By komentować wydarzenia sportowe na żywo, trzeba być znawcą tematu. Jeśli się nim nie jest, dobrze chyba odczekać chwilę i posłuchać, co inni mają do powiedzenia.
Przejrzawszy więc medialne relacje po ostatnim meczu, bez względu na to, czy się ktoś sportem interesuje, czy też jest mu to równie obojętne, co zeszłoroczny śnieg, Czytaj dalej „Polacy, nic się nie stało!”→
Dla słowiańskiego oto papieża otwarty tron.” Gdy dokładnie 35 lat temu oznajmiono światu, że mamy Papieża z Dalekiego Kraju, ów wiersz Juliusza Słowackiego krążył pomiędzy ludźmi niczym proroctwo, Czytaj dalej „Pośród niesnasków Pan Bóg uderza w ogromny dzwon…→
Zaraz na początku mojej posługi katechetycznej zdarzyło mi się trafić w sekretariacie szkoły na nieznanego gościa. Jak się wkrótce okazało, też miał sprawę do Dyrekcji, której akurat nie było, więc jak to zwykle bywa w takich przypadkach, musiał usłyszeć kilka minut wcześniej, „proszę chwileczkę poczekać”. Jako że i ja usłyszałem po wejściu do sekretariatu tę uświęconą w biurach i urzędach maksymę, czekając wspólnie na Dyrekcję, zaczęliśmy umilać sobie przedłużającą się „chwileczkę” niezobowiązującą rozmową. Kiedy w drzwiach sekretariatu pojawiła się oczekiwana przez nas Pani Dyrektor, zaskoczona widokiem konwersujących mężczyzn, powitała nas zdziwieniem i do bólu szczerym „to Pan Dyrektor rozmawia z księdzem?” Okazało się, że mój rozmówca, to dawny dyrektor owej placówki, pamiętający nijaką „dyktaturę proletariatu, czyli tzw. ludu pracującego miast i wsi”. Starszy, sympatyczny pan, z rozbrajającym uśmiechem spojrzał na moją ówczesną szefową i skwitował krótko jej zaskoczenie. „Owszem, rozmawiamy, Pani Dyrektor, bo dla mnie ludzie nie dzielą się na tych z prawa i lewa, tylko na tych, co ze sobą rozmawiają i tych, co nie chcą ze sobą rozmawiać.”
Mimo iście niechrześcijańskiej proweniencji mojego rozmówcy, zdanie to można by uznać za o wiele bardziej chrześcijańskie, niż cynizm Diogenesa z Synopy, który zasłynął powiedzeniem „szukam człowieka”, podczas, gdy biegał z zapaloną pochodnią w ciągu dnia.
O ile dla Diogenesa człowieczeństwo, to cyniczne oddanie się życiu pozbawionemu reguł i konwenansów, o tyle dla nas, którzy wierzymy, że człowiek to istota z duszą i ciałem, poszukująca prawdziwego szczęścia, a nie chwilowego „odlotu i zapomnienia” bycie człowiekiem, to właśnie to, co różni nas od np. krokodyli, którym wystarczy żreć, wydalać i przedłużać gatunek.
Jak widać więc, chrześcijaństwo spełniło i tutaj na polu językowym swoją dziejową misję, gdyż „człowieczeństwo” kojarzy się nam dzisiaj przede wszystkim z tym, co najszlachetniejsze, a nie z równaniem do poziomu krokodyla.
Ciekawym więc, jak wyglądałby dziś mędrzec, który z zapaloną świecą czy pochodnią zawitałby do naszych szkół, parafii, szpitali i urzędów pytając, czy nie widzieli tu jakiegoś człowieka.
Wszakże bycie nawet świetnym specjalistą w danej dziedzinie, to tylko biegłe rzemiosło, bycie zaś specjalistą, który jest człowiekiem, to prawdziwy artyzm na miarę planów Tego, którego Jednorodzony Syn dla nas ludzi, będąc Odwiecznym Bogiem, stał się człowiekiem.
Spotkaliście w życiu człowieka godnego, aby pisząc o nim pisać duże „C”? Podzielcie się tą radością z innymi. Najlepiej w komentarzu.
P.S. Wszystkim Ludziom, których tak wielu spotkałem w życiu, Bóg zapłać za ich Człowieczeństwo.
Jako, że dziś wypada Dzień Edukacji Narodowej, zwany dawniej Dniem Nauczyciela, jest doskonała okazja, aby poświęcić słów kilka temu, co nazywamy wychowaniem, edukację pozostawiając na inny dogodny moment.
Otóż bowiem, jak mawiał pewien znany mi nauczyciel, jak uczeń będzie chodził do szkoły i przynajmniej będzie siedział na lekcji cicho, to coś zawsze go nauczę.
Kwalifikując słowo „prawda” na trzy zapożyczone z „Janosika” kategorie, można by więc powiedzieć, że to „świnto prowda”.
Dlaczego tak sądzę? Oto kilka moich prywatnych spostrzeżeń, które chętnie niniejszym poddaję pod dyskusję, prezentując kilka najbardziej typowych szkolnych sytuacji, rujnujących cały proces edukacji, lub jak można by jeszcze trafniej powiedzieć, uczących dziecko rzeczy nie do końca chyba zamierzonych.
Sytuacja pierwsza – bezstresowe wychowanie. Trafi się czasem rodzic, który uważa, że szkoła to placówka, gdzie jego dziecko zasiada w charakterze widza w kinie na dobrej komedii i zadaniem nauczyciela jest bawić ową pociechę tak, aby przypadkiem nie znalazła się ona nawet przez moment w niekomfortowej sytuacji. Oczywiście, cała klasa bywa wówczas rozstawiana po kątach przez kreatywne maleństwo, bo jemu przecież wszystko wolno, a inne dzieci przecież powinny zrozumieć, że on – ona już ma taki charakter. Czego uczy taka sytuacja? Większość takich rodziców przekona się o tym, gdy dziecko pójdzie do gimnazjum. Życzę im cierpliwości i pokory. Z pewnością się przydadzą.
Sytuacja druga – Proszę wszystko usprawiedliwić!” Oto jedna z najbardziej gorszących sytuacji. Rodzic nawet nie interesuje się, ile i jakich lekcji opuściło dziecko, każe usprawiedliwić wszystko „jak leci” wychowując sobie najczęściej „małego kłamczuszka”, który wie, że mama i tata zawsze będą go kryli. Takim rodzicom możne życzyć „powodzenia na przyszłość”, zwłaszcza, jak sami zaczną być okłamywani przez tak „wyedukowane dziecko”.
Sytuacja trzecia – „Szkoła powinna wychowywać”. Bzdura do kwadratu! Szkoła, zresztą podobnie jak Kościół i inne instytucje wychowawcze mają za zadanie POMAGAĆ, nie wyręczać rodziców w wychowaniu ich dzieci. Już na chwilę obecną do wielu placówek, nawet przedszkoli, próbuje się przemycić różne tzw. „równościowe programy”, które mają za zadanie „edukować o tym i owym” już kilkuletnie dzieci na sposób sprzeczny z przekonaniami zdecydowanej, zdrowej większości społeczeństwa. Czego życzyć takim rodzicom? Aby nie dostali zawału, gdy kilkunastoletni syn stanie we drzwiach własnego domu z synem innych rodziców i powie pełnym dumy tonem: „Mamo, tato poznajcie mojego chłopaka.”
Sytuacja czwarta – „nie przejmuj się! Ona jest głupia!”. Cóż, jeśli na zażalenia dziecka pod kątem tego, czy owego nauczyciela, rodzic w ten sposób podbudowuje samopoczucie pociechy niszcząc resztki autorytetu pedagoga, powinien mieć świadomość, że w ten sposób przysłowiowo „strzela sobie we własne kolano”. Czego życzy takim rodzicom? Ano chyba tego, by nie usłyszeli kiedyś jeszcze bardziej dosadnych określeń pod swoim adresem, wszak, jeśli ktoś ma oczekiwania rozmijające się z oczekiwaniami dziecka, nie należy się nim przejmować. Jest głupi i koniec.
Sytuacja piąta – „Ja sobie z nim/nią nie daję już rady”. Przepraszam, zapytam brutalnie. To kto ma sobie z nim dać radę? Raczej maluch nie przyszedł na świat z piwem w jednej a skrętem w drugiej ręce, na dodatek „wyrzucając w stanie „pomroczności jasnej” „wapniaków” z chaty”. Nie kułeś żelaza, póki gorące, miej żal do siebie, i lepiej zasięgnij rady kogoś, kto wie jak sobie „dać radę z milusińskim”. Takim rodzicom polecam przedwojenne poradniki dla służących, aby wiedzieli jak się zachować, gdy wkrótce ich pociechy postawią ich w takiej życiowej sytuacji.
Sytuacja szósta, siódma i ósma też na pewno istnieją napisane przez życie. Warto byłoby podyskutować o nich na blogu, a jeszcze bardziej w życiu. Póki co, życzę wszystkim rodzicom aby pamiętali, że dzieci się wychowuje a hoduje. Wówczas nie będą musieli sobie z pewnością zaprzątać głowy wcześniejszymi życzeniami i radami.
Pozdrawiam wszystkich moich Szanownych Pedagogów z czasów Podstawówki i Liceum. W Dniu ich Święta dziękuję za edukację i współpracę z moimi rodzicami w wychowaniu, życząc obfitości łask Bożych na dalsze lata życia.
Stawiając to samo pytanie jeszcze bardziej prowokacyjnie, można zapytać, czy z „Pokolenia JP II” zostało tylko „Pokolenie JP”? Są tacy, co tak twierdzą. Ten jednak, kto w miarę regularnie śledzi mój blog, w tym chociażby ostatni wpis skierowany do Alicji, wyczuwa z pewnością prowokację zarówno w tytule, jak i we wstępnie będącym jego rozwinięciem.
Dziś XIII dzień Papieski, przeżywany pod hasłem: Jan Paweł II – Papież Dialogu. Chociaż sama idea Dnia Papieskiego nawiązuje przede wszystkim do „Habemus Papam” a nie do „Santo Subito” nie sposób oddzielić jednego od drugiego, zwłaszcza w perspektywie rychłej kanonizacji błogosławionego Jana Pawła II.
Wydawać by nam się mogło, że postać Papieża Polaka, to wciąż niekwestionowany autorytet i wzór do naśladowania. Trzymamy się tego od lat, odkąd w oknie Bazyliki Świętego Piotra ukazał się następca Księcia Apostołów pochodzący z Dalekiego Kraju. Niejednokrotnie idziemy duszpasterską „drogą na skróty” używając jako argumentu Jan Paweł II powiedział, Jan Paweł II napisał.
Nie sposób jednak nie zauważyć, że od „Habemus Papam” minęło już trzydzieści pięć lat, a od „Santo Subito” ponad osiem. Oznacza to, że dzisiejsze dzieci, będące w szkołach podstawowych znają postać Papieża Polaka tylko z historii. Stąd też z każdym kolejnym rokiem jego postać będzie odbierana prawdopodobnie tak samo, jak my odbieramy i odczytujemy postaci świętych i błogosławionych z zamierzchłej przeszłości.
Kiedy Jan Paweł II odchodził do „Domu Ojca”, działy się w Polsce i na świecie rzeczy niezwykłe. Wielu stawiało sobie pytanie, jak to możliwe, że naraz znalazło się w nas tyle empatii? Jakim cudem kibice zwaśnionych klubów piłkarskich wiązali ze sobą szaliki z wrogimi do tej pory sobie barwami? Skąd pośród stojących w ulicznych korkach kierowców znalazło się naraz tyle kultury i wyrozumiałości? Dlaczego zwaśnieni od lat ludzie podawali sobie dłonie i przebaczali zadawnione urazy?
Wielu innych jednak mówiło: „zaczekajmy, co z tego będzie. Nie cieszmy się pochopnie”. Ci sami ludzi dziś właśnie udowadniają, czasem z nieukrywaną satysfakcją, że z Pokolenia „JP II” zostało tylko „JP” (pozwolę sobie nie tłumaczyć dosłownie tego skrótu, wychodząc z założenia że dla przeciętnego polskiego internauty jest to „oczywista oczywistość”.)…
Jaka jest prawda? Można by odpowiedzieć, taka, jaka jest dzisiejsza młodzież, a jaka jest, to każdy widzi. Tak przecież w życiu już jest, że sukces ma wielu ojców, ale porażka zazwyczaj jest sierotą. Jako katecheta pracujący siedemnasty rok z młodzieżą na różnych parafiach, mogę jednak wyrazić swój punkt widzenia. Po pierwsze, pokolenie JP II istnieje, i czeka na naszą modlitwę oraz duszpasterskie zaangażowanie. Czeka na świętych i jednocześnie aktywnych kapłanów, którzy nie stracili wiary w to, że następne pokolenia mogą naprawić to, co nam dorosłym nie do końca się udało, że zajmując publiczne urzędy, prowadząc działalność polityczną, gospodarczą czy społeczną, będąc małżonkami, rodzicami, kapłanami i zakonnikami zrealizują w większej części niż my to, czego nauczał błogosławiony Jan Paweł II. To, co wydarzyło się po śmierci bł. Jana Pawła II w Polsce, to dowód na to, że życie wg nauki Mistrza z Nazaretu nie tylko jest możliwe, ale że wręcz konieczne, aby nie stracić nadziei na lepszy świat.
Aby jednak tak się stało, trzeba zadbać o kilka rzeczy. Po pierwsze, a piszę to jako ksiądz katecheta, trzeba nam zrobić głęboki rachunek sumienia za to „czekanie” w chwilach, gdy Duch Święty poruszał sumienia ludzi stojących czasem bardzo daleko od Boga i Kościoła.
Po drugie, trzeba dzieciom i młodzieży pokazać i pozwolić choć częściowo zrozumieć cud tamtych chwil, kiedy na kilka dni staliśmy się brami i siostrami. Nie tylko z nazwy, lecz także poprzez wzajemne podejście do siebie. Będę się upierał wbrew opinii wielu, że był to czas szczególnej łaski dla naszego narodu. Czas, w którym Pan Bóg jakby chciał nam powiedzieć: zobaczcie, czego mogę dokonać poprzez jednego mojego wiernego sługę. On dziś odchodzi do Mnie. Teraz wy, moje sługi i służebnice kontynuujcie jego dzieło. Pokazać dzisiejszemu pokoleniu, że jako dzieci tego samego Ojca jesteśmy braćmi i siostrami, których mimo wszystko wciąż więcej łączy, niż mogłoby nas podzielić, to między innymi pokazywać, że nie tylko Błogosławiony, ale my wszyscy mamy być ludźmi dialogu. Tak jak Jan Paweł II ongiś, tak jak Papież Franciszek dzisiaj.
Po trzecie wreszcie, stanie się to możliwe, kiedy zakończymy adorację „papieskich kremówek” a zaczniemy adorować Tego, „który stanął kiedyś nad brzegiem, szukać ludzi gotowych pójść za Nim, a Którego całym życiem głosił bł. Jan Paweł II. Odkupiciela Człowieka – Jezusa z Nazaretu.
Owocnych refleksji
fot. ? Ks. Mirosław Matuszny
P.S.
Kto chciałby poczuć na nowo atmosferę tamtych dni, zamieściłem w zakładce „kazania” to, które wygłosiłem w miesiąc po odejściu do Pana Jana Pawła II. Link poniżej.
Ile nadziei i optymizmu potrafi wnieść w życie księdza katecheza w szkole, wie tylko ten katecheta, który pozwolił, aby jego serce zaczęło bić „w rytm szkolnych dzwonków”. Od wtorku, kiedy to eksplodowała „medialna bomba” w postaci „odpowiednio zinterpretowanej” wypowiedzi ks. Arcybiskupa Michalika, zastanawiałem się co czeka mnie na najbliższej katechezie , zwłaszcza w liceum. Jak na tę eskalację nienawiści zareagują młodzi ludzie? Pozwolą sobie wmówić „medialną interpretację wypowiedzi”, czy też przyjmą wyjaśnienia i przeprosiny za nieścisłość Hierarchy, którego znają tylko z telewizji?
Lekcję zaczynam realizując kolejny przewidziany programem temat. Zostawiam sobie kilkanaście końcowych minut na szczerą rozmowę z moimi uczniami na temat ostatnich medialnych komentarzy pod adresem Kościoła. Wypowiedzi są różne. Od tej, że dobrze się stało, iż próbuje wyjaśnić się ten bolesny temat, po te, że ofiara przestępstwa normalnie udaje się na policję i do sądu, a nie rozpętuje medialną kampanię. Słyszę też głos, że w tej wypowiedzi, każdy usłyszał to, co chciał usłyszeć.
Próbuję doprecyzować temat. Przedstawiam analogię z życia szkoły. Pytam, co robi nauczyciel, który ma wątpliwości, czy błędna odpowiedź ucznia nie jest przypadkiem „lapsusem językowym”? Słyszę w odpowiedzi, że nauczyciel ma dwa wyjścia, postawić dodatkowe pytanie, lub jeśli CHCE postawić jedynkę, to już o nic nie pyta. „Który z tych przypadków jest dociekaniem do prawdy?”, pytam nie dając za wygraną. „Czy tu chodzi o prawdę?” słyszę jeden z komentarzy padający z klasy.
Przypomina mi się tutaj świetny polski film pt. „Komornik”. Tytułowy bohater bezlitośnie egzekwuje każdy dług. Stroni od przyjmowania łapówek. Gardzi ludźmi, od których windykuje należności. Ta pogarda prowadzi go do realizacji przewrotnego planu. Przyjmuje łapówkę od jednego z wierzycieli, tylko po to, aby mimo to ściągnąć należny od niego dług. Kiedy wdraża realizację swojego planu, przychodzi mu do głowy jeszcze bardziej szalony pomysł. Pieniądze rozdaje ludziom, których wydaje mu się, że skrzywdził, i oddaje im część z zarekwirowanych przedmiotów. Nie wie jeszcze, że łapówka którą przyjął, to tzw. „zakup kontrolowany”. Prowokacja, mająca ukrócić jego działalność. Kiedy sprawę przejmuje prokuratura i zaczyna on rozumieć, że dał się podpuścić, próbuje tłumaczyć się, że pieniądze oddał ludziom. Niestety, na jego niekorzyść, prawie wszyscy zaprzeczają. Opuszczony dowiaduje się, że konsekwencji nie będzie, bo ma przyjaciół, którzy za niego poręczyli, w domyśle, że jeśli będzie lojalny względem własnego środowiska, nic mu się nie stanie. W międzyczasie do prokuratora bezskutecznie próbuje dostać się pewna kobieta. Gdy zdaje się być już po sprawie, wbiega do gabinetu tłumacząc, że ona faktycznie dostała od „Komornika” pieniądze. Prokurator nie chce jej słuchać, więc oburzona mówi: „ale tu przecież chodzi o zwykłą, ludzką UCZCIWOŚĆ”. Reakcja jej rozmówcy pozbawia ją jednak złudzeń. Prokurator spogląda bowiem na nią jak na przysłowiową kosmitkę i pyta zdziwiony, jak gdyby odkrył Amerykę: „Przepraszam, o coooo???” Kobieta zdaje się rozumieć otrzymaną lekcję. Mówi przepraszam i wychodzi z gabinetu.
O co więc chodzi w medialnych relacjach ostatnich dni? Czy oby na pewno o zwykłą, ludzką uczciwość? Na to pytanie drogi czytelniku musisz odpowiedzieć sobie sam.
Na koniec winien jestem jedno wyjaśnienie. Kim jest i co ma do tego wszystkiego tytułowa Alicja? Już tłumaczę. To jedna z moich uczennic. Ta, która bez namysłu odparła, że postawa nauczyciela w przypadku językowego potknięcia ucznia podyktowana jest tym, czy z góry przyjął, że chce postawić jedynkę, czy też postanowił dociekać prawdy. Analogia do ostatnich wydarzeń jest oczywista. Ala jednak powiedziała na tej lekcji coś jeszcze. Coś, co może być nie tylko dla mnie ale i dla innych cudowną lekcją ufności Panu Bogu, oraz nadziei, że „ludzie, zwłaszcza młodzi, swój rozum jednak mają”. „My o tym (o prawdziwych intencjach ks. Arcybiskupa oraz o tym, że grzechy nawet najcięższe kilku duchownych nie mogą przekreślać posługi wszystkich kapłanów – przypis mój) wiemy, proszę Księdza, ale co pomyślą sobie na ten temat ludzie, stojący z dala od Kościoła, nie znający go tak, jak my? Co pomyślą sobie ludzie, którzy non stop słuchają tej nagonki na księży?? Ta troska o Kościół i sprawy Boże to prawdziwy dar, jaki my księża katecheci otrzymujemy od naszych uczniów. I za to, a zwłaszcza za nich samych Bogu niech będą dzięki. I im niech będą dzięki. Tobie Alu, też bardzo dziękuję. Niech Pan Cię błogosławi i strzeże!
„…też cieszyłby mnie ten świat, przeżyła bym to samo
mamo, nie chciałam umierać, dlaczego mnie nie kochałaś?
Nie miałaś prawa zabierać, życia choć mi je dałaś…”
To tylko fragment znanej piosenki, której treść nie pozostawia obojętnym człowieka, który nie postradał jeszcze resztek wrażliwości.
Nie tak dawno temu, krążył w internecie mem, przedstawiający młodą dziewczynę trzymającą w ręce test ciążowy i w drugiej części obrazka zdjęcie jej nienarodzonego dziecka. Oboje myślą to samo: „moja mama mnie zabije!” Pod obrazkiem podpis: „Czyje obawy i emocje są bardziej uzasadnione? – Kampania Pro live”
Nie tak dawno temu obrazek ten zauważył mój kolega z czasów seminaryjnych z Włoch. Zapytał, co znaczą napisy. Gdy mu przetłumaczyłem, po chwili ten obrazek z tłumaczeniem na j. włoski znalazł się pośród jego ulubionych na popularnym portalu społecznościowym.
Dziś zostałem zapytany drogą niezastąpionego internetu o krążące w internecie zdjęcie, przedstawiające dziecięce ciała… Nie jestem specjalistą od Fotoshopa, nie umiem zweryfikować, czy to fotomontaż czy też nie. Ale prawda o tym procederze jest jeszcze bardziej brutalna, niż zdjęcia i komentarze, jakie tam zamieszczono.
Tak się jednak składa, że dopiero wróciłem ze spotkania, z ludźmi, którzy prowadzili akcję zbierania podpisów pod obywatelskim projektem ustawy przywracającym chorym nienarodzonym dzieciom prawo do życia. Oczywiście, nasi Wybrańcy Narodu po raz kolejny wyrzucili do sejmowego śmietnika ponad 400 tys. podpisów zebranych w ciągu nie całych trzech miesięcy, domagających się prawnej ochrony życia tych najbardziej bezbronnych z ludzi. bł. Matka Teresa z Kalkuty mawiała: „Jeśli matce wolno jest zabić swoje dziecko, cóż może powstrzymać ciebie i mnie…”.
„Na świecie toczy się bitwa, pomiędzy życiem i śmiercią. Po której jesteś stronie?” Pyta Gianna Jessen , (jeśli klikniesz w jej imię i nazwisko, zostaniesz przekierowany na serwis youtube.com, gdzie opowiada ona swoją historię) która przeżyła próbę zabicia jej w trakcie aborcji. Jej historia zainspirowała twórców głośnego w USA i pominiętego w Polsce filmu „October baby”.
Od pewnego czasu obserwuję, jak zwolennicy legalnego zabijania dzieci deklarują, że „są przeciwko aborcji, ale są za prawem do wyboru”. Ciekawe, gdyby ktoś odważył się powiedzieć, jestem przeciw pedofilii, ale jestem za prawem do wyboru, więc uważam że nie powinna być karalna… Sądzę, że zostałby potraktowany w jedynie akceptowalny w takim wypadku sposób. Zastanawia mnie, dlaczego z taką samą reakcją nie spotykają się ludzie, zezwalający na prawo do zabijania? Dlaczego parlamentarzyści zezwalający na legalne zabijanie dzieci, wybierani są na kolejne kadencje? Gdy w latach dziewięćdziesiątych wprowadzano obecnie obowiązującą ustawę częściowo chroniącą życie (w tamtych czasach był to znaczny postęp), krzyczano, że ustawy nie zmienią obyczajów. Okazało się, że zmieniły. Kiedy dziś Kaja Godek, – matka dziecka z zespołem Downa odpowiada na pytania posłów, opisując m.in. jak traktuje się dziś matkę i nienarodzone dziecko, gdy badanie wykaże chorobę dziecka, większość Polaków przynajmniej deklaruje, poparcie dla zmian w prawie, które obejmą ochroną prawną chore nienarodzone dzieci (jeśli klikniesz w jej imię i nazwisko, zostaniesz przekierowany na serwis youtube.com, gdzie jest jej wystąpienie).
Drastyczne zdjęcia z wystaw Fundacji Pro będą budziły dalej kontrowersje, znajdowane w internecie zdjęcia wciąż będą stawiały pytania o to, czy są fotograficzną dokumentacją barbarzyństwa, czy fotomontażem, póki nie uświadomimy sobie, że dalsze słowa cytowanej na początku piosenki nie odbiegają aż tak daleko od drastycznej rzeczywistości.
„Dzieci się boją zastrzyków,
cyganek i kominiarzy.
A ja się boję śmietników.
Tam leżą cząstki mej twarzy.
Dzieci lubią tulić lalki
Ja do ziemi tulę się z lękiem
Ktoś wrzucił do umywalki
me ciałko ciepłe i miękkie…”
Na indywidualne życzenie wyrażone w e mailu prześlę link do stron pro live, gdzie pokazane jest „na żywo” jak wygląda dziś tzw. „prawo do wyboru”. Ostrzegam, materiał pokazuje całą prawdę bez cenzury. Tylko dla ludzi o mocnych nerwach. Wszystkim polecam obejrzenie Świadectwa Gianny Jassen i Kai Godek. Wystarczy kliknąć w napisane na brązowo ich imiona i nazwiska.
Miejska legenda głosi, że owego czasu dwoje młodych ludzi spacerowało obok parku. W pewnej chwili, młodzieniec będący przednim dżentelmenem, zatrzymał się na chwilę, i oznajmił swojej lubej, że słyszy grę świerszcza. Gdy ta nie dowierzała, podszedł na skraj chodnika i po chwili przyniósł maleńkiego „grajka”. Wrażenie na lubej zrobił nieziemskie, ponieważ zapragnęła, aby dogłębnie wyjaśnił jej, jak to możliwe, że obok ruchliwej ulicy, pośród zgiełku i tłumu przechodniów usłyszał maleńkiego owada. Czytaj dalej Polowanie z nagonką→
Zdawać by się mogło, że zawstydzanie kogoś, to najprostszy, choć niezbyt wyrafinowany sposób zwracania uwagi. „Wstydził byś się! Jak ci nie wstyd? Wstydu nie masz?” Okazuje się, że język polski zna sporo określeń motywowania do lepszego zachowania w oparciu o wstyd. Problem zaczyna leżeć gdzie indziej. Stara rzymska anegdota opowiada, jak pewien Patrycjusz udał się aby odwiedzić swojego przyjaciela. Gdy stanął u jego drzwi, przywitał go sługa przyjaciela, informując, że pana nie ma w domu. Nie przejmował się tym, że z wnętrza willi dochodziły odgłosy śmiejącego się pana, wszak „pan każe, sługa musi”. Gość nie wchodząc w szczegóły udał się do swojej lektyki i kazał nieść się z powrotem do domu. Jakiś czas później role się odwróciły. Przyjaciel zawitał do domu Rzymianina, którego kilka tygodni temu zwyczajnie spławił. Stanął u drzwi, zakołatał i usłyszał głos swojego przyjaciela: „Nie ma mnie w domu”! Stanął jak wryty i nie spodziewając się takiego powitania krzyknął: „Jak to nie ma Cię w domu, skoro słyszę Twój głos?!”. Gospodarz jednak nie dając za wygraną odparł: „Wstydu nie masz! Ja uwierzyłem Twojemu słudze, że Cię nie ma, a Ty mnie samemu nie chcesz wierzyć?”
No tak, kto i kiedy powinien się wstydzić, można by zapytać nie tylko w odniesieniu do owej anegdoty, ale także spoglądając na współczesne dzieci i młodzieży „chowanie”. Wczoraj pisałem o obecności milusińskich na portalach społecznościowych, dziś „przyczepię się niczym rzep psiego ogona” tego, czego dziś ludzie się wstydzą, a gdzie wstyd odłożyli do lamusa.
Jakieś dwa lata temu, organizowaliśmy wraz z siostrą katechetką inscenizację z okazji Świąt Wielkanocy. Tradycją stało się już to, że na tę okoliczność zwykle angażowaliśmy w grę aktorską dzieci, które do prymusów nie należały, dając im możliwość wniesienia pozytywnego wkładu w życie społeczności szkolnej i parafialnej. Inscenizacja ta opisywała historię kilkunastoletniej dziewczynki, z wiecznie skłóconego domu, która w poszukiwaniu koleżanki trafia w Wielką Sobotę do kościoła i zaczyna przypominać sobie, że kiedyś, gdy byli jeszcze normalną rodziną, przychodzili w to miejsce…
Nie o scenariusz jednak chodzi w tym epizodzie. Otóż dzieci miały zapowiedziane, że w dniu premiery, mają ubrać się w miarę odświętnie, a dziewczynkom siostra jasno i wyraźnie dała do zrozumienia, że mają przyjść na przedstawienie w spódniczkach. Jakie było nasze zaskoczenie następnego dnia, gdy na godzinę przed premierą nasze młode aktorki stawiły się w spódniczkach, które wyglądały zwłaszcza na długość, jak gdyby pozdejmowały je z lalek Barbie. Jak pamiętam do dziś, naszą pierwszą reakcją było: „jak wyście się poubierały?!” Dzieci kochane, Wy macie po dziesięć – jedenaście lat! Które dziecko w tym wieku ubiera tak „krótko”? One natomiast na to jak na komendę: „ale my nie mamy innych spódnic”… Cóż, dziecięca i młodzieżowa moda nie od dziś sugeruje, że ze „wstydem” dzieje się ostatnio coś niepokojącego. Prawdziwą jednak kopalnią wiedzy na ten temat, są zdjęcia, jakie dzieci i młodzież zamieszczają na swoich profilach na nk czy Facebooku. Przybierane przez dzieci pozy, zdjęcia robione z co najmniej „dziwnej” perspektywy, nie wspominając już o komentarzach, satanistycznych gestach czy wulgaryzmach przetaczających się jak fala ścieków przez kanał.
Czego więc nie wstydzą się pociechy? Wagarów, picia alkoholu (iście dziwna to moda, na robienie sobie zdjęć, gdzie na pierwszym planie w ręku małolata jest puszka z piwem, lub innym „turboptysiem”), ubiorów które bardziej pasowałyby na plażę niż do szkoły, palenia papierosów (pamiętam, jak przed jednym z gimnazjów (sic!) w Lublinie uczennice stojące przed szkolną furtką, aby witać przybyłych na Dzień Otwartych Drzwi kandydatów do szkoły dziarsko dzierżyły w dłoniach po „fajce”, a co jakiś czas z gracją się nimi zaciągały mając przypięte plakietki, które informowały, że są oficjalnymi przedstawicielkami społeczności szkolnej na okoliczność tejże imprezy rekrutacyjnej) itp. Gimnazjaliści zwłaszcza, nie wstydzą się również jak pokazuje „wujek Facebook” zdjęć, na których uwiecznione są chwile publicznego okazywania sobie przez nich uczuć, różnej maści „sweet fotek” robionych telefonem „z ręki” lustrze szkolnej toalety, i innych „ciekawych impresji fotograficznych”…
Co więc stało się ze wstydem? Nie, nie myślmy sobie że poszedł w nieznane. Owszem, dzieci wiedzą co to jest wstyd! Wstydzą się odczytać np.pracy domowej, w której opisują swoje zdolności, wstydzą się podejść bliżej pod ołtarz w kościele, wstydzą się czasem nawet dobrych ocen, aby nie być branym za „kujonów”. Zdarza się coraz częściej, że wstydzą się rodziców, swojej wiary i tego, że … nie są do końca jeszcze zepsute.
Jeśli życie porównamy do własnego mieszkania, to wstyd jest „zamkiem w drzwiach”, lepiej lub gorzej, ale zabezpieczającym przed nieproszonymi gośćmi. Jest narzędziem, które sforsowane siłą kwalifikuje tego, który je w ten sposób „ominął” jako włamywacza. Co dzieje się z domem, który ma wyważony zamek w drzwiach? Co dzieje się z komputerem bez ochrony antywirusowej?
Wreszcie co zatem będzie z dziećmi, które w ponoć 80 przedszkolach w Polsce poddawane mają być różnym łamiącym wstyd edukacjom „o tym i o tamtym”? Co będzie z pokoleniem, które wstydzi się dobra, a chlubi się złem i głupotą? Na kogo wyrosną dzieci, wstydzące się cnotliwego życia i marzące o karierze rodem z „zakazanych filmów”? Tego chyba do końca nie da się przewidzieć, ale trzeba chyba za wszelką cenę uczyć dzieci od małego, że wstydzić się trzeba zła a nie dobra, grzechu a nie cnoty.
Na koniec wspomnienie sprzed kilku lat. Rzecz dzieje się przed jedną z lubelskich szkół ponadgimnazjalnych. Idąc do szkoły widzę, jak uczennica za winklem inhaluje się tytoniem. Podchodzę, mimo że spłoszona zdążyła już wyrzucić papierosa i zaczynam jakże owocny dialog.
„Magda, nie szkoda Ci zdrowia?” Pytam.
„Ale ja nie paliłam, proszę Księdza.”
„Magda, przecież widziałem.”
„No mówię księdzu, że nie paliłam!”
„Magda, wiesz co, nie jesteś jedyną, którą tu spotkałem „na fajkach”, ale nie przyszło by mi do głowy, że Ty potrafisz kłamać, patrząc prosto w oczy!” Po tym zdaniu moja młoda rozmówczyni ze wstydu natychmiast zwiesza głowę jak sitowie i odpowiada bez namysłu:
„Tak, paliłam… Przepraszam.”
Wstyd włączył się w odpowiednim momencie. Spowodował zażenowanie, dał do myślenia. Czy za kilka – kilkanaście lat, wciąż jeszcze będzie się do czego odwołać?
Zapraszam do dyskusji i zamieszczania swoich spostrzeżeń w komentarzach. Życzę miłego wieczoru.
Ile radości potrafi dostarczyć katecheza w szkole, wie tylko ten, kto bezwarunkowo pokochał tę formę głoszenia Słowa Bożego. Po szesnastu latach posługi myślałem, że niewiele jest rzeczy, które jeszcze mogą mnie zaskoczyć. A jednak. Człowiek ponoć uczy się całe życie i myliłby się ten, kto twierdziłby, że w szkole naukę pobierają tylko uczniowie od nauczycieli.
Moja przesympatyczna klasa piąta „D” udzieliła mi dziś lekcji, z zadaniem domowym włącznie. W czasie toku zajęć, kiedy już prawie wszystko zostało omówione i nadszedł czas na pytania, udzielając głosu zgłaszającej się uczennicy spodziewałem się czegoś, co związane będzie ściśle z tematem.
Pytanie jednak zaczęło się śmiertelnie poważnie, od słów: „Nasz Ojciec Święty, Franciszek…”, i kiedy w myślach błyskawicznie nastawiłem się na to, że dziecko poruszy bądź to jakiś ważny problem, o którym mówił ostatnio Papież, bądź przywoła strzępek medialnej interpretacji jego słów, padło zdanie które mnie kompletnie zaskoczyło. „…ma konto na Twitterze, a Ksiądz ma?” „Nie mam” odpowiadam prawie mechanicznie, i słyszę równie mechaniczną odpowiedź: „Szkoda, bo bym Księdza zaprosiła”.
Cóż, lekcja się skończyła, a ja wracając ze szkoły zacząłem się zastanawiać, czy oby czegoś nie zaniedbuję… Facebook, NK, blog… Ale Twitter? Jakoś nie pomyślałem. Przez chwilę poczułem się przyłapany na „duszpasterskim zaniedbaniu”, zwłaszcza, że „oberwałem z grubej rury”, bo wprost autorytetem Następcy Świętego Piotra. Później jednak pomyślałem, że nie wszyscy wszystko muszą robić. Obecność Ojca Świętego na Twitterze jest potężnym orężem duszpasterskim. Dociera do ludzi, dla których jego jeden wpis, jest być może jedynym kontaktem ze Słowem Bożym.
Dziś Matki Bożej Różańcowej. Święto ustanowione jako dziękczynienie Panu Bogu i Matce Najświętszej za zwycięstwo chrześcijańskiej floty nad muzułmańską pod Lepanto, w 1571 r. Sukces militarny, który zupełnie nie został spożytkowany. Koalicja chrześcijańska rozpadła się, a Imperium Tureckie niewiele ponad sto lat później, w 1683 roku ponownie postanowiło podbić Europę. Gdyby nie nasz Jan III, nie wiadomo czy Kara Mustafa nie dopiąłby swego i „zerwawszy „Złote Jabłko” miałby otwartą drogę na Rzym. Trzeba było być szalonym wizjonerem na miarę polskiego Króla, aby po kryjomu, przez wyjątkowo nieprzyjazne dla ciężkiej jazdy tereny przygotować atak z Kahlenbergu. Warto jednak nadmienić, że zanim ów szalony plan Jan III wcielił w życie, przychodząc w ostatnim momencie z odsieczą oblężonemu Wiedniowi, pokłonił się najpierw Najświętszej Panience, a do bitwy ruszył dopiero po uczestnictwie we mszy św. odprawionej na ruinach kościoła prze bł. Marka z Aviano.
Od tamtej pory świat Islamu nie zagroził już nigdy realnie Zachodowi, a sam Król po bitwie napisał do Papieża: „Venimus, Vidimus et Deus vicit”- Przybyliśmy, Zobaczyliśmy i Bóg zwyciężył.
Czy dziś, małymi rozproszonymi siłami, można odnieść zwycięstwo głosząc Ewangelię na „Cyfrowym Kontynencie”? Zarówno bitwy pod Lepanto, jak i pod Wiedniem dają taką nadzieję. Warto jednak wyciągnąć wnioski i wiedzieć, że nie przewaga militarna i nie liczebność wojsk ma tutaj decydujące znaczenie. Dowodzenie, wizja zwycięstwa i zaufanie Bogu zdają się być jedynymi kluczami do sukcesu. Poza tym, jak to w czasie bitwy bywa, jeden jest wódz, a zadania muszą być podzielone. Nie wszyscy muszą twittować, nie wszyscy blogować, nie wszyscy mieć konto na Facebooku.
Ważne, jest to, abyśmy wszyscy „w dobrych zawodach wystąpili, bieg ukończyli, wiary ustrzegli. Wówczas, zostanie dla nas odłożony wieniec sprawiedliwości, który w owym dniu odda nam Pan, a nie tylko nam, ale wszystkim, którzy umiłowali pojawienie się Jego”.
Temu służy Twitter Papieża Franciszka, temu chciałbym by służył mój Blog, temu na pewno służy wieczorna modlitwa, o której nie zapomnijcie po przeczytaniu tego wpisu.