wiemy tak dużo na temat Pana Boga, że w stosunku przeciętnego katolika, dzieli nas pod tym względem przepaść. Jednak nie od tego ile o Nim wiemy, często zależy nasza relacja z Bogiem. Czasem kilka prostych słów, takie małe – wielkie wyznanie wiary spotkanego w życiu – zdawać by się mogło „przypadkiem” – człowieka staje się milowym krokiem, na naszej drodze do Boga.

W seminarium powtarzano mi, że kancelaria parafialna bywa często ważniejszym miejscem głoszenia Słowa Bożego niż ambona. Bo tam, spotykamy często ludzi, którzy w kościele bywają sporadycznie, a od tego, jak zostaną potraktowani, często zależy na długie lata ich relacja z Bogiem i Kościołem.

Ślub Marcina i Moniki dzięki dwóm krótkim rozmowom w kancelarii, nie był dla mnie ceremonią zaślubin zupełnie obcych osób. Zresztą podczas drugiej rozmowy, gdzie spotkaliśmy się już w „komplecie”, tzn, Para Młoda, świadkowie i ja, otrzymałem zaproszenie na przyjęcie weselne. Choć rzadko uczestniczę w takich uroczystościach, obiecałem przyjść choć na godzinkę. Życzliwość, z jaką potraktowali mnie zarówno Nowożeńcy, jak ich goście, przypomniał mi słowa św. Jana Pawła II, który mówił: „Świat potrzebuje kapłanów, bo świat potrzebuje Chrystusa”. Być kapłanem, to być świadkiem Chrystusa. Tylko tyle, i aż tyle. Bóg zaś wtedy będzie nas prowadził i błogosławił. Bo On jest naszym Ojcem, który nas nigdy nie opuści, nawet, gdyby odwrócili się od nas nasi znajomi i bliscy.

Prawdziwy cud

Fot. ? craftsoft, fotolia.com
Fot. ? craftsoft, fotolia.com

Posługa w parafii leżącej w samym środku miasta, będącego stolicą diecezji to niewątpliwy motywator, aby częściej uczestniczyć w uroczystościach o charakterze ogólnodiecezjalnym. Takim, jak np rocznica cudu lubelskiego. Słowo „cud”, mimo szybkiego rozwoju techniki, wciąż budzi emocje i zainteresowanie.

Pisząc o wydarzeniach sprzed 66 lat, przypomina mi się katecheza, na której po raz pierwszy usłyszałem o tych wydarzeniach. Mój katecheta w szkole średniej, wspominając lata swojej młodości, mówił, że sam nie wie, czy na obrazie Matki Bożej wówczas pojawiły się łzy. Zresztą w tamtych czasach, ówczesna władza miała niejednokrotnie większą wiarę w cuda dziejące się w Kościele, niż niektórzy niedzielni katolicy. Profilaktycznie więc zadbano o to, aby zjawiska nigdy do końca nie przebadano, bo a nóż okazałoby się się, materializm dialektyczny ma się nijak do tego, co mimo iż mówi nam o rzeczach duchowych, czasami można dostrzec gołym okiem. Ten właśnie katecheta mówił nam – wówczas uczniom liceum, że w kontekście cudu lubelskiego, był świadkiem innego cudu, który widział na własne oczy. Mianowicie, wielkie kolejki do konfesjonałów, nawrócenia po latach, gromadzący się na modlitwie ludzie, mimo wyjątkowych, celowych wówczas utrudnień w funkcjonowaniu transportu publicznego.

Trudno w tym się z nim nie zgodzić, wszak każda posługa w konfesjonale, każda dusza odzyskana dla Boga i Jego Królestwa to zwycięstwo Bożej miłości i zważając na okoliczności, w jakich czasem penitenci trafiają po latach do tej „kliniki miłosierdzia”, to najprawdziwszy cud, którego piękno urzeka i daje nadzieję na lepszą przyszłość.

W tym kontekście warto przywołać otrzymaną ostatnio radę, jakich otrzymuję dość dużo z racji objęcia posługi proboszcza, a która brzmiała: „pamiętaj, że jedyny patron proboszczów i zarazem jedyny święty proboszcz, to Jan Maria Vianney, który był „niewolnikiem konfesjonału”. Chcesz być dobrym proboszczem, nie zapominaj o konfesjonale.” Cóż, zadanie to niełatwe, ale za to stawka wysoka. Bo przecież o czym może marzyć jeszcze kochający duszpasterstwo kapłan, który został już proboszczem, jak nie o tym, aby zostać świętym?

Święty Janie Mario Vianneyu, módl się za nami.

„Pamiętaj, jesteś proboszczem”

Fot. - ? pfpgroup, Fotolia.com
Fot. – ? pfpgroup, Fotolia.com

Kiedy przychodzi się do seminarium duchownego, człowiek zaczyna wchodzić w nową rzeczywistość. Świat znany do tej pory z parafii, salek katechetycznych czy własnych wyobrażeń ulega szybkiej przemianie. Codzienne obcowanie z księżmi, profesorowie w koloratkach, ojcowie duchowni, czy starsi koledzy wieńczący przyjęciem święceń kapłańskich formację seminaryjną, pozwalają w pewien sposób nadać konkretny kształt własnym rozważaniom o drodze realizacji życiowego powołania. Rozważania o tym, kim będzie pierwsze dziecko, któremu jako ksiądz udzielę chrztu, jakim ludziom pobłogosławię na nową drogę życia, kogo pierwszego odprowadzę na cmentarz, powierzając jego duszę Bogu, powracają nie raz, kiedy myśli o kapłaństwie nabierają coraz bardziej realnych kształtów. Ojcowie duchowni mawiali, aby modlić się w sposób szczególny za tych ludzi.

Dziś z perspektywy tamtych lat, chyba nie do końca pamiętam twarze tych właśnie ludzi. Zapamiętałem jednak życzenia, jakimi odwzajemniła mi się pierwsza para, którym w pierwszej parafii pobłogosławiłem jako pierwszym małżeństwo.  Co prawda otrzymanie nominacji na proboszcza parafii, to nie sakrament święceń, ani nawet jego kolejny stopień, ale spotkania z ludźmi, którzy od tej pory w szczególny sposób zostali powierzeni mojej modlitwie, posłudze duszpasterskiej i duchowej opiece przywołują tamte chwile i budzą skojarzenia.

Odkąd zostałem proboszczem, wielu zwłaszcza kapłanów napomina mnie, że teraz muszę pamiętać, że mam nie tylko nowe obowiązki, ale i nową rolę do odegrania, zarówno na parafii, jak i w stosunku do parafii. „Pamiętaj, jesteś proboszczem”, powiadają. Fakt, jestem im za to wdzięczny, wszak muszę mocno uważać, aby kiedy ludzie zwracają się do mnie  per „księże proboszczu”, nie zareagować odruchowo, jak do tej pory zdaniem: „proszę sobie ze mnie nie kpić, nie jestem jeszcze proboszczem”. Najbardziej jednak jestem wdzięczny księdzu, który jak do tej pory, chyba jako jedyny, wstrzelił się w tok mojego rozumowania – i nie ukrywam, moich wyobrażeń o probostwie – mówiąc: „pamiętaj, najpierw jesteś człowiekiem, później dopiero księdzem, a dopiero później proboszczem”.

Tylko najbliżsi mi ludzie wiedzą, jak bardzo ostatnie miesiące mojego życia związane były ze świętym Janem Pawłem II. Dziś, pisząc te słowa przypomina mi się tytuł znanego filmu o świętym Papieżu, który oddaje tak bardzo istotę jego drogi do świętości. „Karol, papież który pozostał człowiekiem”. Tylko tyle, i aż tyle. Dziś chcę Was prosić o modlitwę, aby kiedyś, kiedy stanę przed Panem, mógł wywołać i mnie jako „proboszcza, który pozostał człowiekiem”…

Na drodze pod Damaszkiem

Fot. ? kevron2001 -Fotolia.com
Fot. ? kevron2001 -Fotolia.com

Są życiowe wyprawy i podróże, gdzie człowiek bardzo pewny tego, co robi, chciałby zmienić świat, ale na jego drodze życia staje Chrystus i powala go na ziemię, jak w przypadku Szawła z Tarsu, znanego później jako św. Paweł – Apostoł Narodów.  Moja wyprawa życia, jaką podjąłem w dniu, gdy powiedziałem Bogu „tak”, aby podjąć przed Nim i dla Niego służbę jako kapłan dziś zmienia się w sposób zasadniczy.

Przed chwilą odebrałem z rąk Księdza Arcybiskupa Stanisława Budzika akt nominacyjny, powierzający mi obowiązki proboszcza parafii p.w. Nawrócenia Św. Pawła w Lublinie. Kilka dni temu, kiedy otrzymałem tę propozycję od Metropolity Lubelskiego – ks. Arcybiskupa, otrzymałem także radę, aby dogłębnie porozmawiać o tym z Panem Bogiem, zanim udzielę ostatecznej odpowiedzi. Te kilka godzin stało się dla mnie prawdziwym darem. Pan bowiem przypomniał mi Swoje słowa, które towarzyszyły mi przez ostatni czas: „Wystarczy Ci mojej łaski” (2 Kor 12,9), zaś ludzie których poprosiłem o modlitwę, nie wiedząc dokładnie jaką decyzję mam do podjęcia, odpowiedzieli pozytywnie na moją prośbę, a że Pan także przez ludzi daje nam więcej, niż to, o co Go prosimy, oprócz modlitwy dostałem też takiego SMS a: „Karol Wojtyła też nie był gotowy na bycie Papieżem. A trafił do serc wszystkich ludzi. Trzeba zaufać i zaryzykować. Pozdrawiam.” Można by rzec „łatwo powiedzieć”, zwłaszcza, kiedy ktoś nie wie, o co chodzi, a daje takie rady, ale Pan ma różne sposoby, żeby zwrócić nam uwagę na rzeczy ważne i poddać pod rozwagę także to, co wydaje się oczywiste.

Jeśli człowiek wierzy, to Słowo Boże staje się takim, jakim winno być dla nas zawsze – żywym i skutecznym. „Wszystko mogę w Tym, Który mnie umacnia” (Flp 4,13), powtarzamy sobie zwykle w różnych sytuacjach tyle razy, zazwyczaj wtedy, gdy chcemy pocieszyć się słowami Pisma. Tym razem trzeba mi przyjąć te słowa, jako motto posługi kapłańskiej na najbliższy czas, aby pamiętać, że sam z siebie nie mogę nic, i lepiej, abym sam nic nie robił, jeśli nie będzie taka wola Najwyższego. To Jemu powierzam raz jeszcze moje życie, Jemu zawierzam ludzi, z którymi pracowałem i tych, do których pójdę i raz jeszcze dziękuję za wszystko, czym obdarowuje mnie każdego dnia. Przełożonym dziękuję za okazane zaufanie i życzliwość. Obiecuję modlitwę i pamięć przed Bogiem. Podobnie jak posługując w Centrum, tak i dziś proszę Boga, abym zawsze na pierwszym miejscu umiłował Jego Samego i sprawy Jego Królestwa, zaś w stosunku do ludzi – czy to parafian, czy współpracowników, przyjaciół czy „nie – przyjaciół” zawsze najpierw był bratem w Chrystusie, później zaś proboszczem czy przełożonym.

Tego człowiek uczy się całe życie i niejednokrotnie „oblewa praktyczny egzamin” będąc zmuszonym uczyć się tej samej materii raz jeszcze. Za szczególną lekcję z przedmiotu „miłości braterskiej” chciałem podziękować mojemu współpracownikowi w Centrum – Przemkowi, który przez cały czas naszej współpracy powtarzał mi: „nie traktuję księdza jako szefa, ale jak przyjaciela”… Dawał od siebie więcej, niż musiał i zawsze był gotowy do pomocy. Tak obdarowany człowiek może odpowiedzieć jedynie na dwa sposoby. Pierwszy, poprzez modlitwę, drugi, przez „podanie dalej” takiego stylu i „zarażenie” innych takim sposobem patrzenia na świat. Czy mi się to udało? Nie wiem, ale głęboko ufam, że Pan, Który zna tajniki każdego ludzkiego serca, także z tych nieudolnych, choć szczerych chęci i pracy swego niegodnego sługi wyprowadzi jakieś dobro. Panu Bogu polecam i modlę się o umocnienie w wierze, moich dotychczasowych współpracownic w Centrum Jana Pawła II – Pań Gosi i Kingi, którym z serca dziękuję za ich gorliwość, solidność i przykład osobistej wiary oraz zaufania Panu Bogu. Dziękuję im za wspólne dzieła, jakie udało nam się zrealizować – Pielgrzymkę dla Uczczenia Roku Świętego Jana Pawła II, Marsz Życia czy Festyn z Janem Pawłem II. Odchodzę z Centrum Jana Pawła II spełniając swoje największe marzenie, jakie towarzyszyło mi przez ostatni rok – mając czyste sumienie i mogąc spojrzeć w oczy każdemu, z kim Bóg zetknął mnie w czasie tej niełatwej posługi.

Dziś, czując się trochę jak Szaweł pod Damaszkiem, wspominam słowa, jakie Apostoł Narodów napisał wiele lat później: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem„, (2 Tm 4,7). Teraz czas iść z przesłaniem wiary, nadziei i miłości dalej, tam, gdzie Bóg zechce posłużyć się mną w dziele do którego zechce mnie przeznaczyć.

Przede mną ogrom pracy, zarówno duszpasterskiej, jak i szybkiego uczenia się spraw związanych z administrowaniem parafią. Przez ostatni czas powtarzałem moim współpracowniczkom w Centrum Jana Pawła II, że jedyną odpowiedzią, na wszystko, co dzieje się wokół nas może i musi być świętość. Innej drogi zwyczajnie nie ma. Kiedy pielgrzymuje się do ważnych miejsc związanych z naszą wiarą, w kraju czy za granicą, człowiek utwierdza się w wierze, że historię świata pisali nie tyle królowie, cesarze i dostojnicy, ale przede wszystkim święci. Czasem bez grosza przy duszy, jak św. Ojciec Pio, czasem poszukujący swojej drogi życia – jak św. Antoni, innym zaś razem, do bólu pewni swojego, póki nie zostali powaleni na ziemię przez Chrystusa – jak św. Paweł, lub mistrzowie zawierzenia i Boży Pielgrzymi, jak św. Jan Paweł II. Te dzieła, jakich Pan dokonał przy ich udziale okazały się najtrwalsze. Świętość jest podstawowym powołaniem człowieka, świeckich i duchownych i w tym jako bracia i siostry w Chrystusie możemy i powinniśmy sobie pomagać. Zadaniem proboszcza jest modlić się i prowadzić swoich parafian do świętości. Poprzez modlitwę, życzliwość, aktywność duszpasterską i społeczną. Dziś na progu podjęcia tej odpowiedzialności o tę jedną, jedyną, lecz najważniejszą rzecz, jaką jest modlitwa ośmielam się Was prosić. Do zobaczenia w parafii p.w. Nawrócenia św. Pawła w Lublinie.

Wasz brat w Chrystusie – ks. Mirosław Matuszny

Myśli o poranku

Fot. - ? tinx - fotolia.com
Fot. – ? tinx – fotolia.com

Ileż to razy, aby stworzyć coś nowego, warto i należy spojrzeć wstecz na to, co do tej pory udało się skomponować. Sobota o poranku, powinienem zacząć pisać kazanie i uzupełnić kilka rzeczy, na które nie starczyło czasu w ciągu tygodnia. Zbierając myśli przeglądam stare wpisy na blogu. Z utęsknieniem wspominam chwile, kiedy miałem czas, aby w tym miejscu każdego dnia pojawiły się nowe treści. Czytam fragmenty dawnych postów, przeglądam zapisy starych rozmów próbując raz jeszcze zrozumieć odpowiedzialność, jaka spoczywa na nas ludziach, którym Bóg powierzył dar utrwalania i przekazywania swoich myśli słowem pisanym i mówionym.

Najciekawsze jednak okazują się rozmowy, w których w zupełnie innej sytuacji człowiek stara się dawać drugiemu dobre rady, a po czasie czytając te same treści zaczyna ów dialog odnosić bardziej do siebie niż do bliźnich. O tak! Bóg stawiając na naszej drodze dobrych ludzi, przygotowuje nas do tego egzaminu, który kiedyś będziemy mieli zdać przed Nim samym. Tu na ziemi mamy czas, aby być dla siebie dobrymi nauczycielami, braćmi i siostrami w wędrówce przez świat, prowadzącej do miejsca, gdzie przemijające wartości doczesne okażą się niewiele więcej warte niż wczorajsza gazeta. Jakże śmieszne i małe wydaje się z perspektywy wiary poświęcanie czasu i życia na zdobywanie różnymi sposobami rzeczy, z których nic nie zabierzemy ze sobą przechodząc przez granicę istnienia.

Jaką trzeba mieć zainstalowaną „życiową nawigację”, aby dać się ogarnąć duchem tego świata i pędzić przed siebie wprost na zatracenie? Kogo trzeba słuchać, aby komunikaty i ostrzeżenia jakie Dobry Bóg daje nam w czasie tej podróży przez „CB naszego sumienia” ignorować i zagłuszać jak kiedyś zagłuszano „Wolną Europę?

Napisałem kiedyś na tymże blogu: „Ciekawym więc, jak wyglądałby dziś mędrzec, który z zapaloną świecą czy pochodnią zawitałby do naszych szkół, parafii, szpitali i urzędów pytając, czy nie widzieli tu jakiegoś człowieka. Wszakże bycie nawet świetnym specjalistą w danej dziedzinie, to tylko biegłe rzemiosło, bycie zaś specjalistą, który jest człowiekiem, to prawdziwy artyzm na miarę planów Tego, którego Jednorodzony Syn dla nas ludzi, będąc Odwiecznym Bogiem, stał się człowiekiem.” Sobota o poranku i kolejny łyk dobrej, włoskiej kawy. „Przegląd wydarzeń tygodnia” i tych, co dopiero nadejdą: Kazanie, katecheza, koncerty, Pielgrzymka do Włoch i Marsz życia… Spotkałem i spotykam wciąż tylu ludzi, na których wskazałbym owemu mędrcowi, i powiedział: Zobacz, na świecie wciąż żyją jeszcze ludzie, wciąż można spotkać człowieka pisanego przez duże „C”, który czytając Ewangelię uważa ją za treść swojego życia, niepozwalając odłożyć jej na półkę pomiędzy baśnie i pobożne legendy.

Spoglądam przez okno, na chmurzące się niebo, na budzącą się do życia przyrodę niepewne jutro, i tylko ten głos, który dochodzi zza zasnutego chmurami nieba, transmitowany przez przekaźnik ludzkiego sumienia każe mi na nowo pytać samego siebie, „co odpowiesz Bogu, gdy kiedyś cię zapyta, czy byłeś człowiekiem…