Prawo jazdy na komputer

Christianity and technology. Golden cross and electronic devices, wooden background. 3d illustration

Nie, to nie cudowny pomysł któregokolwiek z ugrupowań politycznych, ani też marzenia ministra finansów. Raczej bolesna refleksja jednego ze sprzedawców w sklepie komputerowym. Miało to miejsce kilkanaście lat temu. Przede mną w kolejce, stał mężczyzna, który awanturował się, że sprzedawca nie chce mu wgrać do kupowanego komputera „pirata”, którego syn przyniósł ze szkoły, tylko żąda kilkuset złotych za oryginalny system operacyjny. Kiedy niesforny klient odpuścił, zmęczony rozmową sprzedawca powiedział: „uważam, że powinno być coś takiego, jak prawo jazdy na komputer. Sprzedajemy ludziom sprzęt, i dajemy możliwości, na których się nie znają i o których nie mają pojęcia”.

Historia ta przypomina mi się, kiedy sam doświadczam tego, że za klawiaturą siadają ludzie, którym wydaje się, że jednym przyciskiem uszczęśliwią, nawrócą, przekonają, zmuszą do zagłosowania na ulubionego kandydata tysiące innych internautów. Gdyby ów wpis miał dotyczyć jedynie zwykłego spamu, pewnie prościej byłoby zablokować jednego czy drugiego jegomościa, zamiast zamieszczać ów wpis na blogu.

Moja refleksja dotyczy wiary i internetu, a dokładniej mówiąc drugiego przykazania. Tak, „nie będziesz brał imienia Pana Boga swego nadaremno”. Zbanalizowaliśmy już dawno to przykazanie i nawet nie dostrzegamy, jak wielu ludzi, uważających się za wierzących, ba nawet swojego rodzaju „internetowych apostołów”, generuje pokaźną liczbę „świętego spamu”. Ale zacznijmy od początku, wyraźnie i „dużymi litterami”. Może ktoś się zreflektuje i zrobi rachunek sumienia.

Po pierwsze „łańcuszki” o podłożu religijnym. Zastanawiam się, jak w ogóle człowiek wierzący, może rozsyłać hurtowo herezje typu”odmów 10 razy zdrowaś Maryjo i roześlij do wszytskich, a spełni ci się to i owo, ale jak nie roześlesz, ojojoj…” Oszczędzę sobie dalszej narracji. Krótko i na temat. Zabobon, grzech przeciw drugiemy przykazaniu, zaśmiecanie internetu tym, co powinno być świętością.

Po drugie „zawodowi pozdrawiacze”. Wyobraźmy sobie, sobota rano. Poranna kawa, odprawa z wikariuszami, naraz telefon „głupieje”. Raz za razem co otrzymuję? Przeróżne gify, wysyłane hurtowo przez „zawodowych pozdrawiaczy”, którzy prosili o dołączenie do znajomych, choć w życiu ich na oczy nie widziałem.  Czy ktoś normalny wziąłby do ręki książkę telefoniczną i zaczął obdzwaniać wszystkich „znajomych z książki” mówiąc „Dzień dobry. Życzę miłej soboty”? Mówiąc eufemistycznie „dostalibyśmy kota” już po godzinie odbierania takich telefonów, a po dwóch uznalibyśmy to za nękanie. Co ciekawe, zawodowych pozdrawiaczy nie interesuje kontakt z bliźnim. Można pisać, tłumacząc, że to spam, prosić o nieprzysyłanie niechcianych obrazków, nie skutkuje. Zwyczajnie nie czytają nawet wiadomości zwrotnych. Solidny ban dopiero załatwia sprawę.

Po trzecie świąteczne życzenia. Kiedyś już o tym pisałem. Wysyłanie hurtem bałwanków, a nawet gotowych grafik z Dzieciątkiem Jezus czy Zmartwychwstałym trudno uznać za nawet lakoniczne „Wesołych Świąt”. Zwyczajnie, „poszło do wszystkich”. Zero trudu, aby nawet wybrać z listy znajomych tych, z którymi coś mnie łączy, albo nawet napisać samemu kilka słów, wstawić na swoją tablicę na FB, blogu itp. Najprościej „crl + c”, „ctr + v”.

Po czwarte kpina z miłosierdzia. Internet aż kipi od zdjęć chorych, kalekich, umierających. Wielu dało się nabrać, przekazując jałmużnę oszustom. Inni mówią, przecież nie zaszkodzi. Jeśli chcemy pomóc prawdziwym potrzebującym, może warto dodać „znam osobście”. „Na prośbę mojej przyjaciółki, która zna sytuację”. Jednak prawdziwą kpiną z miłosierdzia jest „udostępnij to zdjęcie znajomym, facebook od każego udostępnienia przekaże 5 groszy”… Uwaga o „prawie jazdy na komputer zaczyna wtedy nabierać sensu.

Po piąte, „jeźdźcy Apokalipsy”. Są ludzie, którzy uważają, że siedząc przed komputerem, mając uruchomiony komunikator jest się znudzonym widzem i czeka się tylko na wiadomość na privie, gdzie będzie link do kazania, seria zdjęć z cytatami z Biblii, przestroga, że zaraz nastąpi koniec świata. Nie raz na jakiś czas. Regularnie, kilka razy dziennie, o różnych porach dnia i nocy. Pismo święte mówi, aby nastawać w porę i nie w porę, ale może warto pewne rzeczy udostępniać samemu, niż zaczepiać bliźnich, których na oczy nigdy się nie widziało? Nie będziesz brał imienia Pana Boga swego nadaremno… Tylko tyle i aż tyle…

Komputer i nowe technologie to temat rzeka, a Cyfrowy Kontynent wciąż czeka na missjonarzy z prawdziwego zdarzenia. Jeśli nie pomagamy, przynajmniej nie przeszkadzajmy, nie ośmieszajmy tego, co dla nas święte, i nie dajmy innym powodu do wyszydzenia.

Miłej nocy wszytskim, którzy dotrwali do końca.

Moim uczniom…

Group attractive teenage students in high school hall. Rear view.

Wcześniej czy później ten dzień musiał nadejść. Ostatnimi dniami dało się już odczuć ten zbliżający się nieuchronnie moment powrotu do szkół, w tym, do mojej ulubionej formy głoszenia Ewangelii  czyli katechezy . Mimo, że w poniedziałek zainaugurowaliśmy uroczyście nowy rok szkolny, to dziś według mojego planu nadszedł czas na pierwsze w tym roku szkolnym katechezy. Zarówno w XXIX LO, jak i w Gimnazjum Śródziemnomorskim.

Czas powrotu do szkół, to czas ponownych spotkań. Z tymi, z którymi rozsatliśmy się w szkołach na czas wakacji, oraz spotykania kolejnych nowych klas, z którymi będzie nam dane pracować w tym roku. Każdy nowy uczeń i każda nowa klasa to nieodparte pytanie o to, kogo Pan Bóg w tym roku postawi na mojej kapłańskiej drodze. Jak ułoży się współpraca i czy dotychczasowi uczniowie wrócą z większą wiarą oraz jakie pytania „przywiozą z wakacji”? Czas da odpowiedź na te i inne pytania.

Jednak początek roku szkolnego to także świetna okazja do solidnego rachunku sumienia i wyciągnięcia wniosków z wcześniejszych lat katechezy. Jak nie powielić wcześniej popełnionych błędów, jak pomóc szukać tej najwłaściwszej z dróg tym młodym ludziom, którzy spoglądają dziś na Kościół i na księdza przez pryzmat nie tylko rodzinnego wychowania, ale także medialnej nagonki, złego towarzystwa czy własnych wątpliwości?

Tego dzisiejszego dnia, bardziej niż w poprzednich miesiącach wracają przed oczy znajome twarze moich uczniów. Jedne rozmpoznaję z daleka, inni czasem podchodzą, pytają czy pamiętam, przypominają szkołę i klasę. Nie ma życiowych reguł i życie nie stoi w miejscu. Czasem wzorowi i zaangażowani w katechezę uczniowie pogubili się i dziś stoją daleko od Boga i Kościoła, inni, może czasem niezauważeni, czasem wątpiący, niekiedy kontestujący moje lekcje przyznają się do mnie, pozdrowią Pana Jezusa i zapytają co słychać. Ale są też i tacy, których Bóg czasem stawia ponownie na mojej drodze. Nasze drogi życia niekiedy krzyżują się na moment. Czasem „przypadkowe”, bo przecież nie ma przypadków spotkanie w urzędzie, warsztacie, kościele. Tych spotkań, twarzy moich byłych uczniów spotykam coraz więcej. Niektórych Bóg ponownie stawia na mojej drodze życia na nieco dłuższą chwilę. Czasem myślę, że może otrzymuję drugą szansę, aby poprawić się przed moim Mistrzem, nadrobić niedokończone zadanie. Dać więcej, niż ci ludzie otrzymali ode mnie przed laty, siedząc w szkolnych ławach. Tego chyba nie wie nikt, poza Bogiem samym. Wszak każdy z nas może w życiu przejść jeszcze pzez niejeden „zwrot akcji”. Jednak Bóg dając człowiekowi wolną wolę sprawił, że nikogo na siłę nie nawrócimy, nie zaciągniemy do nieba za uszy, jak przed dekadami lat niesfornego ucznia.

Dziś jednak Panie proszę Cię w sposób szczególny za wszytskich, których stawiasz na mojej drodze życia. Tych, których stawiasz po raz pierwszy, i tych, w relacjach z którymi dajesz mi kolejną już w moim ich życiu szansę. Czuwaj nad nimi, prowadź ich i błogosław nawet wtedy, kiedy mnie po ludzku opadną już ręce, i tylko serce będzie gdzieś biło w rytm tak dobrze znanych nam słów: „bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi…”.

Chleba i igrzysk

Marble statue of greek god with cornucopia in his hands isolated on white background (Fotolia.com)

Któż nie zna owego zawołania, które wznosili starożytni Rzymianie, domagając się rozdawnictwa oraz zabawy. Nie istotne, że rozdawanie przenaczonych na ten cel pieniędzy nie wynikało z pobudek humanitarnych, lecz jedynie odwracało uwagę od prawdziwych poczynań polityków, zaś ginący na arenach w czasie igrzysk gladiatorzy nie byli bynajmniej najmniejszym wyrzutem sumienia ani dla sprawyjących władzę, ani dla żądnego zabawy pospólstwa. Ważne aby było co jeść, ważne, aby na chwilę zapomnieć o codziennych kłopotach, niewdzięcznym losie, który poskąpił cesarskich zaszczytów i patrycjuszowskich przywilejów.

Powiadają, że historia jest nauczycielką życia, ale my  bywamy doprawdy niekiedy opornymi uczniami. Dziś, kiedy oficjalnie rozpoczynamy nowy rok szkolny, warto poświęcić te kilka słów nie tylko refleksji nad historią, choć miesiąc wrzesień będzie nam stwarzł liczne ku temu okazje, ale także dlatego, że na naukę jak powiadają nigdy nie jest za późno.

Od czasu ogłoszenia decyzji o wyborach, tych zbliżających się, portale społecznościowe zakwitły wręcz peanami na cześć ulubionych polityków i ukazały cały bezmiar ludzkiej małości w poniżaniu i dehumanizacji tych z drugiej strony barykady. Sypiące się co dnia zaproszenia do znajomych szybko okazują się wyborczymi tablicami ogłoszeń, gdzie nic poza rzeczonymi treściami nie da się innego przeczytać. Owszem, wiele razy zdarza się i mi samemu coś „polajkować” w obszarze polityki, coś wydaje się bardziej lub mniej śmieszne, coś bardziej lub mniej trafiające w sedno. Na tym chyba miały polegać „społecznościówki”, stwarzając okazję do budowania owej e społeczności. Jednak wypowiedziana przed laty wojna na górze, znana lepiej jako wojna Polsko – Polska zdaje się przekraczać kolejne niebezpieczne granice, i to takie, które na nowo trudno będzie wytyczyć.

Opluwanie własnej Ojczyzny, życzenie śmierci politycznym oponentom, promowanie sodomii i innych zachowań sprzecznych z naturą i to przez ludzi, którzy jeszcze kilka lat temu w wyborczych programach odwoływali się do nauczania św. Jana Pawła II to tylko jedna strona barykady. Co mamy po przeciwnej? Czytam i przecieram oczy ze zdumienia. Ludzie, którzy zbijali kapitał polityczny na hasłach odwołujących się do moralności, chętnie pokazujący się w kościołach i na religijnych uroczystościach hojnie na prawo i lewo rozrzucają nieswoje srebrniki i doskonale bawią się w rytm muzyki, podczas gdy na politycznych arenach wciąż umożliwia się bezkarne zabijanie nienarodzonych dzieci. Próba odwoływania się do moralności powoduje niewspółmierne ataki słowne, bo jak nie „my”, to przyjdą „oni”.

Podobnie, jak w starożytnym Rzymie giną niewinni, pozwalając politykom przedłużyć czas ich trwania przy władzy,  i brzęczą monety ku zadowoleniu ludzi, którzy nie dostrzegają, że cała zabawa w przeciwieństwie do Rzymu, tym razem odbywa się na ich własny koszt i za ich własne pieniądze.

Od kilkunastu godzin ku uciesze politycznych trolli jedni biją brawo a inni pomstują po tym, jak młodej kobiecie puściły nerwy i spoliczkowała wulgarnie zachowującą się demonstrantkę. Co za wyrazy uznania, jakie brawa i jakie zachęty, że się należało, że wreszcie ma za swoje. Czytam i próbuję odnaleźć w Ewangelii choć jeden werset, który pozwalałby mi na zrozumienie, co kieruje tymi ludźmi z obu stron barykady, jeśli zostało w nich choć trochę chrześcijańsiej tożsamości.

Przemoc w polityce prowadzi do wojny. Nie tylko zimnej i nie tylko na słowa. Pamiętamy bł. ks. Jerzego, a stronnicy obecnie miłościwie nam panujących zapewne pamiętają polityczny mord na ich Bogu ducha winnym koledze. Siedzę, czytam i nie rozumiem, czy ci naiwni zawodowi hejterzy, naprawdę nie pojmują, jaki jest faktyczny wynik tego „mało honorowego pojedynku”?  Wulgarnie zachowującej się kobiecie, poniewierającej godność bohaterów inna kobieta wymierzyła policzek. Odtrąbiono hucznie jeden do zera „dla nas”, pospólstwo wstało od klawiatur komputerów, zgasły propagandowe stacje telewizyjne sprzedające jedynie słuszną prawdę z obu stron, a błagająca wręcz o pozorną choćby przemoc opozycja, ma swoją pierwszą „męczennicę” i dowód na „krwawy reżim” panujący w Polsce. Może z dumą otwierać szampana.

Policja zachowała silne nerwy i nie dała się sprowokować, ale młoda kobieta, która nie utrzymała przy sobie rąk poszła o krok dalej. Straciła pracę i jak się domyślam doświadczy niejednej jeszcze szykany. Wojna na bilbordy za publiczne pieniądze trwa w najlepsze, baloniki lecą wyżej niż samoloty a nienarodzeni gladiatorzy toczą swój ostatni w jakże krótkim życiu, nierówny bój o przetrwanie, walkę z góry skazaną na klęskę, potyczkę z wyrokiem śmierci w kraju, gdzie prawo oszczędza jej nawet najgorszym przestępcom. Wszystko za przyzwoleniem tych, którzy trzymają polityczny klucz do zmian w rękach swoich posłów i sędziów ziemskich trybunałów. Cóż, ważne, że zabawa wciąż trwa, a złote sypią się coraz nowymi plusami. Odwołująca się do wiary i moralności publika nie widzi przecież w tym nic złego…

 

Kiedy wreszcie Kościół przeprosi za Judasza?

l’Ultima Cena (particolare); affresco di Paris Bordone nella chiesa di San Simon di Vallada presso Canale d’Agordo

To niebywałe, ale mimo upływu prawie dwóch tysięcy lat od zdrady Judasza, Kościół wciąż nie przeprosił za tego apostoła! Dziś już wiemy ponad wszelką wątpliwość, że Judasz nie tylko zdradził Mistrza, ale wziął za to pieniądze! Jakby zaś tego było za mało, na skutek tych wydarzeń popełnił samobójstwo. Cóż za skandal, że Kościół milczy na ten temat! Żaden z papieży nie wyraził przynajmniej ubolewania ani nie ogłosił ekspiacji za grzech zgorszenia! Jak to w ogóle możliwe, że 1/12 grona najważniejszych uczniów Jezusa dopuściła się płatnej zdrady, targnęła się na swoje życie i do dziś jeszcze widnieje na wielu obrazach, które cieszą się kultem wiernych. Kto w ogóle dopuścił do tego, że pozostałych jedenastu zostało ogłoszonych świętymi, podczas, gdy w ów dzień zwyczajnie poukrywali się w obawie o własne życie? Inny z apostołów, Piotr nawet pod przysięgą zaparł się Jezusa, a dziś na całym świecie odbiera cześć jako święty. Czy taki Kościół może być wiarygodny?

Tym, którzy jeszcze nie domyślają się, czemu ma służyć „wkręcanie czytelnika” „na Judasza” ułatwię sprawę i podpowiem, że nie mam zamiaru przepraszać za Judasza i nie oczekuję, aby ktokolwiek to robił. Przepraszam Boga w każdej mszy świętej za swoje własne grzechy, podobnie jak przy kratkach konfesjonału i nie patrzę na moich współbraci w kapłaństwie jak na płatnych zdrajców, gotowych lada chwila powiesić się jak Judasz. Jednak dzsiejszy świat sponiewierał obraz kapłaństwa do granic możliwości. W wielu diecezjach także w Polsce nabór do seminarium nie przekroczył dwucyfrowej liczby, a są też takie, gdzie nikt się nie zgłosił. Dziś księdza można zwyzywać, sponiewierać, przynajmniej medialnie, a spora część uważających się za katolików wiernych, schowana za bezpiecznymi awatarami będzie się świetnie bawiła. Dlaczego?

Pytanie retoryczne. Oczywiście pedofilia, rozpusta, parcie na kasę ze wszech miar. Taki wykreowano wizerunek. Kto? Cóż, tym razem też warto pomyśleć czy nie sprawdza się przysłowie, że najgłośniej „łapać złodzieja” krzyczy ten, który sam kradnie. Ksiądz jest dobry, jeśli wypowiada się w interesie określonej partii politycznej, popiera lub potępia aktuane strony sporów społecznych. Słowem, jeśli mówi to, co chcemy usłyszeć. Jeśli nie jest z naszej bajki? Może skorzystać z prawa aby siedzieć cicho. O nauce, katechizmie a nawet Piśmie Świętym nikt już nie dyskutuje. Ksiądz ma siedzieć cicho. Jeśli chce coś powiedzieć, powinien koniecznie za coś przeprosić. Pedagogika wstydu sprawdziła się wszędzie na świecie, sprawdzi się i u nas. Wielu otrzyma tu paliwo na kilka najbliższych lat w zapowiadanych hucznie superprodukcjach kinowych. No przecież to takie ludzkie. To jakby zrobić film o apostołach na podstawie biografii Judasza, tak, jakby wybrać same słabości i grzechy wszystkich apostołów i obwieścić światu, że właśnie ukazuje się mu obraz tego, co dzieje się za kulisami. Przecież wszyscy wiedzą, że był taki Judasz, wiedzą, że są i dziś. A pozostałych jedenastu, ze swoimi wadami, ale też z gorliwością i nieustannym dążemiem aby iść dalej za Mistrzem? Po co o tym mówić, przecież to takie niemedialne. Skandale sprzedają się o wiele lepiej.

Patrzę na zmieniający się Kościół, który jak uczono mnie w seminarium mam traktować jak Matkę. Patrzę na ze wszechmiar rzucane obelgi, odbierające dobre imię wielu kapłanom.  Czekam na kolejne ciosy ze szklanego ekranu, kinowej sali czy szkolnej klasy. Wszak właśnie rozpoczynamy nowy rok szkolny. Czytam statystyki, które mówią, że na tysiące oskarżonych o najgorsze bezeceństwa i zniszczonych kapłanów, winnymi sądy uznawały jednostki. Docieram do statystyk, gdzie księża katoliccy są na szarym końcu grup społecznych, spośród skazanych na tle obyczajowym. Zaś spośród tych, którym udowdniono winę, zdecydowana większość nigdy w kapłaństwie nie powinna się znaleźć. Wystarczyło, aby w porę eliminować tych, którzy wykazywali nienaturalne skłonności. Zastanawiam się, kto przeprosi, zwróci złamane życie tym, którzy nie mogli się obronić, bo ksiądz jako jedyny nie korzysta dziś z prawa do domniemania nieinności? Jednak o wiele ważniejszym pytaniem jawi się to, kto jeszcze będzie miał odwagę wstępować do seminariów, kiedy cichnie coraz bardziej głos św. Jana Pawła II, który mówił: „światu potrzeba kapłanów, bo światu potrzeba Chrytsusa…”

Pieśń o Małym Rycerzu

„Wstań, unieś głowę, wsłuchaj się w słowa

Pieśni o małym rycerzu

Choć mały ciałem, rębacz wspaniały

Wyrósł nad pierwsze szermierze

I wieki całe będą śpiewały

Pieśni o małym rycerzu…”

 

Przez całe wieki, jak świat daleki, byli i są bohaterowie. Ma ich każdy naród, i każda ziemia czci takich, którzy przychodząc do nas od czasu do przypominają nam o wartościach ważniejszych niż życie. Porusza nas ich życie, czyny, jakich dokonali, ale po wielokroć przemawia do nas ich śmierć.

Od kilku dni świat żyje walką o życie małego Alfiego  wbrew decyzji lekarzy, wbrew woli kreującego się na pana życia i śmierci brytyjskiego sądu. Dziś rano wszyscy, śledzący tę nierówną walkę małego chłopca z bezduszną machiną (nie)sprawiedliwości odczytali wpis ojca tego Małego Rycerza, w którym informuje, że jego synek odszedł.

Wielu z nas poczuło, że przegrało tę nierówną walkę. Oto cywilizacja śmierci zatknęła kolejny wieniec zwycięstwa, zdobywając kolejne, do tej pory zdawałby się, niezdobyte tereny. Roześmiała się w twarz nie tylko rodzicom chłopca, ale także Ojcu Świętemu, autorytetom Włoch i Polski, którzy zaangażowali się tę sprawę. Ciężko chore dziecko odebrane rodzicom, skazane na śmierć przegrało nie tylko z prawami natury, ale także z nieludzkim systemem totalitarnym, jakim jest tzw. „demokracja liberalna”. Czy zatem ponieśliśmy sromotną klęskę? Czy śmierć Małego Rycerza rozproszy tłumy protestujących na całym świecie? Czy zerwie ten niezwykły łańcuch serc, zjednoczonych w walce o coś znacznie więcej, niż życie śmiertelnie chorego chłopca? To zależy tylko od nas. Od motywów, jakimi kierowaliśmy się wyrażając współczucie, angażując się w internecie i życiu publicznym. Zanim  jednak powrócimy do swoich zajęć, nim stwierdzimy, że wszystko już zostało stracone, zanim wywiesimy białą flagę i poddamy się bez walki libertyńskiemu totalitaryzmowi, jaki spowija dziś Europę, mieniącemu się o ironio, jako liberalizm, wsłuchajmy się w pytania, na które warto, byśmy poszukali odpowiedzi.

Zatem, choć ugięci pod ciosem zadanym naszym wyobrażeniom o wolności, sprawiedliwości  i prawie, rozproszeni w przeżywaniu tej nietypowej żałoby, spoglądamy na zdjęcia dziecka, którego nawet nie znaliśmy. Nie widzieliśmy na oczy i nigdy nie wymienili z nim uśmiechu, nie uścisnęli ręki jego ojcu, nie zapytali matki o to, jak sobie radzi w tej rozdzierającej serce sytuacji.

Spoglądamy na Małego Rycerza, na którego wyrok wydało historyczne, potężne imperium, rządzące kiedyś ogromną częścią świata,  na Śpiącego Rycerza, przeciwko któremu system wysłał dziesiątki uzbrojonych funkcjonariuszy i ochroniarzy. Wprowadził ukrytą cenzurę i zapowiedział pozwy, przeciwko internautom.

Zatem, osłupiały i pełen niedowierzania, pytam ciebie, Aniołku, kim Ty jesteś?  Kim jesteś Mały Rycerzu, przeciwko któremu współczesny świat zmobilizował tak potężne siły? Czego bali się twoi wrogowie, krzyczący równie głośno, jak ci przed dwoma tysiącami lat, kiedy wołali: „my mamy prawo, a według prawa powinien on umrzeć”? Jaka moc spoczywa śpiąca dziecinko w twojej niemocy, że tylu ludzi przechodzących na co dzień obojętnie obok ludzkiego cierpienia i niewypowiedzianych tragedii, teraz zatrzymało się na chwilę w tym szalonym pędzie by wyrazić podziw dla twej nierównej walki, aby wesprzeć przełykających gorzką łzę twoich rodziców?

Spoglądam dziś na tych ludzi, którym moce ciemności zdają się ryczeć w twarz, czytam słowa niedowierzania i rozpoznaję obraz bólu i rozpaczy w twarzach nieznanych mi ludzi. I pytam, raz jeszcze pytam, ciebie, Mały Bohaterze, jaką prawdę chcą ukryć ci, którzy krzyczą na pierwszych stronach gazet o cierpieniach świątecznych karpi i torturach kur, znoszących jajka na wielkanocne pisanki, a teraz milczą, zaś ich milczenie wydaje się być bardziej wymowne, niż nasz wspólny krzyk żalu i rozpaczy.

Szukam pomiędzy natłokiem różnych newsów i bardziej lub mniej sprawdzonych informacji nazwisk polityków dumnie rządzących naszą ojczyzną i całą Europą, apelujących kilka tygodni wstecz o zakaz hodowli norek i innych futrzaków, oraz rozczulających się nad dramatem nieletnich zabieranych na polowania. Przegrzebuję kolejne strony w poszukiwaniu apeli do światowych trybunałów i pozwów składanych w zjednoczonej Europie, jak te, które składają „zatroskani rodzice” przeciwko fundacjom ukazującym prawdę o mordowanych przed narodzeniem dzieciach, gdyż gorszy to ich wrażliwe maleństwa i ukazuje przed czasem prawdę o świecie, w którym żyjemy na co dzień.

Szukam, ale jedyne co największe przeglądarki podpowiadają mi na kierowane zapytania, to jakże znane słowa polskiego artysty, których dźwięk jakoś dziwnie kołacze się w mojej głowie” „Europo, Pan nad Tobą płacze. Za trzydzieści srebrników kupujesz święty spokój…”.

Dziś „zostawiłeś swą tarczę”, Mały Rycerzu i poszedłeś na spotkanie z Wielkim Rycerzem, który jako jedyny zwyciężył już świat. Odniósł zwycięstwo nad grzechem i śmiercią. Dziś zostały nam tak skrzętnie sprzątane spod placówek dyplomatycznych UK świece, pluszaki i telefon głuchy. I słowa jakże dobrze nam Polakom znanego wiersza. „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”. Śpieszmy się kochać tych, których skazano także w naszej ojczyźnie na śmierć, mimo, że nie zdążyli jeszcze się narodzić. Kochajmy maleństwa, które miały jeszcze mniej szczęścia, niż nasz Dzielny Wojownik, bo bez sądu, bez prawa do obrony i nawet fasadowego procesu, na żądanie matki wciąż zabija je się także w polskich klinikach.

Zatem?

„…Ty, któryś w boju i ty, coś w znoju

I ty, co liczysz i mierzysz

Wstań, unieś głowę, wsłuchaj się w słowa

Pieśni o małym rycerzu…”

 

P.S. Zapraszam na mszę św. w intencji o zwycięstwo cywilizacji życia oraz za rodzinę, przyjaciół Alfiego, oraz wszystkich zaangażowanych w pomoc i obronę życia.

Msza św. w kościele p.w. Nawrócenia św. Pawła w Lublinie 28.04.2018 o godz. 18.30 (https://www.facebook.com/events/444058062713643/)

Dla przebywających poza Lublinem będzie transmisja online. Link https://www.youtube.com/channel/UC5IWdc_rmRWJTUQFszKxPLA/live

Agonia cywilizacji

Śledząc doniesienia medialne od kilku kolejnych dni zastanawiam się, czy tytuł, jakim zacząłem ten wpis nie jest oby nazbyt optymistyczny. Kiedy dobiegła końca Druga Wojna Światowa, a okaleczona fizycznie i moralnie ludzkość próbowała na nowo poskładać porozbijany na kawałki świat, wielu mówiło o końcu cywilizacji. Oto ludzie ujawnili z całą mocą głębią swojej  nieprawości, jaką skrzętnie skrywała przez całe wieki nasza natura. Jakby mało było doświadczeń związanych z narodowym socjalizmem, nagle pół Europy znalazło się pod panowaniem socjalizmu w wersji sowieckiej. Pakt w Jałcie przypieczętował tragiczny podział tego, co jeszcze ocalało z wojennej zawieruchy.

Szukając resztek sprawiedliwości, obolała ludzkość urządziła spektakularny proces hitlerowskich zbrodniarzy w Norymberdze. Na nic zdały się wtedy argumenty obrony, że w Niemczech obowiązywało prawo, na podstawie którego oskarżeni działali, a wykonując rozkazy spełniali tylko swój żołnierski obowiązek. Wyroki, jakie zapadały, były dalekie od moralnego czy symbolicznego potępienia totalitarnego ustroju. W wielu wypadkach była to kara śmierci. Co ciekawe, podstawą tego procesu było prawo naturalne. Głębokie przekonanie, że prawo do życia, jest niezbywalnym prawem każdej istoty ludzkiej. Nie człowiek drugiemu je nadał i nie on może go pozbawić. Człowiek, czy zgadza się na to jakiś ustrój wymyślony przez szaleńca czy geniusza, jest kimś a nie czymś. Nikt też nie ma prawa kwestionować człowieczeństwa drugiego, bez względu na rasę czy wyznawaną przez niego religię. Prawo naturalne, uznaje prawo do życia za absolutny fundament wszelkich innych praw. Dopiero za prawem do życia idą inne niezbywalne prawa człowieka, takie jak do rodzicielstwa, poznania prawdy czy wyboru dobra. Człowiek jest istotą natury rozumnej i wolnej. Dopóki nie jest ubezwłasnowolniony czy zmanipulowany bierze odpowiedzialność za swoje czyny.

Dramat małego chłopca i jego rodziców, jaki obserwujemy od kilku dni, jest kolejną odsłoną wojny światów. Ścierania się cywilizacji życia z cywilizacją śmierci. Niestety, ludzkość przegrała już wiele bitew na tym polu walki. Od całych dekad obowiązujące w  wielu krajach, w tym w wielu wypadkach w Polsce, przyzwolenie prawne na zabijanie dzieci przed narodzeniem. W wielu krajach jest ono już rozciągane na uśmiercanie dzieci narodzonych, na eutanazję chorych i niesamodzielnych aż wreszcie co dostrzegliśmy przez chwilę, na ubezwłasnowolnienie ciężko chorego dziecka wbrew woli rodziców i uniemożliwienie szukania dla niego bezpiecznego miejsca gdzie indziej na świecie.

Słowa oburzenia, protesty pod konsulatami, maskotki, hasztagi, rozgrzany do czerwoności facebook, petycje do Jej Królowej Mości i …całkowita bezradność. Wyuczona przez lata i przetestowana przez gejowskich działaczy, zwolenników aborcji, różnej maści obrońców kornika, świątecznych karpi, norek i pszczół oraz wszystkiego, co nosi znamiona życia, wszystkiego, oprócz człowieka. Pytamy się, wprawieni w osłupienie, jak to możliwe? Kto aż tak nienawidzi rodzaju ludzkiego? Jak to się stało, że obudziliśmy się z przysłowiową ręką w nocniku, a ziemskie autorytety nadają sobie prawa, równe prawom starożytnych władców uważających siebie za bóstwa na ziemi?

Wczoraj wraz z Fundacją pod Damaszkiem ogłosiliśmy mszę św. w intencji Alfiego oraz o zwycięstwo cywilizacji życia. https://www.facebook.com/events/444058062713643/ Śledząc ruch na portalach społecznościowych, gdy chodziło o protest pod konsulatem, wysłanie petycji, czy spam nazywany tzw. łańcuszkiem szczęścia, udostępnień, zaproszeń i deklaracji wzięcia udziału, byłoby bez liku.  Jednak gdy chodzi o stanięcie przed Królem Wszechświata, my jako ludzie wierzący zwyczajnie odpuszczamy. Msza św. – jedyny taki moment, gdzie można stanąć na żywo pod krzyżem Chrystusa, i na Jego Święte Rany błagać o zmiłowanie nad szalonym światem, praktycznie przechodzi bez echa.

Nic więc dziwnego, że nasze protesty, apelacje i spektakularne pomysły przypominają krzyki skazańca w dźwiękoszczelnej celi, podczas gdy obok, w niezmąconym spokoju kreując się na panów życia i śmierci, przygotowują egzekucję nie tylko małego Alfiego, ale resztek cywilizacji opartej na fundamencie judeochrześcijańskim.

Warto więc pamiętać, że człowiek, który odrzuca Boga, ulega pokusie, że jemu należy się Tron Najwyższego, bardzo szybko spostrzeże się, że stał się niewolnikiem. Wtedy jednak często bywa już za późno. „Bo jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, jedynie na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi.” Jeśli więc my, katolicy  odpuszczamy audiencję u Pana Świata, bardziej wierzymy w moc pluszowego misia czy petycji do Królowej, nie dziwmy się świat nas wyrzuca na margines i depcze jak zwietrzałą sól.

Zauważyć brata

Fotolia.com – pathdoc

Powiadają, że z jednego podmiejskiego autobusu, jakie jeżdżą po ulicach naszych miast można by skompletować trzy ekipy rządowe, dwie drużyny piłki nożnej, obsadę jednego szpitala i pół episkopatu. Cóż, my Polacy znamy się jak nikt na tym świecie na polityce, sporcie, medycynie i religii. Co więcej, mamy nieodpartą chęć nawracania innych na własne poglądy, i to bynajmniej nie w tej ostatniej dziedzinie. Jeśli ktoś nie myśli tak jak my, to zapewne piąta kolumna wrogiego, bo doszliśmy już do takiej polaryzacji stanowisk, że nie przeciwnego, ale zdecydowanie wrogiego obozu politycznego.

Polityka w Polsce ma coś ze sportu. Tak by się mogło wydawać. Wszyscy chcą być pierwsi, aby rozkoszować się chwilą zwycięstwa. Euforia, tryumf zwycięzców nad pokonanymi i żadnych dywagacji na temat tego, co będzie dalej, i jak spożytkować odniesione zwycięstwo. Liczą się tylko kolejne nadchodzące mecze. Ranking w branżowych magazynach i miejsce w tabeli. W międzyczasie symulowane faule, wymuszone karne i „sędzia kalosz”, jak decyzja arbitra nie po naszej myśli.

Brzmi aż nazbyt znajomo. Tyle, że polityka z założenia w etyce katolickiej ma być troską o dobro wspólne. Nie o dobro własnego obozu politycznego, ale o dobro lokalnej społeczności, Ojczyzny, a także innych, których uważamy za braci i siostry. Oczywiście, z zachowaniem należnego porządku miłości. Tymczasem na naszym ojczystym boisku nie tylko zdaje się toczyć jakiś sportowy bój, ale niestety, jest chyba dużo gorzej, zwłaszcza jeśli chodzi o zachowywanie chociażby elementarnych zasad fair play. Niekiedy wydawać by się wręcz mogło, że atmosfera wrogości udziela się już nie tylko na boisku, ale także na trybunach.

Nie trzeba szukać trudnych słów, aby opisać to, czego od lat jesteśmy świadkami. Zarządzanie sferą ubóstwa, zamiast dążenie do jej likwidacji, nastawianie jednych grup społecznych na inne, straszenie rządu opozycją itp. Celowo nie odnoszę tych spostrzeżeń to tej czy innej władzy, tudzież opozycji, bo nie o barwy partyjne tutaj chodzi. Moje stanowcze NIE od lat budzi nastawianie ludzi na ludzi, przez kłócących się na ekranach telewizorów polityków, partyjnych propagandzistów czy zwykłych Kowalskich. Jak sięgnąć pamięcią, gdy protestowali górnicy, rządy ustami swych „ekspertów” mówiły o nierobach, drenujących budżet zbyt wczesnym przechodzeniem na emeryturę. Gdy upominali się nauczyciele, znów mówiło się o leniach, mających wakacje i ferie i co oni jeszcze chcą. Co rok, gdy zbliża się wizyta duszpasterska, jakiś tabloid znajdzie upadłego księdza, aby głośno krzyczeć „złodzieje i chciwcy u twoich drzwi!”. Teraz mamy kasty sędziów i lekarzy.

Trzeba by być ślepym, aby nie dostrzegać politycznych inspiracji i zagranicznych pieniędzy w tym, co obserwujemy w ścieraniu się rządu z opozycją. Jednak nigdy jako ludzie żyjący pod tym samym słońcem i mający jednego Ojca w niebie nie zaznamy pokoju, jeśli pozwolimy, aby merytoryczną dyskusję i nasze Polaków rozmowy zastąpiły inwektywy, obelgi i argumenty z epoki „dyktatury proletariatu”. Chyba, że po tzw. upadku komuny, nagle uwierzyliśmy w jej dogmaty…

My i oni

Fot. psdesign1 -Fotolia.com
Fot. psdesign1 -Fotolia.com

„Weźmy się do roboty, i zróbcie to”, głosi znane, ironiczne porzekadło z czasów PRL u. Jednak jak się okazuje ma ono szerokie zastosowanie w tym, co nazywamy tzw. współczesną debatą publiczną.  Podnosząc temat frontalnego ataku na stwórczy akt Boga, poprzez zanegowanie świętości ludzkiego życia, stworzenia człowieka jako mężczyzny i kobiety, oraz postawienia człowieka, aby panował nad ziemią, obiecałem w kolejnych wpisach odnieść się do metod, jakimi udaje się Złemu, który przecież jest ojcem kłamstwa, wmówić ludziom, skądinąd inteligentnym i uczonym, tak oczywiste bzdury, jak np. to, że może sobie ktoś wybrać płeć, czy że popełniając grzech sodomski i na dodatek domagając się adopcji dziecka, tworzy jakiś alternatywny model rodziny.

Pierwszą z metod stosowanych przez zwolenników cywilizacji śmierci, jest zafałszowanie obrazu rzeczywistości. Tak dokona się grzech Adama i Ewy. Oto Szatan najpierw wyolbrzymia Boży zakaz, („Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?”). Następnie przypisuje Bogu złe intencje i sam jawi się jako kreator nowego, wspaniałego porządku,  jaki da ludziom poskąpiony przez Boga prawdziwy stan szczęścia. Obiecuje im, że „poznają dobro i zło”, jeśli tylko przekroczą Boży zakaz.

Szatan od samego początku, jak powiedzielibyśmy sobie dzisiaj, ustawia sobie swoje ofiary w narożniku, zafałszowuje obraz rzeczywistości i skłania do grzechu, pozostawiając je później na pastwę losu. Tyle z początków księgi Rodzaju. Co dzieje się dziś? Oto cała ta machina zła, nazywana przez św. Jana Pawła II „strukturami grzechu”, wykorzystuje ten prastary mechanizm, aby pokonać cywilizację życia.

W wielu krajach Europy Zachodniej sytuacja zaszła już tak daleko, że owe błędy antropologiczne, fałszywe postrzeganie człowieka, nazywane niekiedy homoherezją, uzyskało rangę świeckich dogmatów, strzeżonych paragrafami kodeksu karnego. Takie próby podejmowane są także w Polsce. Znów jednak rodzi się pytanie, jak to możliwe, że ludzie myślący dopuścili do sytuacji, w której nie tylko publicznie gloryfikuje się postawy sprzeczne z naturą, ale próba ich krytyki, podejmowanie badań naukowych nad tymi zjawiskami, skutkują medialną i polityczną „klątwą”? Jak to się dzieje, że w imię „wolności słowa” piętnuje się upublicznianie badań człowieka, mającego tytuł naukowy, jak to możliwe, że w imię „wolności religijnej” wytacza się sprawę karną szwedzkiemu pastorowi, za cytowanie Biblii w kwestii homoseksualizmu, jak to się dzieje, że ludzie, którzy najgłośniej nawołują do przyjmowania islamskich imigrantów, chcą ulokować ich w lokalach socjalnych, pomiędzy zwykłymi obywatelami, sami odgrodziwszy się od reszty społeczeństwa wysokimi płotami w luksusowych apartamentach, stawiając na straży uzbrojoną ochronę i z trybun parlamentarnych oraz w prasowych wywiadach wypowiadając się samemu zdecydowanie przeciwko prawie do posiadania broni przez zwykłych obywateli? Cóż, wydaje się, że historia zatoczyła koło i znów, w kolejnej odsłonie, jakbyśmy słyszeli, „wicie, Towarzysze, weźmy się i zróbcie to.”…

Ile czasu nam pozostało?

Fot. victor zastol'skiy - Fotolia.com
Fot. victor zastol’skiy – Fotolia.com

Ostatnie dni roku liturgicznego wprowadzają nas w atmosferę wydarzeń, jakie mają poprzedzić koniec świata i ponowne przyjście Pana. Koniec świata ludzie wyobrażają sobie na różne sposoby. Najczęściej wiążą go z jakimś ogólnoświatowym kataklizmem, kosmiczną katastrofą, czy wręcz atakiem obcej cywilizacji. Z religijnego punktu widzenia wiemy jedno. Dzień ten nadejdzie niespodziewanie, i o owym dniu, wie tylko Bóg. Nikt inny nie zna dnia ani godziny. Jednak Chrystus Pan zachęca nas do rozpoznawania znaków czasu, czuwania, aby Pan, kiedy przyjdzie nie zastał nas nieprzygotowanych.

Aby dobrze rozeznać znaki czasu, warto sięgnąć do pierwszych rozdziałów księgi Rodzaju i zobaczyć, jakie wnioski teologiczne płyną z biblijnych opisów. Oto na samym początku Bóg stwarza świat. W jednym z opisów najpierw go urządza, a na koniec, jako koronę dzieła stworzenia, stwarza człowieka, co ważne, stwarza go jako mężczyznę i kobietę. Następnie poddaje im stworzony świat, aby czynili sobie ziemię poddaną.

Grzech, który przychodzi na świat przez zawiść diabła, psuje relacje pomiędzy Bogiem i ludźmi, pomiędzy samymi ludźmi, i co istotne, nawet pomiędzy tym co duchowe i tym co cielesne w człowieku, nie wspominając już o relacjach pomiędzy człowiekiem a stworzonym światem. Zbawienie dokonane przez Jezusa ma prowadzić do odnowienia wszystkiego w Chrystusie. Zbawiciel mówi, „oto wszystko czynię nowe”. Ten konflikt istniejący na czterech wymienionych powyżej frontach w walce o wieczne szczęście człowieka, może i musi być przezwyciężony z pomocą łaski Bożej. Człowiek z pomocą Chrystusa musi dążyć do przywrócenia pierwotnego ładu w świecie, poczynając od własnego serca.

Niestety, ów stan nieładu, można by nawet rzec, że wojny, doskonale wykorzystuje Zły, próbując zniszczyć piękno i dobro dzieła stworzenia, jakie miało ono u zarania dziejów. Co ciekawe, czyni to w znany nam sposób, używając pięknych haseł, ale o zupełnie zmienionym, zatrutym przez fałszywe ideologie znaczeniu. O tym, jednak więcej następnym razem.

Jak więc ma się dziś Boży zamysł w świecie? Jakie trendy i jakie kierunki zmian popychają ludzi współczesnych do działania? Zacznijmy od samego dzieła stworzenia świata. Pismo św. wyraźnie pokazuje, że świat został stworzony dla człowieka i jemu poddany. Tymczasem dziś człowiek coraz częściej ukazywany jest jako szkodnik, który tylko niszczy świat. Pod skądinąd ważnymi postulatami troski o dzieło stworzenia, szerzy się ideologię, gdzie na uwagę zasługuje każde zwierzę i roślina, gdzie chroni się „klimat” i „adoptuje” owady i dzikie zwierzęta ale ciągle poszerza się możliwości zabijania człowieka. Terroryzm, aborcja eutanazja, prześladowane chrześcijan i ekspansja islamskiego terroru, to współczesny poligon Złego, który pokonany na Golgocie nie może uderzyć w Boga, stąd całą zaciekłość kieruje w Boże Dzieci, siejąc strach i zagładę. Oba zbrodnicze systemy, które wytoczyły morze krwi w XX wieku, nie mają tyle ofiar na sumieniu, ile pochłonęła sama tylko aborcja.

Na tym jednak działanie Złego się nie kończy. Bóg bowiem stworzył człowieka jako mężczyznę i kobietę oraz polecił im zaludnić ziemię. Uderzenie w życie poczęte, jest więc ciosem w samą istotę Bożego zamysłu względem świata, a pogwałcenie najbezpieczniejszego miejsca dla dziecka, jakim było miejsce pod sercem matki, jest profanacją największego sanktuarium życia i miłości. Prawdziwym jednak szczytem manipulacji Złego, jest wmówienie ludziom, że płeć jest kwestią umowną. To niebywałe, że człowiek, który wylądował na księżycu, rozbił atom, jest w stanie wysyłać sondy i statki kosmiczne na peryferie naszego układu słonecznego, jest w stanie uwierzyć w takie bzdury i pod pozorem nauki wykładać je na współczesnych uniwersytetach. Nie chodzi tu bynajmniej o taki czy inny stosunek do zagubionych, potrzebujących modlitwy i nawrócenia ludzi, ale o pogardę dla prawdy i największe szyderstwo świata, względem Boskiego aktu stwórczego, w którym stworzył człowieka mężczyzną i kobietą.

Śmierć pod sercem matki, odarcie człowieka z kobiecości i męskości, wmówienie ludziom, że to świat ma panować nad nimi, a nie oni nad światem to bardzo zły znak czasów w których żyjemy. Zasadnym pozostaje więc pytanie postawione w tytule, „ile czasu nam pozostało”…?

Mechanizmy niegodziwości

Nie ma wolności dla wrogów wolności„, powiedział ongiś przywódca jakobinów, Louis de Saint – Just. W dziedzictwie Rewolucji Francuskiej, której do dziś symbolem i narodowym świętem Francji pozostaje zburzenie Bastylii, pojęcia takie jak wolność, prawa człowieka czy wolność słowa mogą łatwo wprowadzić nas w błąd. Co innego bowiem rozumiemy pod tymi słowami my, którzy dzięki chrześcijaństwu rozumiemy, że godność człowieka przynależy każdemu, co innego wyznawcy różnych ideologii, którzy świat podzieli na ludzi, podludzi, nieludzi itp. Ideologii, które wytoczyły w historii całe morze krwi.

Jak wyglądały narodziny „wolności, równości i braterstwa„? François-René de Chateaubriand opisał to następująco: „Wśród morderstw oddawano się orgiom, jak podczas zamieszek w Rzymie za Otona i Witeliusza. W dorożkach paradowali ?zdobywcy? Bastylii, szczęśliwi pijacy ogłoszeni zwycięzcami w szynkach; ich eskortę stanowiły prostytutki i sankiuloci, którzy zaczynali już rządzić. Przechodnie z czcią strachu odkrywali głowy przed tymi bohaterami, z których kilku wskutek wyczerpania nie przeżyło triumfu. Mnożyły się klucze do Bastylii; rozsyłano je do wszystkich liczących się głupców na cztery strony świata.”

Gdy poranek odsłonił „ohydę spustoszenia„, trzeba było tworzyć mit. „Przywódcy lewicy ? pisze Pierre Gaxotte ? „wnet użyli wszelkich środków, ażeby popełnione zbrodnie przedstawić jako czyny bohaterskie i w ten sposób usprawiedliwić podżegaczy. Legenda o Bastylii zrodziła się w cztery godziny po jej zdobyciu. I oto 15 lipca rentierzy paryscy, którzy obudzili się rano zawstydzeni i zaniepokojeni z powodu ustąpienia przez siebie pola mordercom, dowiedzieli się nagle, że nigdy nie było żadnych morderców, że cały naród powstał dla obrony wolności i że zabójstwo de Launay?a i de Flesselles?a stanowiło po prostu wzniosły objaw wszechwładnej sprawiedliwości narodowej.

Tak było kiedyś, gdy rodziły się mechanizmy niegodziwości powielane do dziś z lubością i rozkoszą przez duchowych synów i córki spuścizny Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Mit wolności, praw człowieka i rzekomego braterstwa wykreowany w tamtych czasach zbiera do dziś ogromne żniwo. Do dziś, jedni, nawet przyłapani na gorącym uczynku, mogą od razu liczyć na sowicie opłacanych obrońców, inni, bez sądu i procesu, bez prawa do obrony na skutek zwykłego pomówienia mogą zostać publicznie zlinczowani i zniszczeni. Jedni jedynie „mijają się z prawdą„, inni, wystarczy że mają cywilną odwagę mówić o znanych sobie faktach, stają się „kłamcami„, „siejącymi nienawiść” ect. Do dziś, jedni mogą w majestacie prawa publicznie znieważać największe świętości, takie jak Pismo Święte, krzyż, tłumacząc to „wolnością twórcy„, inni, za to, że „nie skorzystali z okazji, aby siedzieć cicho„, nazywani są określeniami, które w normalnych okolicznościach podpadały by pod paragraf. Czemu zatem często nie podpadają?

Dzieje się tak dlatego, ponieważ żyjemy w czasach starcia cywilizacji, jak mówił święty Jan Paweł II, czasach starcia pomiędzy cywilizacją życia, a cywilizacją śmierci. Ludzie wierzący, zwłaszcza katolicy, dla wielu piewców moralnego zepsucia są „wrogami wolności„. Nie stosuje się więc względem nich żadnych praw. Domniemanie niewinności? A skądże! Prawo do obrony? Niech ktoś spróbuje! „Żadnej wolności dla wrogów wolności„! Oto niepisana odpowiedź naszych oponentów na nasze niepisane pytania i wątpliwości. „Żadnych złudzeń Panowie, wy będziecie następni. Już po was idziemy…„, zdaje się mówić głos historii tym, którzy myślą że w czasach próby milczeniem i ustępstwami kupią swoje bezpieczeństwo. Beniamin Franklin powiedział kiedyś „Gdy dla tymczasowego bezpieczeństwa zrezygnujemy z podstawowych wolności, nie będziemy mieli ani jednego, ani drugiego.” Cóż zatem robić, gdy krzyk nienawiści zdaje się być główną siłą cywilizacji śmierci? Odpowiedź znajdziemy w Ewangelii: „Gdy więc to wszystko zacznie się dziać, nie traćcie nadziei, ponieważ wasze ocalenie będzie bliskie!” Łk 21,28