Egzekucja w świetle kamer

Fot. ? Anyka - Fotolia.com
Fot. ? Anyka – Fotolia.com

Nad Europą twardy krok legionów grzmi
Nieunikniony wróży koniec republiki
Gniją wzgórza galijskie w pomieszanej krwi
A Juliusz Cezar pisze swoje pamiętniki

„Gallia est omnis divisa in partes tres
Quarum unam incolunt Belgae aliam Aquitani
Tertiam qui ipsorum lingua Celtae nostra Galli appellantur
Ave Caesar morituri te salutant!”

Pozwól Cezarze gdy zdobędziemy cały świat
Gwałcić rabować sycić wszelkie pożądania
Proste prośby żołnierzy te same są od lat
A Juliusz Cezar milcząc zabaw nie zabrania

„Gallia est omnis divisa in partes tres
Quarum unam incolunt Belgae aliam Aquitani
Tertiam qui ipsorum lingua Celtae nostra Galli appellantur
Ave Caesar morituri te salutant!”

Cywilizuje podbite narody nowy ład
Rosną krzyże przy drogach od Renu do Nilu
Skargą krzykiem i płaczem rozbrzmiewa cały świat
A Juliusz Cezar ćwiczy lapidarność stylu!

„Gallia est omnis divisa in partes tres
Quarum unam incolunt Belgae aliam Aquitani
Tertiam qui ipsorum lingua Celtae nostra Galli appellantur
Ave Caesar morituri te salutant!”

 Jak wyglądało to w praktyce, przełożone na język zwykłego czytelnika, który niekoniecznie jest fascynatem historii, można dowiedzieć się sięgając chociażby po „Quo vadis” H. Sienkiewicza. Co prawda powieść ukazuje czasy krwawego Nerona, nie Juliusza Cezara, ale współczesnemu człowiekowi daje nieco do myślenia pokazując tłum sycący się widokiem poszarpanych przez dzikie zwierzęta ludzkich ciał, prowokuje pytania o zakres władzy ziemskich imperatorów i jej podrzędność względem tego, co niewierzący nazwie prawem naturalnym, a chrześcijanin odnajdzie wzbogacone o prawdy objawione w Ewangelii oraz co najważniejsze domaga się od nas uznania prawdy, że światem włada Bóg, nie Neron, ani Juliusz Cezar a tym bardziej Unijni biurokraci.

Boże Narodzenie, które zbliża się do nas milowymi krokami, od dawien dawna skłaniało do refleksji, pobudzało do darowania sobie urazów i win, przybliżało nam prawdę, że w tę Cichą noc, kiedy Bóg się rodzi, Słowo, które stało się Ciałem zamieszkało pośród nas, aby nie tylko uczy nas człowieczeństwa, ale aby spieszyć na ratunek człowiekowi, który uwikłany w niewolę grzechu znalazł się w szponach śmierci, odbierającej wszelką nadzieję.

Od kilku dni, a im bliżej Bożego Narodzenia, tym takich nieszczęsnych newsów będzie więcej, media elektroniczne uwrażliwiają nas na los karpi, przy jednoczesnym serwowaniu nam wiadomości z kraju i ze świata, jak wrażliwe na los ryb społeczeństwa, stają się coraz bardziej wrogie życiu ludzi, i to tych najbardziej bezbronnych, pozbawionych opieki i prawnej ochrony.

Dla przykładu: Senat Belgii przyjął ustawę zezwalającą na zabijanie (eutanazję) chorych dzieci. Z Litwy dochodzą wiadomości, że zamiast słów ojciec i matka ma być stosowane w szkołach nazewnictwo „rodzic 1” i „rodzic 2”, w Chorwacji, mimo tego, że w referendum obywatele zdecydowali o zakazie tzw. małżeństw homoseksualnych, rząd nie ma zamiary zastosować się do wyrażonej w ten sposób woli obywateli.

Kilka dni temu miałem ostrą wymianę zdań ze zwolennikiem lewackiej ideologii, który udowadniał mi, że trzeba zająć się problemem zabijania zwierząt, bo one cierpią, a nie „zarodków, które przez pierwsze dwanaście tygodni nic nie czują, bo nie mają wykształconego układu nerwowego.” Film, który pokazuje jak dziecko w łonie matki próbuje bronić się przed porozrywaniem na strzępki, jak ucieka, jak przyspiesza jego tętno nazwał …filmem propagandowym”. Oczywiście fakt, że układ nerwowy u człowieka kształtuje się od szóstego tygodnia życia a serce rozpoczyna pracę w ósmym tygodniu przedstawicieli tej ideologii nie interesuje, bo jeśli fakty są inne, niż oni by chcieli, tym gorzej dla faktów.

Największym jednak znakiem czasów, zapowiadającym rychłą ofensywę „legionów cywilizacji śmierci, zwiastującą rychły koniec republiki” jest wypowiedź pewnej feministki, że zamierza dokonać aborcji w wigilię, „żeby było weselej”.

Dawniej ludzie sycili się widokiem ludzkich ciał, śmierci i gwałtu obserwując walki gladiatorów, biorąc udział w igrzyskach, na których trup słał się gęsto, dokonując wyszukanych tortur… Dziś historia zatoczyła wielkie koło. Dziecko ma zginąć, „żeby było weselej”. I to zostaje obwieszczone w świetle kamer, puszczone w świat jako argument antyludzkich ideologii.

Czyż nie miał racji Jacek Kaczmarski, gdy śpiewał:

„Pozwól Cezarze gdy zdobędziemy cały świat
Gwałcić rabować sycić wszelkie pożądania
Proste prośby żołnierzy te same są od lat
A Juliusz Cezar milcząc zabaw nie zabrania…”

Jedyną pociechą dla nas jest fakt, że „światem włada nie Neron, ani Juliusz Cezar lecz Bóg”. Przyjdź Panie Jezu!

Chipsy, wódka i opłatek

Fot. ? teressa - Fotolia.com
Fot. ? teressa – Fotolia.com

Rozbawiła mnie prowadzona na FB dyskusja moich uczniów ze szkoły podstawowej, czy organizując klasowy opłatek można kupić chipsy, bo przecież na stole wigilijnym chipsów nikt nie stawia. Okazuje się jednak, że dzieci – choć zdarza mi się ich postępowanie tutaj często krytykować, mają czasami to wyczucie, które czasem zatracili już dorośli. Mowa oczywiście o szczególnym znaczeniu naszych spotkań opłatkowych. Warto przy tej okazji więc postawić sobie pytanie, czym jest wieczerza wigilijna i czym są opłatki organizowane w naszych szkołach, miejscach pracy, w gronach przyjaciół.

Opłatek, co nie trudno zauważyć, jest tym samym rodzajem chleba, jakiego używa się do mszy świętej. Stąd też, dzielenie się opłatkiem, jest bezpośrednim nawiązaniem do Eucharystii. Mimo, że opłatek przeznaczony na wigilijny stół, nawet po poświęceniu przez księdza nie staje się Ciałem Chrystusa, dzielenie się nim ma przypominać nam i zachęcać do dzielenia się miłością. Wszak Jezus Chrystus obecny w Najświętszym Sakramencie daje nam siebie i poleca postępować wg przykazania miłości Boga i bliźniego. Ponadto, każdy, szanujący się katolik, czy to podczas wieczerzy w swoim domu czy też na firmowym lub szkolnym opłatku winien zadbać, aby nie zabrakło odczytania Ewangelii św. Łukasza, która mówi o narodzeniu Pana Jezusa. Na FB krąży od kilku dni ciekawy obrazek z napisem: zaproś na święta Pana Jezusa – nie można świętować urodzin bez solenizanta.

Dzielenie się opłatkiem jest też zwyczajem typowo polskim. Znanym tam, gdzie wichry historii rozrzuciły po świecie naszych rodaków, pielęgnujących tradycje przodków. Pamiętam jak w klasie maturalnej mieliśmy zorganizowaną wycieczkę do teatru, na sztukę „Gałązka rozmarynu”. Była to opowieść o latach odzyskiwania przez Polskę niepodległości. W jednej ze scen, przedstawiającej walczących Polaków, którzy w czasie pierwszej wojny światowej służyli w armiach zaborców – wówczas wrogich sobie państw, ukazany jest właśnie wigilijny wieczór. Milkną strzały, a z okopów wrogich sobie mocarstw dochodzą śpiewy polskich kolęd. Wówczas Polacy w mundurach walczących przeciwko sobie armii, wychodzą z okopów, aby podzielić się okruchami wojskowego chleba i życzyć sobie wolnej Polski.

Opłatek wreszcie jest symbolem na wskroś rodzinnym. Wciąż przecież kultywowana jest tradycja, wysyłania pocztą opłatka najbliższym członkom rodziny, z którymi los rozdzielił nas tak, że w ten szczególny jeden w ciągu roku wieczór, nie możemy razem zasiąść do stołu i złożyć sobie życzeń.

Stąd też, zanim zasiądziemy do wigilijnego stołu z rodziną, oczekując Narodzenia Pana Jezusa i przed północą wyruszymy do kościoła, aby uczestniczyć we mszy świętej pasterskiej, przyjął się zwyczaj organizowania spotkań opłatkowych w firmach, szkołach i pośród przyjaciół. Zasiadając do wigilijnego stołu, a tym bardziej idąc na mszę świętą w Narodzenie Pańskie, trzeba być przygotowanym. Nie tylko zewnętrznie, lecz przede wszystkim duchowo. Dlatego też spotykając się w szkołach, firmach, zakładach pracy mamy niepowtarzalną okazję, aby „puścić w niepamięć” różne spięcia i nieporozumienia, złożyć sobie życzenia, które z gruntu rzeczy winne różnić się od banału „no wiesz, czego ci życzę”, tak by nasze myśli w ten szczególny wieczór były przy Jezusie i rodzinie. O tym, jednak, czyli o sztuce składania sobie życzeń innym razem.

Konkludując, warto odnieść się do tytułu, w którym oprócz chipsów i opłatka znalazła się jeszcze wódka. Cóż, gdyby pasterze strzegący stad, gdy narodzi się Jezus, byli nasączeni nią niczym gąbki, na pewno nie byli by w stanie posłuchać wezwania anioła i przybyć na powitanie Pana. Spotkanie opłatkowe, jako poprzedzające wigilię Bożego Narodzenia przeżywaną w gronie rodziny, jest czymś zupełnie innym, niż laickie „Christmas party”. Dlatego też modyfikowanie potraw przygotowywanych na stół wigilijny, też musi mieć jakieś granice. Wódka, w przeciwieństwie do tytułowych chipsów zdecydowanie je przekracza. I tak długo, jak damy radę obronić tradycyjne szkolne i firmowe opłatki przed kanonami czy wręcz kanonadą agresywnej poprawności politycznej, próbującej odebrać nam resztki chrześcijańskich zwyczajów i tradycji kultywowanych w sferze publicznej, tak długo będą one miały swój klimat i sens. Warto abyśmy o tym pamiętali.

Miłosierdzie czy socjalizm?

Fot. ? Halfpoint - Fotolia.com
Fot. ? Halfpoint – Fotolia.com

W czasach kiedy Internet nie marzył się nawet największym wizjonerom nowoczesności, a ulice , przykościelne place i inne uczęszczane miejsca były regularnie obstawiane przez żebraków, proszących o jałmużnę, pewien zakonnik postanowił zorganizować, jak zostało to wówczas nazwane „rekolekcje dla dziadów”. Pomysł, zwłaszcza dziś mógłby wydawać się tyle szalony, co konieczny. Otóż ów nietuzinkowy kaznodzieja zebrał żebraków z całego miasta, i wyłożył im naukę na temat jałmużny. Pouczył ich, że jeśli cokolwiek otrzymują, to zobowiązuje ich do tego, aby również coś od siebie dać. Cóż jednak może ofiarować żebrak? Okazało się jednak, że owszem, może ofiarować modlitwę za darczyńcę, lub w intencjach przez niego wskazanych. Efekt tych niecodziennych rekolekcji był taki, że ci, którzy ich wysłuchali i zadeklarowali, że będą stosowali ową niecodzienną „wymianę dóbr” (modlitwa za darczyńcę w zamian za jałmużnę), otrzymali legitymację „licencjonowanego dziada”, kaznodzieja zaś ogłosił w mieście, aby wspierać tych, którzy taką licencję posiadają.

Modlitwa za darczyńcę była zresztą czymś naturalnym wśród żebraków tamtych czasów. Warto popytać starsze pokolenie, które ma wiele do powiedzenia na ten temat.

Jak wygląda zaś dawanie i proszenie o jałmużnę w dzisiejszych czasach? Niestety, prawdziwie potrzebujący, wykluczeni, cisi i pokorni zostają często pominięci w owym dziele miłosierdzia. Wszystko zaś dlatego, że nastąpiło wielkie pomylenie pojęć. Najogólniej mówiąc, idea miłosierdzia została zastąpiona ideą socjalizmu. Socjalizm zaś z miłosierdziem nie ma nic wspólnego. Klasyk miłosierdzia bowiem, św. Paweł pisał: „kto nie chce pracować, niech też nie je”, zaś klasyk socjalizmu, nijaki Włodzimierz Ilicz Uljanow (Lenin) głosił: „kto nie pracuje niech nie je”. Oczywiście socjalizm to system, w który nie opiera się na prawdzie, lecz na tzw. „walce klas”. Stąd też dla socjalistów „nierobami i pasożytami” byli ludzie, którzy  należeli do innych niż preferowana klas społecznych.

Tym, którym różnica wydaje się nieistotna, spieszę rozjaśnić, że można nie podejmować pracy z różnych powodów: kalectwa, opieki nad dziećmi. Można w ciągu chwili również stracić dorobek całego życia. Stąd też czymś na wskroś ludzkim będzie spieszenie z pomocą ofiarom wypadków, klęsk żywiołowych i katastrof. W przeciwieństwie do socjalizmu, idea miłosierdzia nakazuje spieszyć z pomocą tym właśnie ludziom, mimo, że przecież nie pracują.

Są jednak i tacy żebracy – socjaliści, którzy wychodzą z założenia, że im się pomoc należy,  ponieważ reprezentują określoną przynależność klasową i nie pracując, przyzwyczaili się do perfekcyjnego wyciągania z różnych instytucji kościelnych i świeckich zasiłków i zapomóg. O jakiejkolwiek ludzkiej wdzięczności, nie mówiąc już o wspomnianej wyżej „wymianie dóbr” w przypadku tych ludzi nawet mowy być nie może. Iluż to ludzi, korzystając z różnego rodzaju pomocy organizowanej przez Kościół wracając z darami skraca sobie czas pogawędką z innymi obdarowanymi „wieszając wszelkie możliwe psy” na Kościele. Ci są z reguły najbardziej głośni. Do instytucji kościelnych przychodzą bez żenady domagać się pomocy, powołując się na swój katolicyzm, który w niczym nie przeszkadza im w życiu w konkubinacie, nie chodzeniu do kościoła, czy okłamywaniu wszystkich możliwych urzędów, z parafią włącznie, gdyż życie na czyjś koszt wydaje się im najlepszym rozwiązaniem.

Przeglądając FB, często natrafiam na profile, gdzie zwłaszcza dzieci, w rubryce „praca” wpisują: „szlachta baluje, plebs haruje”. Pozostawiam otwartym pytanie, czy są to sytuacje, w których powinniśmy bezkrytycznie wspierać takie właśnie środowiska, podczas, gdy wielu cichych i pokornych, prawdziwie potrzebujących zostaje pominiętych, bo oni wstydzą się nawet o taką pomoc poprosić.

Pytanie wydaje się być tym bardziej zasadne, że Ojciec Święty Franciszek napisał w swojej ostatniej adhortacji: „muszę z bólem stwierdzić, że najgorszą dyskryminacją, jakiej doświadczają ubodzy, jest brak opieki duchowej. Olbrzymia większość ubogich otwarta jest szczególnie na wiarę; potrzebują Boga i nie możemy nie ofiarować im Jego przyjaźni, Jego błogosławieństwa, Jego Słowa, sprawowania Sakramentów i propozycji drogi wzrostu i dojrzewania w wierze. Opcja preferencyjna musi głównie przyjąć formę uprzywilejowanej i priorytetowej opieki duchowej.”

Wydaje się, że jeśli nie posłuchamy słów Papieża, to miłosierdzie zamieni się w socjalizm, a  próba zaradzenia nędzy materialnej bez likwidowania nędzy moralnej stanie się studnią bez dna, która nie likwiduje, lecz pogłębia problem ubóstwa i wykluczenia.

Stare i nowe grzechy

Fot. ? Aubord Dulac - Fotolia.com
Fot. ? Aubord Dulac – Fotolia.com

Nie byłem u spowiedzi 10 lat, ale Proszę Księdza, ja to grzechów nie mam… Proszę się nie obawiać. To nie jest to cytat z konfesjonału, lecz podręcznikowy przykład błędnie ukształtowanego sumienia. Trzecią, ostatnią część mojego „adwentowego poradnika” dla penitentów chcę poświęcić problemowi z nazwaniem po imieniu grzechów, z których powinniśmy się wyspowiadać.

Zapamiętałem do dziś, jak jeden z rekolekcjonistów tłumaczył: „Jeśli wylałeś w kłótni talerz zupy na głowę bliźniego, to powiedz pokłóciłem się i w trakcie kłótni wylałem mu na głowę talerz zupy, a nie mów – „zraniłem miłość bliźniego”.

Nazwanie grzechów po imieniu tak na prawdę najbardziej potrzebne jest spowiadającemu się. Pan Bóg o tym wie, ksiądz w konfesjonale dobrze, żeby wiedział, spowiadający się MUSI o tym wiedzieć, wszak sakrament pokuty jest realizacją słów Pana Jezusa – „Staniecie w prawdzie, a Prawda was wyzwoli”. Spowiedź o czym była już mowa, to nie tylko przyznanie się do winy, ale także mocne postanowienie poprawy i żal za grzechy. Aby to było możliwe, potrzebna jest świadomość, co jest moją winą. Najlepiej też, żeby była świadomość, co jest głównym grzechem, stającym się powodem innych, życiowych grzechów. Cóż, można całe życie spowiadać się z prowadzenia samochodu po alkoholu, i pominąć fakt, że grzechem – kluczem jest nadużywanie przez tego człowieka alkoholu. Można narzekać, że komuś nie udaje się poprawić z kłótni z rodzicami, a pomijać fakt, że powoduje je grzech lenistwa przejawiający się w zaniedbywaniu szkoły czy studiów.

Takich przykładów jest wiele. Niestety to nie jedyny problem w nazwaniu po imieniu „tego, co nas boli”. Otóż rozwijające się coraz bardziej dziedziny życia, zwłaszcza związane z nowymi technologiami, zalew pogaństwa, permisywizm moralny oraz różne odcienie lewackiej propagandy, wmawiające człowiekowi winę za zabicie karpia w wigilijny wieczór, oraz jednocześnie domagające się prawa do zabijania nienarodzonych dzieci, starców, kalek powodują istny mętlik u wielu penitentów. Dobrze, ale do rzeczy, czyli

po pierwsze – „stare grzechy”. Wspomniana już propaganda oraz permisywizm moralny „rozgrzeszają” współczesnego człowieka bez spowiedzi z wielu śmiertelnych grzechów. Stąd warto przypomnieć. Każdorazowe opuszczenie mszy świętej niedzielnej lub w święto nakazane z lenistwa lub zaniedbania jest grzechem śmiertelnym, który mamy obowiązek wyznać na spowiedzi. Nie możemy zamiast tego powiedzieć np. „rzadko chodziłem do kościoła”. Przykazanie mówi: „W niedzielę i święta nakazane uczestniczyć we mszy świętej i powstrzyma się od prac niekoniecznych” a nie „często chodzić do kościoła”. Stąd też można być kilka godzin w kościele w niedziele, a złamać to przykazanie nie uczestnicząc we mszy św. Podobnie też warto przypomnieć, że robienie zakupów, które można zrobić innego dnia narusza to przykazanie. Podobnie czasem młodzież pyta na katechezie: „kiedy mamy do czynienia ze zdradą PARTNERA”. Hola, hola! Nie ma w katolicyzmie żadnego „partnera i partnerki”, tylko jest mąż i żona i tylko mąż i żona po ślubie kościelnym mogą jednoczy się cieleśnie. Inaczej jest to zwyczajne cudzołóstwo. Podobnie też nie uległo zmianie nauczanie Kościoła, zawarte w encyklice Papieża Pawła VI „Humanae vitae”, że rozdzielenie podwójnego znaczenia jakie ma pożycie małżeńskie (oznaczenie jedności i rodzicielstwa) jest grzechem śmiertelnym. Dlatego też należy spowiadać się zarówno ze stosowania antykoncepcji jak i z in vitro. Zatajenie tych lub innych grzechów śmiertelnych na spowiedzi zwyczajnie sprawia, że spowiedź jest nieważna i świętokradzka.

Zdarza się czasem, że penitent zdezorientowany kierując się dobrą wolą, bierze książeczkę do nabożeństwa, robi z niej rachunek sumienia i mimo to źle odbywa spowiedź, pomijając najcięższe swoje grzechy. Jak to możliwe? Otóż każdy winien robić rachunek sumienia wg swego stanu. Jeśli dorosły człowiek bierze do ręki rachunek sumienia przygotowany dla dziecka przygotowującego się do pierwszej spowiedzi i komunii świętej, niech się nie dziwi, że nie znajdzie tam pytań dotyczących wierności małżeńskiej, korupcji, relacji pracodawca – pracownik itp. Korzystając z pomocy trzeba sięgać po materiały przygotowane dla ludzi w swoim wieku. Trzeba robić rachunek sumienia świadomie.  Tutaj też dochodzimy do

drugiego problemu – grzechy nowe. Otóż mimo iż dla wielu świat realny przenika się z wirtualnym, ten drugi ma tendencję do bycia traktowanym jako wyjęty spod moralności. W naszych rachunkach sumienia trzeba koniecznie dodać pytania, czy nie obrażaliśmy i nie poniżali innych ludzi korzystając z pozornej anonimowości, jaką wielu daje internet. Trzeba zapytać się czy nie zachęcaliśmy innych do zła drogą elektroniczną? Nie popierali zła? Nie wypowiadali się o złu, jako o zakazanym wymiarze dobra i na odwrót? Jaką postawę względem wiary i Kościoła prezentujemy w Sieci? Czy nie daliśmy nikomu zgorszenia? Czy nie powielamy niemoralnych, nieprawdziwych lub szkodliwych treści? Czy nie „lakujemy” i nie udostępniamy na swoich profilach treści wrogich wierze katolickiej? Czy nie ukradliśmy czyjejś tożsamości? Czy korzystając z czyjejś nieobecności w jego czy jej imieniu nie rozsyłaliśmy treści, mających zaszkodzić osobie, która jest właścicielem telefonu czy komputera? To tylko przykładowe „nowe grzechy”. Trzeba zwyczajnie umieć stosować Dekalog również w Internecie. W razie potrzeby rozwinięcia tematu zapraszam na blogowe forum. Założyłem tam nawet wątek „spowiedź”. Czas więc na trzecią kategorię, utrudniającą rozliczenie się ze sobą i z Bogiem na spowiedzi, czyli

po trzecie – NIE grzechy. „proszę Księdza, jestem nietolerancyjna dla dorastających dzieci? Co to znaczy w obecnym slangu „nowomowy”? Ano, że mama nie pozwala córce zamieszkać z chłopcem przed ślubem, zabrania dorastającemu synowi spożywania alkoholu, czy też zwraca uwagę, na skromny ubiór swoich pociech. wspominając starą anegdotę, należałoby słysząc takie wyznanie powiedzieć: „Córko, na spowiedzi wyznajemy grzechy, nie zasługi”. Tak zaś na poważnie, obowiązuje nas przykazanie „miłości Boga i bliźniego a nie „tolerancji”. Stawianie zaś dzieciom wymagań i ich egzekwowanie jest OBOWIĄZKIEM rodziców. Innym „nie grzechem” na który wielu się łapie jest nieuczestniczenie we mszy świętej w święta państwowe, w które jednocześnie nie wypadają święta religijne. Mowa oczywiście o 11 listopada i 1 maja. Czymś godnym polecenia jest modlitwa za ojczyznę i udział we mszy świętej np. w Święto Niepodległości, ale nie jesteśmy do tego zobowiązani pod grzechem. Jeszcze inny „nie grzech”, który zaprząta sumienia wielu pobożnych osób, to odmowa datku dla pijaka, narkomana czy innego człowieka, który za tę jałmużnę tylko pogłębi swój problem. Jałmużna jest wsparciem potrzebujących, a nie fundowaniem alkoholu lub narkotyków uzależnionym.

Zdaję sobie sprawę, że jest jeszcze wiele tematów związanych ze spowiedzią, które warto poruszyć, nie mniej jednak na tym ów adwentowy poradnik penitenta kończę. W razie wątpliwości zapraszam na nowo otwarte forum, gdzie możemy wyjaśnić jeszcze kilka kwestii. Wypada mi jedynie życzyć udanych i radosnych powrotów w ramiona Miłosiernego Ojca.

Szczęść Boże

Spowiedź szczera

Fot. ? mariusz szczygieł - Fotolia.com
Fot. ? mariusz szczygieł – Fotolia.com

Zawsze, ilekroć poruszam temat spowiedzi na katechezie, mam wrażenie, bez względu na wiek katechizowanych, jakbym o rzeczach najbardziej oczywistych mówił do nich po raz pierwszy. Tak jest chociażby z problemem szczerości wyznania własnych grzechów. Aby prościej to było zrozumieć, dam dwa przykłady, które swojego czasu zmroziły mi krew w żyłach. Dziś już wiem, że na takie nadużycia trzeba zwyczajnie zwracać uwagę i tłumaczyć wręcz do bólu, na czym polega sakrament pokuty i pojednania.

Sytuacja pierwsza. Młodzież licealna, dawno temu. Omawiam z klasą Dekalog, dodając przy każdym przykazaniu, jakie ewentualne winy mogą wiązać się z tym przykazaniem, oraz podkreślając, że określenie grzechu na spowiedzi nie powinno budzić wątpliwości i wprowadzać w błąd. Np., jeśli ktoś żyje w związku niesakramentalnym, nie wystarczy jak na spowiedzi powie, że zgrzeszył nawet wielokrotnie z kobietą, ale powinien zaznaczyć, że żyją i mieszkają pod jednym dachem bez ślubu kościelnego.  Są to różne kategorie grzechów. W pewnym momencie słyszę jednak ze strony klasy, że przecież po co wszystko księdzu mówić. Będzie się „czepiał” i jeszcze rozgrzeszenia nie da… Przecież mówimy na spowiedzi, za te które „pamiętam i nie pamiętam żałuję…”. Straszne! Przecież to kłamstwo w żywe oczy, gdyż grzech śmiertelny zatajony powoduje nieważność spowiedzi i rozgrzeszenia, a zapomniany jest odpuszczony, tyle, że trzeba go wyznać na kolejnej spowiedzi. Niestety, życie idzie do przodu, kreatywność szatana podpowiadającego ludziom krętackie pokusy też. I tu dochodzimy do

sytuacji drugiej. Świadome kłamstwo na spowiedzi. Przypadek jeszcze gorszy od poprzedniego, i „odkryty” dzięki moim gimnazjalistom. Szczerze, choć na katechezie nie na spowiedzi wyjaśnili mi, jak niektórzy „radzą sobie” z poważniejszymi grzechami. „Proszę księdza, mówi się księdzu kilka lekkich grzechów, kiedy ksiądz pyta o inne zaprzecza się, a jak zaczyna udzielać rozgrzeszenia, wtrąca się jeszcze „kłamałem/am”. Włos na głowie mi się zjeżył! Jak można zaplanować „seans kłamstwa na spowiedzi” i uważać, że jedno „kłamałem/am” uważni całą spowiedź?!

Sytuacja trzecia. Tajemnica spowiedzi. Jest nienaruszalna. Ani ksiądz, ani biskup, ani papież nie mogą jej naruszyć. Ksiądz, nawet pod groźbą kary śmierci, nie ma prawa jej ujawnić. Są jednak sytuacje, kiedy „czynnik ludzki” stanowi zagrożenie dla tej tajemnicy. Otóż ten czynnik ludzki to przede wszystkim głuchota. Spowiednika, lub penitenta. Najlepiej więc, jeśli wiemy, że ksiądz „krzyczy” z racji niedosłuchu, znaleźć spowiednika, który umie mówić i rozumie jak mówi się szeptem. Zasada jest taka, że nie podchodzimy celowo do głuchego księdza, w nadziei, że nie dosłyszy naszych grzechów, bo za chwilę może usłyszeć nie tylko on, ale i trzy najbliższe rzędy ławek w kościele. Zresztą jak takie sytuacje mają miejsce, wierni mogą z całą delikatnością i chyba powinni zwracać księdzu uwagę, że taka spowiedź może stanowi naruszenie tajemnicy spowiedzi. Inną sytuacją, waśnie zwykle w czasie rekolekcji jest kolejka przy konfesjonale. Warto przypomnieć, że powinniśmy zająć takie miejsce w kolejce, które nie będzie krępowało ani nas, ani spowiadających się. Gdyby się w jakikolwiek sposób zdarzyło, że zupełnie przypadkiem, coś do nas „doleciało” jesteśmy absolutnie w tym wypadku również związani tajemnicą spowiedzi, której wyjawienie osobom trzecim sprawia, że zaciągamy bardzo poważny grzech śmiertelny.

Sytuacja piąta – dawno, dawno temu… Wydawać by się mogło, że zatajenie grzechu na spowiedzi dawno temu i odbywanie od tamtego czasu konsekwentnie nieważnych spowiedzi jest rzadkością. Boć może. Kiedy jednak poruszam ten temat na katechezie, młodzież sugeruje mi jednak zupełnie coś innego. Zdarzyło się kiedyś, że z różnych przyczyn, ktoś zataił grzech, którego bardzo się wstydził, bał wyznać, wytłumaczył sobie, że to nie grzech itp. Później, nigdy do tego nie wrócił. Co za tym idzie, wszystkie kolejne spowiedzi były nieważne. Moja rada, jaką zawsze daję młodzieży. Jeśli potrzeba zrobić „remanent” z zadawnionych grzechów, idź do spowiedzi do spowiednika, którego jesteś pewny/a. Może to proboszcz lub wikary Twojej parafii, może dawny katecheta, lub uznany spowiednik w mieście. Nie chodzi tu bynajmniej o to, aby ksiądz jakikolwiek nie potrafił upora się z tą sytuacją. Chodzi o „czynnik ludzki” penitenta, o wyrobienie w sobie takiego samego nastawienia, jak przy wizycie u lekarza, o świadomość, że nie idę zgłosić się na policję aby ponieść karę za popełnione przestępstwo, lecz idę, aby ktoś – Bóg przez posługę kapłana pomógł mi odzyskać zdrowie duszy. O grzechach starych i nowych zapraszam do poczytania jutro.

Owocnych spowiedzi i radosnych powrotów do Pana.

Więcej grzechów nie pamiętam…

Fot. ? alexnika - Fotolia.com
Fot. ? alexnika – Fotolia.com

W pewnej parafii odbywały się rekolekcje. Po mszy świętej, do zakrystii wchodzi pewna starsza pani, prosząc, aby ksiądz kaznodzieja ją wyspowiadał, bo ona chce zupełnie zmienić swoje życie i nawrócić się. Jako że i księdzu ów element ludzki, nazywany dowartościowaniem nie jest obcy, uśmiechnął się radośnie, poderwał się z miejsca, deklarując że chętnie usłuży posługą sakramentalną. Zanim jednak poszli w kierunku konfesjonału, kaznodzieja zagadną ową babcię. „Może mi Pani powiedzieć, co tak poruszyło Panią w moim kazaniu?” – zapytał. Babcia zdziwiona spojrzała na niego, najpierw poprosiła kilka razy, aby głośno powtórzył jej pytanie, po czym odrzekła. „W księdza kazaniu? Nic, proszę księdza. Ja jestem prawie już głucha i nic nie zrozumiałam, co Ksiądz mówił, ale jak Ksiądz sięgnął po chusteczkę do nosa, pomyślałam sobie. Ta chusteczka taka czysta, a jak wygląda moja dusza? Jedyne co słyszałam, to jak ksiądz obok mikrofonu czyścił sobie nos do tej chusteczki, i wtedy mi się zdało, że trąby anielskie na sąd grają. To mnie skłoniło do nawrócenia, Proszę księdza…”

Boże Narodzenie zbliża się wielkimi krokami. W wielu parafiach odbywają się rekolekcje. Nawet w Internecie coraz łatwiej trafić na multimedialne nauki, mające pomóc nam w przygotowaniu do przeżycia zbliżających się Świąt. Warto jednak zauważyć, że samo wysłuchanie nauk, czy to zdalne przez Internet, czy to osobiste poprzez fizyczną obecność w kościele wymaga jeszcze modlitwy oraz spowiedzi. Klimat rekolekcji sprzyja refleksji nad własnym życiem, nawet, jeśli spowodowana jest czyszczeniem nosa, a nie treścią nauki. Z drugiej jednak strony, czas rekolekcji, to dni, kiedy przy naszych konfesjonałach ustawiają się długie kolejki penitentów. Pośród czekających są więc zapewne i ci, którzy regularnie praktykują, jak i ci, którzy po latach – jak owa babcia z anegdoty – zdecydowali się nawrócić i zupełnie zmienić własne życie.

Stąd też ważnym jest, aby dołożyć wszelkich starań, zarówno ze strony spowiednika, jak i penitenta, by dobrze przeżyć ten sakrament. Myślę więc, że warto przypomnieć sobie przy tej okazji kilka, zdawałoby się oczywistych rzeczy.

Po pierwsze, spowiedź świętą poprzedzamy rachunkiem sumienia. Wyznanie grzechów, to nie egzamin i nie możemy podchodząc do konfesjonału stawiać spowiednika przed zadaniem: „niech mnie ksiądz pyta”. Owszem, kapłan zawsze może pomóc w wyznaniu, ale nie może go zastąpić. Nie jest egzaminatorem. Podobnie też, warto przypomnieć słowa Pisma, że „jeśli ktoś mówi, że nie ma grzechu, to sam siebie okłamuje i nie ma w nim prawdy”. Stąd też nigdy, przenigdy nie podchodzimy do konfesjonału ze stwierdzeniem: „ja nie mam grzechów”. Jeśli mamy takie wrażenie, może najpierw warto poprosić kapłana poza konfesjonałem o książeczkę z dobrym rachunkiem sumienia, lub nawet o rozmowę, która rozwieje nasze przekonanie, że będziemy pierwszą osobą wyniesioną na ołtarze za życia.

Po drugie, spowiadamy się ze swoich grzechów. Pozornym wyjątkiem są tzw. grzechy cudze, czyli sytuacja, gdy z grzechem kogoś innego związany jest nasz grzech osobisty. Staramy się nie mieszać spowiedzi z obmową przy konfesjonale sąsiadów, kolegów, teściowej czy zięcia. Oni będą spowiadać się ze swoich grzechów. O grzechach innych mówimy wtedy, jeśli ma to istotny wpływ na ciężar naszej winy. Pamiętajmy jednak, że przychodzimy oskarżać się za swoje grzechy, a nie usprawiedliwiać je postawą innych.

Po trzecie. Do spowiedzi przychodzimy, aby się zmienić. Poprawić. Stąd jednym z warunków sakramentu są „żal za grzechy i mocne postanowienie poprawy”. Wymieniając grzechy mówimy więc o nich w czasie przeszłym a nie teraźniejszym, a wyznanie kończymy formułą żalu za wszystkie grzechy, także te zapomniane. I to dochodzimy do sytuacji kolejnej, niezwykle istotnej, czyli

po czwarte – wyznajemy WSZYSTKIE popełnione grzechy śmiertelne. Jeśli mamy wątpliwość, lepiej wyznać także grzechy powszednie, niż ryzykować zatajenie śmiertelnego. Zatajenie grzechu, powoduje że spowiedź jest nieważna i dochodzi jeszcze jeden grzech – świętokradzka spowiedź. O tym jednak oraz o starych i nowych grzechach zapraszam do poczytania jutro. Jednym słowem, życzę owocnych refleksji w przygotowaniu do adwentowej spowiedzi i zapraszam do lektury kolejnej odsłony niniejszego „małego poradnika”.

Z Panem Bogiem

„Święci” hejterzy

Fot. ? vladimirfloyd - Fotolia.com
Fot. ? vladimirfloyd – Fotolia.com

Dawno temu słyszałem taką anegdotę, że skoro język, którym posługujemy się na codzień tak bardzo się zmieni,a odzwierciedlając nasz sposób postrzegania rzeczywistości, to gdyby dziś na nowo pisano Biblię, nie napisano by, że Kain zabił Abla, tylko, że go pobił ze skutkiem śmiertelnym. To było kilka lat temu. Dziś zapewne przynajmniej część młodego pokolenia powiedziałaby, że Kain zwyczajnie zahejtował Abla…

Hejtowanie stało się sposobem zaistnienia niektórych ludzi, ich metodą na życie. Nie tak dawno temu, jeden z dziennikarzy doprowadził do sytuacji, gdzie pewna pani polityk, nie zostawiła suchej nitki na programie wyborczym własnej partii, gdyż dziennikarz przeczytał jej fragment programu wyborczego jej partii, mówiąc, że są to propozycje konkurencyjnego ugrupowania politycznego. Ot polityczna hejterka. Te same propozycje wychwalałaby pod niebiosy, gdyby wiedziała, że to program jej macierzystej partii. Gdyby miałyby to być propozycje konkurencji, należało o nich mówić tylko źle.

No dobrze, a co z tymi świętymi heterami? Istnieją w ogóle tacy? Czasem ma się wrażenie, że jest ich całkiem niemało. Zarówno w „realu” jak i „W Sieci”. Niektórzy, a raczej niektóre, nawet w trosce o stan Kościoła w Polsce postanowiły napisać do Papieża Franciszka, żaląc się, że Kościół jest w ogóle jeszcze katolicki, i że naucza prawdy Objawionej zamiast gender, a przecież wg nich, gender nie wywodzi się od Simone de Beauvoir, lecz od …Jezusa Chrystusa. Cóż, przypomina się stary, polski film z ponadczasowym „Kopernik była kobietą”… Jak ktoś ma tak zakodowane, nie przetłumaczysz za nic na świecie. Problem jednak w tym, że obecna propaganda próbuje właśnie narzucić swój światopogląd pod hasłami zwalczania tzw. „mowy nienawiści”. Otóż, współcześni „święci” hejterzy znaleźli nowy sposób uprawiania swojej „polityki miłości” względem Pana Boga i Kościoła. Najpierw troskliwie udzielają mu rad, jaki ma być, a następnie jakąkolwiek próbę polemiki nazywają „mową nienawiści”.

Cóż, tradycja hejtowania Ewangelii sięga już czasów Pana Jezusa. Najwytrwalszymi jego hejterami byli przecież faryzeusze i uczeni w Piśmie. Tak bardzo zaangażowani się w kontestowanie Mistrza z Nazaretu, że nie starczyło im już czasu, aby posłuchać co mówi, zadumać się nad Jego cudami i skosztować owoców, jakie wydaje Jego Miłosierdzie.

„Uczeń nie przewyższa Mistrza”, mówił Jezus. Stąd też nie ma się co dziwić, że skoro Jego „hejtowali”, to i nas „hejtować” będą. Od papieża Franciszka, po zwykłego wikarego… Warto wtedy pamiętać o innych słowach Pana. „Poznacie Prawdę, a Prawda was wyzwoli.” I nie zmienią tego ani współcześni hejterzy, ani setki internetowych czy realnych trolli.

Kolorowych snów i adwentowego nawrócenia wszystkim udającym świętych i zatroskanych o los Kościoła współczesnym hejterom i trollom.

e – samotność

Fot. ? bramgino - Fotolia.com
Fot. ? bramgino – Fotolia.com

Są różne rodzaje samotności. Jedne z wyboru, inne z przypadku, lub jak niektórzy powiadają, „zwyczajnie tak wyszło”, choć w takich przypadkach raczej nieskłonni są zastanawiać się, co spowodowało taki a nie inny ciąg zdarzeń. O samotności z wyboru i radości ze służby Bogu już pisałem, więc dziś skupię się na tych samotnych, którzy będąc pośród ludzi, sami w samotności spędzają swoje życie.

Zdawać by się mogło, że człowiek samotny w tzw. „realu” to człowiek, który nie ma się do kogo odezwać. Czasem tęsknota za bratnią duszą popycha go do konformizmu względem grup, do których przynależy a w których nie znajduje przyjaciół; lizusostwa względem tych, na których względach mu zależy, czy tzw. szpanowania wobec otoczenia, byle zwrócić na siebie uwagę, by zostać choć raz zauważonym a może nawet docenionym. Wszystkie jednak wyżej wymienione sposoby wydają się być tzw. „ślepą uliczką”. Człowiek, który nie szanuje sam siebie, który zapomniał o własnej wartości, który wystawił na „sprzedaż” własne „ja” nie znajdzie nigdy akceptacji. Zwyczajnie nie zna swoich zalet i talentów, a to, czym chce zaimponować nie jest ani oryginalne, ani szanowane. Tak najczęściej bywa pośród młodego i średniego pokolenia.

Są jednak zarówno młodzi jak i starsi samotni, z którymi życie obeszło się wyjątkowo brutalnie. Jakaś trudna do wyobrażenia dla przeciętnego człowieka tragedia, chwila, w której życie zamieniło się w ruinę, czy zwyczajnie zły życiowy wybór, które sprawiły, że człowiek został sam jak palec. Ci ludzie najczęściej już stracili nadzieję na inny los, wytłumaczyli sobie, że tak ma być, a w chwilach nawrotu melancholii i depresji uciekają w nałogi, lub zmagają się sami ze sobą, próbując zrozumieć, dlaczego życie bywa tak brutalne.

Czym jest jednak e – samotność i czym różni się od zwykłej samotności? Rzekłbym, że e samotność jest to bardzo specyficzna a zarazem niezwykle podstępna przypadłość. E samotnik od dziecka ma setki znajomych i wirtualnych przyjaciół, czy to na NK czy Facebooku. Spędza całe godziny na internetowych grach z ludźmi, których nigdy nie widział i zapewne nigdy w życiu na oczy nie zobaczy. Kiedy dorasta, obowiązkowo dowartościowuje się sweet fociami, robionymi najczęściej w szkolnej lub supermarketowej toalecie. Dorastanie e samotnika zostaje uwiecznione bądź to zmianą statusu na Facebooku, bądź odartym z resztek intymności i romantyzmu zdjęciem całującej się pary, lub, jeśli e samotnikiem jest dziewczynka, obowiązkowo zdjęciem w koszulce z dużym dekoltem, zrobionym aparatem trzymanym nad głową, tak by właśnie głowa lub twarz nie przysłoniła zbytnio tego, co taka e samotniczka próbuje światu obwieścić. Swoją popularność liczy wirtualnymi znajomościami, ilością „lajków” zamieszczonych pod postem typu „daj lajka, jak nie jestem ci obojętna”, lub „Lajkujcie, bijemy rekord Guinnessa”. W miarę upływu lat e samotnik czy e samotniczka zaczyna spełniać się na innych stronach i portalach. Taaak, tam nie zarazi się HIV em i nie będzie problemu niechcianego dziecka. Tam może pod różnymi nickami dać upust swojej wulgarnej wyobraźni i udawać, że świat do niej czy niego należy, że bezpieczni za szklanym ekranem mogą mieć każdą i każdego wyłącznie dla siebie.

Co jednak będzie dalej? Jaka przyszłość czeka e samotników? Wirtualny świat w przeciwieństwie do rzeczywistego doskonale stwarza różnego rodzaju iluzje. Jest jak owo „lustereczko, które zawsze mówi przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie.” Konfrontacja z rzeczywistością, bywa dla e samotników często brutalna, dlatego wielu szybko wraca do swojej „Nibylandii”, stając się współczesnymi Piotrusiami Panami – ludźmi bez ojców i matek, którzy sprzedali swoje szanse i możliwości jakie w życiu mieli, za cenę kilku lat życia w kompletnej iluzji.

Spędzając sporo czasu w Internecie, doceniam w pełni zalety nowych technologii, uważam wręcz za dziejową konieczność głoszenie Chrystusowej Ewangelii na „Cyfrowym Kontynencie”. Stąd też nie wbrew, ale właśnie w trosce o dobre wykorzystanie tych cudownych wynalazków  a przede wszystkim w trosce o moich młodych e samotników niniejszy wpis zamieszczam. A nóż ktoś dzięki niemu dostrzeże, że istnieje Inny Świat?

Trzydzieści dwa lata później

Fot. ? Alexey Kuznetsov - Fotolia.com
Fot. ? Alexey Kuznetsov – Fotolia.com

Zapadał wieczór 12 grudnia 1981 roku.  Dla wielu ludzi, nieświadomych nadciągającego zagrożenia, nadchodząca noc miała okazać się wyjątkowo długa i niespokojna.  Burza, jaka nadciągała nad Polskę, nie miała jednak nic z zimowej śnieżycy, huraganu, czy rekordowego ataku zimna. Mrok, który miał spowić kraj na całą dekadę, miał odebrać Polakom nadzieję, która zrodziła się w sercach wraz z wyborem kardynała Wojtyły na Papieża, a później eksplodowała pokojową rewolucją solidarności.

Jeszcze przed północą zaczęły się pierwsze aresztowania i internowania. Przygotowywana od dłuższego czasu operacja wojskowa i milicyjna przewidywała wyłączenie telefonów, zajęcie radia i telewizji oraz wprowadzenie komunistycznej dyktatury wojskowej. Już po północy, z pogwałceniem obowiązującej wówczas konstytucji Rada Państwa zdecydowała o wprowadzeniu stanu wojennego. Na ulicę wyjechały kolumny wojska i wozy milicji. Wprowadzono godzinę milicyjną, która oznaczała zakaz wychodzenia z domów od 22.00 do 06.00 rano. Na poruszanie się między miastami, potrzebna była specjalna przepustka.

Dziś, kiedy europejskie granice zostały otwarte, kiedy dwa urzędowe kanały telewizyjne zostały zastąpione kablówkami, satelitami i multipleksami, a dzieci w szkole podstawowej mają często lepsze smartfony od nauczycieli, trudno jest sobie wyobrazić to wszystko.

Cóż, różnica pokoleń i specyfika tzw. czasów. Są jednak rzeczy, które równie ciężko sobie było wyobrazić wówczas, kiedy pokolenie dzisiejszych emerytów upominało się o wolność najpierw w gorące, sierpniowe dni, a później grudniowe zimowe noce. W najgorszych chyba snach, a raczej dręczących ich koszmarach, nie wyobrażali sobie czasów, kiedy architekci stanu wojennego już w wolnej Polsce będą nazywani „ludźmi honoru”, a zdesperowani emeryci – bohaterowie tamtych dni, uzbrojeni dziś jedynie w resztki niezłomnej nadziei i różaniec, będą publicznie lżeni i wyzywani od „moherów” i „faszystów”.

Generałowie, funkcjonariusze bezpieki i usłużni urzędnicy tamtych czasów, dziś są na wysokich państwowych emeryturach, podczas, gdy robotnicy z tamtych dni, opuszczeni przez Najjaśniejszą Rzeczpospolitą, zostawieni na pastwę losu przez dzieci i wnuki poszukujące swojej ziemi obiecanej za „małą” lub „Wielką wodą” łkają w ciszy swoich mieszkań w wieczory, takie jak dziś przekładając otrzymaną korespondencję w której mieszają się coraz wyższe rachunki, z pocztówkami przysyłanymi z daleka, pisanymi przez wnuki, w niezrozumiałym dla babci i dziadka języku, lub coraz bardziej łamaną polszczyzną.

Tego wieczoru Panie, chcę o nich pamiętać. Modlić się razem z nimi i za nich „litanią”, którą modlili się oni w tamte zimowe wieczory:

Jaki jeszcze numer mi wytniesz
W którą ślepą skierujesz ulicę
Ile razy palce sobie przytnę
Nim się wreszcie klamki uchwycę
By otworzyć drzwi do twego serca
Które przeszło już tyle zawałów
Czy nikogo więcej nie obudzą
W twym imieniu oddane wystrzały

Nie pragnę wcale byś była wielka
Zbrojna po zęby od morza do morza
I nie chcę także by cię uważano
Za perłę świata i wybrankę Boga
Chcę tylko domu w twoich granicach
Bez lokatorów stukających w ściany
Gdy ktoś chce trochę głośniej zaśpiewać
O sprawach które wszyscy znamy

Jakim ludziom jeszcze pozwolisz
By twym mózgiem byli i sumieniem
Kto z przyjaciół pokaże mi blachy
Kładąc rękę na moim ramieniu
Czy twój język nadal pozostanie
Arcyszyfrem nie do rozwiązania
Czy naprawdę zaczęłaś odpowiadać
Na najprostsze zadane pytania

Nie pragnę wcale byś była wielka
Zbrojna po zęby od morza do morza
I nie chcę także by cię uważano
Za perłę świata i wybrankę Boga
Chcę tylko domu w twoich granicach
Bez lokatorów stukających w ściany
Gdy ktoś chce trochę głośniej zaśpiewać
O sprawach które wszyscy znamy

Ile razy swoją twarz ukryjesz
Za zasłoną flag i transparentów
Ile lat będziesz mi przypominać
Rozpędzony burzą wrak okrętu
Tą litanią się do ciebie modlę
Bardzo bliska jesteś i daleka
Ale jest coś takiego w tobie
Że pomimo wszystko wierzę czekam

Nie pragnę wcale byś była wielka
Zbrojna po zęby od morza do morza
I nie chcę także by cię uważano
Za perłę świata i wybrankę Boga
Chcę tylko domu w twoich granicach
Bez lokatorów stukających w ściany
Gdy ktoś chce trochę głośniej zaśpiewać
O sprawach które wszyscy znamy

Jaki jeszcze numer mi wytniesz
W którą ślepą skierujesz ulicę
Ile razy palce sobie przytnę
Nim się wreszcie klamki uchwycę
Jaki jeszcze numer mi wytniesz…

 

Zobacz także: http://www.matuszny.opoka.org.pl/kazanie-na-msze-sw-w-czasie-obchodow-xxxi-rocznicy-wprowadzenia-stanu-wojennego/

http://www.matuszny.opoka.org.pl/video-tv/

Przerwa na reklamę

Fot. ? sinuswelle - Fotolia.com
Fot. ? sinuswelle – Fotolia.com

Sprzed lat, kiedy jeszcze filmy nagrywało się magnetowidem, a marzenia o tym, aby zarejestrowane na dużej, czarnej kasecie pozbawione były bloków reklamowych, zarezerwowane było dla marzycieli i wizjonerów techniki, wierzących głęboko w to, że obraz, dźwięk i ogrom ludzkich myśli zmieścić można na pliku, w każdym komputerze, zapamiętałem pewną katechezę.

Otóż pewnej klasie postanowiłem wyświetlić dłuższy fragment filmu, który udało mi się nagrać na kasetę video. Jednak reakcja klasy nie była zbyt radosna. Znudzenie, rozglądanie się po czterech kątach klasy, jakieś młodzieńcze szepty i świadomość tego, że za godzinę będzie sprawdzian z matmy sprawiały, zniwelowały do reszty wartość dobrego filmu.

Wtem doszliśmy do momentu, gdy na kasecie video nadeszła przerwa w filmie i przerwano go by nadać kolejny blok reklamowy. Wstaję więc z krzesła, aby przewinąć do przodu, i widzę jak moja klasa naraz się ożywia i zanim zdążyłem podejść do telewizora słyszę z wielu stron klasy: „niech Ksiądz nie przewija!” Proszę to zostawić…”

Dziś, gdy spoglądam na jakikolwiek program w telewizji i nadchodzi przerwa na blok reklamowy, często mi się przypomina tamta katecheza. Minęło sporo czasu, lecz w ludzkich umysłach zostało coś zmienione, coś poprzestawiane.

Pięć proszków do prania z których każdy jest najlepszy, dziesięć różnych napojów, z których bez żadnego ponoć nie da się żyć, cztery firmy produkujące kosmetyki, które już nawet nie próbują przekonywać, że powinieneś kupić ich produkt, ale skrzętnie tłumaczą ci, że jeśli nie masz ich najnowszego wyrobu, to jesteś niedzisiejszy, nienowoczesny, i nie możesz liczyć na sukces w dzisiejszym świecie. W tym wszystkim przewijają się wynajęte postacie modelów i modelek, którzy już tak naprawdę chyba sami nie wiedzą co reklamują i sprzedają: towar, czy własne ciała a może i dusze?

Tymczasem ludzkie oblicze stworzone „na obraz i podobieństwo” Stwórcy, powinno być właśnie żywą „reklamą Boga”. Odwieczną, a zarazem w pełni nowoczesną. Zatroskaną o dziś i jutro, ale pełną radości z obecności w swym sercu Tego, który wszytko może. Jak mają wierzyć ci, co Boga nie poznali? Jak mają wytrwać w wierze, ci co Chrystusa znają nie z kart Ewangelii, lecz z życia, słów i postaw ludzi – Jego uczniów?

Kończy się blok reklamowy. Nadają informacje. Liczone w tysiącach, niekiedy w milionach ofiary wojen i przemocy nie robią już takiego wrażenia. Prześladowanie chrześcijan w Syrii, Pakistanie, Sudanie i innych islamskich krajach skrzętnie ukrywane przed tzw, światową opinią publiczną zdaje się by czymś nieistotnym w zestawieniu z „cierpieniami” wojujących feministek marzących o dniu, kiedy nie będzie już mężczyzny ni kobiety, lecz jedynie genderowe  istoty pozbawione tożsamości, życiowych celów i co najważniejsze – ojcowskich i macierzyńskich odruchów. Problemy bezrobotnych młodych ludzi, oraz tych którzy po kilkudziesięciu latach pracy zostali zwolnieni też już brzmią jakoś swojsko. Kłótnie polityków dopełniają miary zniechęcenia i odbiornik gaśnie, wyłączony przez znudzonego widza. Do następnego filmu czy programu oddzielonego od kolejnych programów nowoczesnymi reklamami. Tylko gdzie podziała się udręczona, sponiewierana twarz dzisiejszego człowieka? Czy ktoś jeszcze zdoła otrzeć ją z karykaturalnych wynaturzeń, w którą przystroiła ją z jednej strony ludzka nędza, a z drugiej specjaliści od reklamy?