Lizak i wazelina

little girl eating red heart lollipop
Fot. ? Lsantilli – Fotolia.com

W pewnej małej miejscowości, w czasach, gdy lizaki pochodziły ze sklepów a nie z biedronek, pewien starszy pan, jak zawsze w poniedziałek udał się do małego sklepiku, gdzie regularnie zwykł robi zakupy. Uprzejmy sklepikarz podał wszystko co trzeba, doradził i co jakiś czas obdarował nawet drobnym upominkiem. Tego dnia jednak, klient był prawie pewien, że coś jeszcze powinien był kupić, lecz niestety, pamięć z każdym rokiem płatała mu coraz większe figle. Sprzedawca próbował więc pomóc, wymieniając prawie połowę swego asortymentu, ale zawsze starszy pan odpowiadał tak samo: „nieeee, to na pewno nie to. Ale miałem coś jeszcze kupić, żona mi kazała.” Wtem do sklepiku wchodzi znienacka burmistrz. Uczynny sprzedawca, znudzony zapewne dialogiem ze stałym klientem, bo nie sposób posądzać go o inne motywy jego zachowania, biegnie czym prędzej ku drzwiom, kłania się w pas, bierze pod rękę niecodziennego klienta powtarzając jak mantrę: „Witam Pana Burmistrza. Co za niespodzianka, jaki zaszczyt” i tak kiedy zakończył tę nietypową litanię po raz trzeci i miał już powtórzyć to samo po raz czwarty odwrócił jego uwagę ów starszy pan, z nieukrywanym uśmiechem, trącając go delikatnie w ramię i mówiąc: „Wiem! Już wiem! Przypomniałem sobie! Żona kazała mi kupić jeszcze paczkę wazeliny…”

Nic dodać nic ująć, poza tym, że wazelina ma to do siebie, że smarując jednemu, funduje się czasem iście nieplanowany poślizg innym, którzy znajdą się w niewłaściwym czasie i miejscu. Co jednak, kiedy ktoś tak przyzwyczaił się do otrzymywania „lizaków”, że bez wazeliny żyć nie może? Warto chyba przypomnieć sobie wówczas, że „lizak”, czy jak kto woli „wazelina” jest asortymentem stosowanym hurtowo przez tego samego, który rad jest skłócać ludzi poprzez obmowy, oszczerstwa i niegodziwe gadki. Szatana, ojca kłamstwa.

Jezus Chrystus mówi: „poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”, po czym w innym miejscu dodaje: „Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem”. Pośród nas ludzi, zawsze istnieje pokusa pójścia drogą na skróty. Drogą taką, jaką idzie świat. Niestety, droga nawilżona „wazeliną”, z drugiej zaś strony droga oszczerstw i obmów nigdy nie będzie tożsama z Drogą pisaną przez duże „D”, będącą synonimem samego Chrystusa. Nie będzie też tą drogą, droga osądzania innych, spoglądania na nich z piedestału własnej pozycji społecznej, zawodowej czy innej.

Czasem jedno słowo podpowiedziane przez Złego i wypowiedziane w iście najgorszej z możliwych chwil, potrafi zrujnować w człowieku takie cuda Boże jak zaufanie, pobożność, życzliwość.

Pan Jezus mówił wielokrotnie, że po owocach poznaje się każde drzewo. My ludzie, zwłaszcza posługujący słowem, nie możemy zapominać o innych słowach Pisma św., mianowicie, że sprawdzianem dla człowieka są jego słowa. Słowa, które wypowiadał faryzeusz z dzisiejszej Ewangelii były przecież prawdziwe. Zarówno te, o nim samym, jak i o klęczącym w tyle świątyni celniku. Niestety „lizak” jaki sobie zafundował przed Obliczem Boga sprawił, że poślizgnął się na nim, jak na paczce wazeliny i upadł niżej, niż znajduje się człowiek klęczący na kolanach. Celnik zaś klęczący w uniżeniu, w tym samym czasie dzięki Bożej miłości powstał z kolan, by więcej nie upadać.

Warto więc uniżyć się do klęknięcia na kolana, zwłaszcza w chwili, gdy Zły każe po niebezpiecznej, wysmarowanej wazeliną drodze, piąć się na piedestał świata. Jeśli Chrystus zechce, podniesie nas jak celnika i poprowadzi ku sobie wiadomym tylko horyzontom.

Bo spoglądanie na innych z góry ma sens tylko wtedy, gdy patrzy się na nich z …wysokości krzyża.

Polecany wpis: „Młodzieńczym okiem” – Kasia o byciu sobą

Wielkie spanie

Neugeborenes Mädchen

Fot. ? S.Kobold - Fotolia.com

 

Jak wieść gminna niesie, jutro, czyli w niedzielę szykuje się nam wielkie spanie. Śpimy podobno o godzinę dłużej, a jako że w przyrodzie nic nie ginie, zysk z jutra będziemy musieli oddać już na wiosnę.

Gdy o spaniu jednak mowa, warto przytoczyć jedną z parafialnych anegdot, która głosi, że zdarzyło się kiedyś w jednej z parafii, w czasach, gdy nie potrzeba było jeszcze święceń kapłańskich do zbierania tacy, iż kościelny idąc po składce podczas niedzielnej, porannej mszy św., Czytaj dalej Wielkie spanie

Czym się różni szafa od toalety?

Toilet seat in bathroom

Fot. ? Photographee.eu – Fotolia.com

Opowiadał mi kiedyś znajomy kapłan, jak w grupie młodzieży postawił takie właśnie pytanie. „Czy wiecie, czym różni się szafa od toalety?” Wyczuwając z daleka dowcip, młodzi podzielili się zasadniczo na dwie grupy. Jedni próbowali rozwiązać zagadkę, inni śmiejąc się deklarowali, że nie wiedzą, aby na koniec wszyscy zgodnie stwierdzili, „no dobrze, nie wiemy. Niech Ksiądz powie”. Tego momentu oczekiwał właśnie ów kapłan, bo już po chwili Czytaj dalej Czym się różni szafa od toalety?

Bardzo złe wieści…W Mbaranga dzieci nie mają już „dormitorio”…

Kaplica1

Kaplica zniszczona przez wichurę

pożar

Płonące dormitorio…

 

Bóg powiedział do Adama: przeklęta niech będzie ziemia z twego powodu:
w trudzie będziesz zdobywał od niej pożywienie dla siebie
po wszystkie dni twego życia. Cierń i oset będzie ci ona rodziła,
a przecież pokarmem twym są płody roli. W pocie więc oblicza twego
będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki ni e wrócisz do ziemi,
z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w proch się obrócisz!”

Przypominamy sobie o tych fragmentach, gdy niosące życie żywioły zwracają się przeciw człowiekowi. Czytaj dalej Bardzo złe wieści…W Mbaranga dzieci nie mają już „dormitorio”…

Futro z norek i żona Piłata

One Hand in a Glass Bowl of Water
Fot. ? oconnelll – Fotolia.com

Razu pewnego Antek wysłał swoją przeziębioną żonę do lekarza. Jakież jednak było jego zdziwienie, gdy po powrocie zakomunikowała mu zaraz od progu, że doktor zalecił jej wczasy na Hawajach, śniadanie podawane do łóżka oraz futro z norek!

Zaniepokojony małżonek, jak stał w domu, tak pędzi czym prędzej do lekarza, wpada bez kolejki do gabinetu i krzyczy od drzwi: „Czyś Pan zwariował? Przy mojej marnej pensji takie zalecenia?” Osłupiały lekarz na to odpowiada bez zastanowienia: „Nie rozumiem, co złego w moich zaleceniach?” Antek na to: „Kto to widział? Wczasy na Hawajach, śniadanie podawane do łóżka oraz futro z norek?!” Lekarz tym razem raczej rozbawiony niż zaniepokojony mówi: „Pańska żona kłamie! Przyszła do mnie kompletnie przeziębiona i przemęczona, więc zaleciłem jej tylko, aby trochę odpoczęła, więcej spała i ciepło się ubierała, kiedy wychodzi na zewnątrz…”

Cóż to jest prawda? Czy, cóż, to jest prawda? Różnica w pisowni niewielka, ale w praktyce, ogromna, prawda?

Zdarzyło mi się nota bene kiedyś, że lektor czytając mękę Pańską, tak właśnie przeczytał. Zamiast czytając słowa Piłata powiedzieć, pytająco, „cóż to jest prawda”, przeczytał twierdząco, jak gdyby wyrósł mu spod ziemi przecinek po cóż, trybem oznajmiającym, „cóż, to jest prawda”.

Od tamtych wydarzeń czasu minęło sporo czasu, jednak jak można wydedukować ze znanego, starego polskiego serialu, kłamstwa dziś nikt nie używa, bo „przeca, syćko prowda! Je świnto prowda, tys prowda i g(…piiii) prowda”.

Tak więc dzisiaj, kłamstwa nie ma, bo wszyscy się nim brzydzą. Za to, okazuję się nazbyt często, że polityk nie kłamie, tylko „mija się z prawdą”, sprzedawca nie kłamie, tylko „reklamuje swój towar”, uczeń nie kłamie, on tylko „umie sobie poradzić na sprawdzianie”, oskarżony nie kłamie, on tylko „prezentuje swoją wersję wydarzeń”, media nie kłamią, one tylko „prowadzą niezależną politykę informacyjną” itp, itd… Konkluzja z tego taka, że nie głupi powiedział, iż gdyby pisano dziś Biblię na nowo, nikt nie odważyłby się napisać, że Kain zabił Abla. Stosując kryteria, aby działać na korzyść tych, co żyją, bo zmarłym już i tak nic nie pomoże, napisano by zapewne, że Kain nie zabił brata, a jedynie pobił go ze skutkiem śmiertelnym.

Swojego czasu, wspomniane już powyżej media pokazały w tej dziedzinie kreatywność niektórych polityków, gotowych skrytykować program własnego ugrupowania, kiedy prowadzący dziennikarz zastosował tzw. prowokację i powiedział, że to są propozycje przeciwnego ugrupowania. Słyszeliśmy także o trosce, jaką niektórzy przejawiają o losy trzeciej ligi hokeja w Polsce a dziś słyszymy coraz częściej jakieś absurdalne tłumaczenia różnej maści „narodowych autorytetów”, którzy oburzają się, gdy zabijanie chorych dzieci nazywa się po imieniu i pałając świętym gniewem tłumaczą, że nie są za prawem do zabijania dzieci, ale za prawem do wyboru… Innymi słowy, absurd goni absurd.

Wracając jednak na koniec do nieszczęsnego Piłata, który trafił nie tylko do Świętej Ewangelii, ale i do Credo, można by przecież przestać się nad nim litować, bo mimo kuriozalnej sytuacji w jakiej się znalazł, miał swoją szansę, kiedy własna żona próbowała go ostrzec. Niestety szukając kompromisu, umył od wszystkiego ręce.

Chciało by się rzec: „o tempus, o memores”, gdyby nie to, że cytując znów Pismo św. ma się czasem iście biblijną refleksję, która podsuwa myślom słowa: „nie wszyscy to rozumieją, ale tylko ci, którym jest to dane”.

Polecane wpisy:

„Miałabym dziś szesnaście lat…”

„Młodzieńczym okiem” – Bartek

W kamiennym kręgu 2013

Girl using laptop and cell phone
Fot. ? Soleilphoto – Fotolia.com

Moje pokolenie i nieco starsze, zapewne pamięta jeden z pierwszych seriali nadawanych w TVP po słynnej „Niewolnicy Isaurze” o tytule właśnie „W kamiennym kręgu”. Nie on jednak był inspiracją scenariusza, na podstawie którego zaprezentowaliśmy dziś w Szkole Podstawowej nr 27 im. M. Montessori w Lublinie inscenizację zatytułowaną „W kamiennym kręgu 2013”. Główną bohaterką przedstawienia jest Kinga, która od dziecka odpychana jest przez obojga rodziców. Nigdy nie mają dla niej czasu, a jej prośby o wspólną zabawę czy spacer, zastępowane są kolejną płytą CD z bajką lub lizakiem.

Przeciwieństwem jest ukazana tylko przez chwilę Gosia, której rodzice również ciężko pracują i posyłają ją do dobrego, prywatnego przedszkola, ale dbają o to, aby nie zabrakło w ich życiu wspólnie spędzonych chwil. Zresztą Gosia i jej mama wyglądają na szczęśliwe.
Kiedy Kinga dorasta, nie potrafi nawiązać kontaktu ani z rodzicami, ani z rówieśnikami. Jej „pierwsza randka” kończy się zrobieniem kilku „sweet fotek” i powrotem do wirtualnego świata.

Ostatnia ze scen przenosi nas w czasie o 30 lat. Dorosła Kinga przychodzi do rodzinnego domu, aby zapłacić podstarzałej już Niani – Oliwii za opiekę nad przykutą do łóżka matką, po tym jak w tragicznym wypadku, zginął ojciec Kingi…

O ile początkowe sceny wzbudzają litość nad małą Kingą, o tyle końcowy dialog stawia pytanie, o to, dokąd zmierza nasza cywilizacja…

P.S.
Już po „premierze” otrzymałem kilka wiadomości, w tym od dzieci, przejętych zaprezentowaną inscenizacją. Zwłaszcza, że scenariusz oparłem na kilku prawdziwych zdarzeniach z życia różnych osób. Chcecie znać zakończenie? Poniżej link do scenariusza, a jak Bóg da i ludzie (w tym wypadku rodzice moich aktorów) oraz jakość nagrania pozwolą, w przyszłym tygodniu zaproszę na pokaz wideo z niniejszej inscenizacji. Na dziś składam serdeczne podziękowania wszystkim, dzięki którym ten występ mógł się odbyć. W sposób szczególny moim małym aktorom, którzy perfekcyjnie wcielili się w role, oraz p. Agnieszce – Katechetce z Naszej Szkoły, za jej wielki udział w tym przedsięwzięciu.

Link do scenariusz: W kamiennym kręgu 2013

Przeczytaj także: Młodzieńczym okiem

Od Turbodymomena do turboptysia

trekking
Fot. ? olly – Fotolia.com

Nie wiem czy wszyscy pamiętają jeszcze ową zabawną kampanię reklamową jednej z sieci komórkowych, gdzie wykreowana przez speców od reklamy postać nijakiego Turbodymomena, zawsze każdego zawstydzała, dając co najmniej dwa razy więcej, niż każdy inny. Jak głosi miejska legenda, ów pozytywny bohater musiał zniknąć bezpowrotnie z ekranów polskich telewizorów, gdyż rzucając wyzwanie nijakiemu Messiemu, który „wykiwał” jedenastu zawodników przeciwnika, postanowił zawstydzić Messiego i wykiwać kilka razy więcej osób, nie przewidując samemu, że zostanie zawstydzony przez polskiego polityka o znanym nazwisku, który zawstydzi Turbodymomena kiwając 38 mln Polaków.

Zresztą czasem mogłoby się wydawać, że kiwanie  jest naszą ogólnonarodową dyscypliną. Uczeń kiwa na sprawdzianie nauczyciela, „zamieszczając w sposób nieautoryzowany” w swojej pracy cytaty z pracy koleżanki czy kolegi. Dziecko, kiwa rodzica, idąc na wagary, rodzic kiwa nauczyciela, każąc usprawiedliwić takie nieobecności syna czy córki. Kierowca kiwa policjanta, dostosowując prędkość, nie do warunków panujących na drodze, lecz do dyslokacji patroli rodzimej drogówki. Politycy i samorządowcy kiwają zaś policję, dając im do egzekwowania ograniczenia,do których gdyby chcieć się zastosować, Polska stałaby się jednym, wielkim gigantycznym korkiem.

Jest jeszcze jeden sposób kiwania, którego swojego czasu próbowałem uniknąć, uczestnicząc w różnych wyjazdach z młodzieżą. Zdając sobie sprawę, że prawdziwą sztuką jest nie dać się wykiwać przez młodzież a jednocześnie nie dopuścić, aby jej przedstawiciele przeprowadzali na sobie ów eksperyment sprawdzając, czy faktycznie istnieje coś takiego, jak „pomroczność jasna”, dawałem zawsze argumentację trzeźwościową na trzech różnych poziomach, tak, aby mogła być zrozumiała i akceptowalna dla wszystkich. Otóż, dla tych pobożnych, zwykle mówiłem, że człowiekowi wierzącemu, nie wypada na pielgrzymkach sięgać po alkohol, bo przecież celem pielgrzymowania jest nie stan nieważkości, lecz uniesienia duchowe. Tym, pracującym dopiero nad pobożnością, lecz szkolnobojaźliwym mówiłem, że przecież wyjazd ma szkolną kategorię „wycieczki”, stąd podczas pobytu pod moją opieką są na zajęciach szkolnych, a tam się przecież nie pije. Trzeci argument, był kierowany zwykle do tych, na których pierwsze dwa raczej nie spodziewałem się, że zrobią większe wrażenie. Tym mówiłem. Moi drodzy, wyjazd kosztuje (np.) 100 zł, wiecie ile za to byłoby picia na miejscu? Po co więc dodatkowo wydawać pieniądze na podróż. Jak macie pić, nie jedźcie.

W różnych szkołach i różnych klasach skutkowało z różną częstotliwością, a pokusa do sięgnięcia po jakiegokolwiek turboptysia, czasem niweczyła najbardziej nawet trafne wg mnie argumenty.

Słuchając ostatnio relacji z różnych źródeł, od nauczycieli i uczniów uczestniczących w zorganizowanych grupach np. pielgrzymkowo – wycieczkowych, (Dzięki Bogu, relacje z pielgrzymki maturzystów w mojej szkole  nie zdradzały najmniejszych symptomów tego zjawiska) zastanawiam się zawsze, gdzie jako wychowawcy i nauczyciele popełniamy błąd, że nie potrafimy zaszczepić młodzieży pragnienia aby przeżyła wiek młody, bez trującej wody. Wszystko jedno, czy w wydaniu drogich alkoholi, czy popularnych „turboptysiów”. Swoją drogą ciekawe, jak na naszym miejscu poradziłby sobie Turbodymomen.

Z życzeniami trzeźwych wieczorów i poranków dla wszystkich moich czytelników i nie tylko.

Mission Impossible?

Sala lekcyjna w Mbaranga, Szkoła parafialna p.w. Św. Katarzyny ze Sieny
Sala lekcyjna w Mbaranga, Szkoła parafialna p.w. Św. Katarzyny ze Sieny

Nie trzeba być widzem kina akcji, aby zdać sobie sprawę, że także w życiu przeciętnego zjadacza chleba bywają misje, określane jako niemożliwe do wykonania. Co prawda, nie brakuje też ludzi, którzy każde zadanie traktują jako możliwe do wykonania od ręki, zastrzegając się jednak, że na cuda trzeba poczekać jednak kilka dni.

Jako że śmiem przypuszczać, iż czytelnicy niniejszego bloga są katolikami, a więc w cuda wierzą, śmiem także twierdzić, iż mają pełną świadomość, że jedynym wykonawcą „mission impossible” jest Pan Bóg – autor wszystkich cudów, jakie znamy.

Dziś jednak, gdy rozpoczynamy Tydzień Misyjny, nie będę bawił się w internetowe wydanie programu „Usterka”, opisując rodzimych twórców cudów, których wszakże na pewno nie brakuje, jeśli tylko słowo cud weźmiemy w cudzysłów. Chciałbym napisać za to kilka zdań o zadaniach nie tyle niemożliwych do spełnienia, co o misjach trudnych, ryzykownych i wymagających prawdziwego poświęcenia.

W lutym tego roku dane mi było stanąć na misyjnej ziemi przepięknej Afryki Równikowej, z której to podróży pozwoliłem sobie zamieścić kilka zdjęć w zakładce „U przyjaciół„, a do których dziś kilka zdjęć dołożyłem.

O misjach mamy wyobrażenia co najmniej różne. Jednym wydaje się, że to survival polegający na tym, jak przechytrzyć lwa, aby nie stać się przekąską Króla Zwierząt spożytą pomiędzy obiadem a śniadaniem , lub też krzyczeć ile sił w płucach „help me”, zażywając kąpieli w garncu podgrzewanym ogniem pośród plemienia ludożerców.

Afryka, którą zobaczyłem, innymi słowy jeden z regionów Kenii (zastrzegam, że widziałem zaledwie kruszynkę tego cudownego kontynentu), to cudowny, zapadający w pamięci widok zielonych, powulkanicznych gór, plantacji kukurydzy, kawy i herbaty. To również widok rozwijających się miast i miasteczek, budowanych dróg, oraz pracujących ciężko robotników, łupiących ręcznie kamienie, z których uzyskuje się bloczki skalne wielkości naszego pustaka, oraz gruz, czyli materiały potrzebne do budowy.

Kenia, a właściwie pisząc bardziej precyzyjnie, okolice Meru, to kraina, która będzie mi się na długo kojarzyć ze smakiem mango, wyjątkowo słodką i smaczną (niespotykaną u nas) odmianą banana, oraz ciężko pracującymi ludźmi uprawiającymi kawę i herbatę oraz ludźmi, którzy uwierzyli, że mogą jeszcze na swój sposób powalczyć o lepszy świat.

Kenijska arabika o nietypowych, małych ziarnach należy do prawdziwej klasyki wśród kaw. Jej cena na naszym rynku, (zielonej, niepalonej) zaczyna się zwykle od ok. stu zł za kilogram. Kiedy goszczący mnie ks. Patrick mówi podczas kazania, ile kosztuje kawa w Europie, na twarzach wiernych rodzi się najpierw niedowierzanie, później gniew, by za chwilę ukazać się mogła w całej swej krasie ludzka bezsilność i żal. Oni sprzedali swoje zbiory kawy po ok. 50 polskich groszy za kilogram. Kto zarobił 99,5 zł na tym interesie? Na pewno nie oni. Ich żal to także uczucie kierowane dziś do tych, którzy skolonizowali kiedyś ten cudowny kraj, a oddając jego mieszkańcom tzw. niepodległość ustalili na długo swoje strefy wpływów, trzymając rękę na pulsie, kiedy jakiś nadgorliwy geolog odkryje bogate złoża surowców naturalnych. Bezsilność i żal o których piszę, to także uczucia, które towarzyszą tam ludziom dostrzegającym, jak tzw. cywilizowany świat złupiwszy ich z czego się tylko dało, dziś odgrodził się od nich barierami wizowo celnymi traktując ich jak zwierzęta, które za niezłe pieniądze przyjeżdża się tutaj oglądać w parkach narodowych podczas safari.

Jeśli ktoś myśli, że to porównanie jest przesadzone, zacytuję tylko tamtejszego proboszcza – ks. Patricka. Najpierw będąc tu, w Polsce pokazał mi zdjęcia dzieci, jakie jego parafia ma pod opieką i pytając, czy nie znaleźli by się ludzie, którzy chcieli by je „adoptować na odległość” dodaje od razu: „wiesz, z adopcją na odległość w Afryce nie ma problemu, jeśli chodzi o zwierzęta w parkach. Każde zwierze ma swojego sponsora. Co innego jest, gdy chodzi o dzieci.”

Będąc w Afryce spotykam się z tymi dziećmi. Uśmiechnięte twarze, śnieżno białe oczęta, spoglądające na mnie z dochodzącym co jakiś czas z różnych stron okrzykiem „musungu” – biały! Ks. Patrick za zebrane w Polsce pieniądze zbudował im szkołę. To ich szansa i nadzieja, mówi z nieukrywaną dumą. Sam będąc na studiach w Rzymie (gdzie razem spędziliśmy dwa lata w seminarium) nauczył się, że edukacja, to dziś klucz, a raczej wytrych do lepszego świata. „Pomoc, którą się skonsumuje na jedzenie, nie rozwiąże żadnego problemu, a wręcz odzwyczai dzieci od radzenia sobie”, tłumaczy mi ks. Patrick.

Gdzie więc jest tytułowa „mission imposibble”? Na pierwszy rzut oka dostrzega się co najmniej trzy. Pierwszą pokonali kiedyś biali misjonarze przynosząc tamtejszym plemionom (żyje ich w Kenii 42) chrześcijaństwo. Dziś już tamtejszy Kościół ma swoje struktury i póki co nie cierpi na brak powołań. Można by wręcz powiedzieć, że jak tak dalej pójdzie, to za naście lat, stamtąd misjonarze będą nawracać spoganiałą Europę.

Druga „mission impossible” leży także w tamtejszych zwyczajach i kulturze. My mamy zegarki, mieszkańcy Afryki mają czas. Tam „godzinka” może znaczyć „jutro”, a „jutro” – „kilka miesięcy”. Od początku urzeczony krajobrazem oraz goszczącymi mnie ludźmi powtarzałem do końca mojego pobytu ks. Patrickowi: „Mógłbym już tu zostać na misjach, ale pod jednym warunkiem. Kupicie sobie zegarki!”

Trzecią zdają się pokonywać sami Kenijczycy. Podziały plemienne, oraz afrykańska mentalność, w której władzą się nie dzieli, tylko albo się ją ma, albo się o nią walczy. Dosłownie, z bronią w ręku. Kiedy wyjeżdżałem, w kraju panowała nerwowa atmosfera. Po raz pierwszy Kenijczycy zafundowali sobie tzw. demokratyczne wybory z kampanią wyborczą na wzór europejski. Z dumą powtarzali na każdym kroku. My się teraz zmieniamy, teraz będzie u nas tak, jak w Europie. Fakt, że po wyborach nie doszło do rebelii, a nowa władza nie zawiesiła opracowywanej przez całe lata nowej konstytucji, można uznać za dobry znak na przyszłość. Czy wystarczy Kenijczykom determinacji, aby zachować to co piękne i wartościowe z własnej kultury oraz przyjąć modele społecznego współżycia gwarantujące współpracę i pokój?

„Matką głupich cię nazwali nadziejo, ludzie podli, ludzie mali nadziejo. Choć się z ciebie natrząsają głośno śmieją, ty nas nigdy nie opuszczaj, nadziejo”, śpiewał Jan Pietrzak. Tego chyba im i nam w tym Tygodniu Misyjnym wypada życzyć

 

Gdyby ktoś rezygnując z paczki cukierków, czy pijąc poranną „małą czarną” chciał się podzielić „nadzieją” z dziećmi z Mbaranga, lubelska Caritas użycza numeru konta. Koniecznie w tytule wpłaty należy napisać „pomoc dla Kenii”. Wkrótce też planuję zamieścić w zakładce „U przyjaciół” zdjęcia dzieci, oczekujących na wsparcie w drodze ku nadziei.

 

Numer konta Caritas Archidiecezji Lubelskiej, która przekazuje pieniądze zebrane na ten cel: 46 1240 1503 1111 0000 1752 8351. Pozostałe dane do przelewu: Caritas Archidiecezji Lubelskiej, ul. Prymasa Wyszyńskiego 6, 20-950 Lublin. Tytuł wpłaty ?Pomoc dla Kenii?.

„Coś ty Atenom zrobił Sokratesie…”

big door to sky

Fot. ? peshkova – Fotolia.com

 

„Coś ty Atenom zrobił, Sokratesie,

Że ci ze złota statuę lud niesie,

Otruwszy pierwej…”

A jako, że dziś liturgiczne wspomnienie bł. ks. Jerzego Popiełuszki, można by parafrazując Narodowego Wieszcza zapytać, coś ty Polakom zrobił Księże Jerzy, że dziś się do ciebie modlą, nie chcąc pamiętać, czemu w grobie leżysz…”.

Cóż, wynoszenie na Piedestał Historii ludzi, Czytaj dalej „Coś ty Atenom zrobił Sokratesie…”

Bardzo młoda młodzież

Pink Blonde.
Fot. ? DoctorKan – Fotolia.com

Przed godzinką z minutami zakończyłem spotkanie z kandydatami do bierzmowania. Jako, że stwierdzenia, „jak te dzieci szybko rosną” nie da się wypromować ponad tani banał, pozostawię go więc w miejscu mu należnym i przejdę do tzw. sedna sprawy. Otóż spotkanie z młodzieżą, z którą kilka lat temu pracowałem w szkole podstawowej staje się zawsze, nawet mimo woli okazją do wspomnień. Dziś, padło na zdarzenie, które ciągle przypomina mi o tym, jak szybko dzieci uciekają od dzieciństwa, pragnąc czym prędzej wkroczyć w dorosły świat.

Otóż kiedy trafiłem z katechezy w szkołach nazywanych kiedyś średnimi, dziś zaś przemianowanych na ponadgimnazjalne, do katechizacji w szkole podstawowej, było dla mnie „oczywistą oczywistością”, że idę uczyć religii dzieci. Kiedy jednak użyłem tego słowa, usłyszałem zdecydowane: „my jesteśmy młodzież, a nie dzieci”. Chcąc podejść do sprawy niekonfrontacyjnie, zaproponowałem, że mogą być co najwyżej”bardzo młodą młodzieżą”. I tak już zostało.

Teraz, kiedy wracają po kilku latach, będąc wciąż jeszcze dość młodą młodzieżą, przywołują nie tylko wspomnienia, ale przynoszą ze sobą zadanie. Przybliżyć ich do Tego, który wciąż ich kocha. Zanim dorosną i zanim poznają smak prawdziwego życia, zanim zaczną żałować tego i owego, chrońmy ich od „falstartu”, w tym szalonym wyścigu, w którym ludzie zapominają czasem o swym człowieczeństwie.

Kiedyś znalazłem dla potrzeb katechezy, takie refleksje, które chciałbym przytoczyć. Otóż ktoś sobie wyobraża, że robi wywiad z Bogiem. Pyta więc Stwórcę: co dziwi Cię w ludziach?

Bóg odpowiedział: ?Dziwi mnie to, że nudzą się dzieciństwem, spieszą się do dorosłości, a później pragną znowu stać się dziećmi. ?Dziwi mnie to, że niszczą zdrowie, aby zarobić pieniądze, a później tracą swoje pieniądze na odzyskanie zdrowia.? ?Dziwi mnie to, że myśląc nerwowo o przyszłości, zapominają o teraźniejszości i w końcu nie żyją ani w teraźniejszości, ani w przyszłości.? ?Dziwi mnie to, że żyją jakby nigdy nie mieli umrzeć, a umierają jakby nigdy nie żyli.? Bóg wziął mnie za rękę i przez moment trwaliśmy tak w ciszy.

Tego wieczoru, więc Panie, gdy miasto spowija już cisza nocy, kiedy ostatni „jeszcze młody człowiek” opuścił parafialną salę, gdy prezentacja o Modlitwie Pańskiej została zakończona, dziś, jeszcze bardziej świadomie, i z myślą właśnie o nich, powtarzam jakże znane nam wszystkim słowa: „nie wódź nas na pokuszenie – nie dopuść, byśmy ulegli pokusie, lecz zbaw nas ode złego – ocal nas od nieszczęść, tych ziemskich i tych wiecznych.” Amen