Pamiętnik z kolędy cz. I

Fot. ? styleuneed - Fotolia.com
Fot. ? styleuneed – Fotolia.com

Przyszedł czas, aby po poradnikowej serii dotyczącej wizyty duszpasterskiej zamieścić kilka wspomnień. Od razu zaznaczam, że opisywane sytuacje są raczej podsumowaniem kilku, czasem kilkunastu czy więcej podobnych zdarzeń, nie zaś upublicznieniem rozmów, jakie prowadzę w czasie kolędy. Piszę o nich zaś ku pokrzepieniu serc dla tych wszystkich, którzy Kościół w Polsce zdążyli już ogłosić martwym i pogrzebać. Sytuacje, o których chcę napisać, to niejednokrotnie lekcja wiary i dla duchownych i dla świeckich.

Kiedy mój młodszy kolega zamieścił na FB post, w którym dziękuje wiernym za ciastka, herbatki i kawy, którymi posilili go po kolędzie, zaraz pojawił się hejterski komentarz, że ten ksiądz przynajmniej nie ukrywa, że księżom żyje się „jak pączkom w maśle”. Pierwszy mój odruch był taki, aby odpisać, aby ów człowiek wybitnie „kochający” Kościół przeszedł z księdzem ze swojej parafii choć jeden dzień po kolędzie, po całym normalnym dniu obowiązków i zobaczył, ile trudu i siły trzeba włożyć w tę pozornie prostą czynność duszpasterską, ale ponieważ mam zasadę nie podejmowania pojedynków na FB z hejterami, wg zasady „nie karmić Trolla”, postanowiłem raczej w sposób pozytywny, na blogu pokazać drugą stronę kolędy.

„Bliska mi osoba umiera, nie mam już siły” – To są prawdziwe dramaty, gdzie człowiek uczy się zaufania Bogu i zaczyna dostrzegać, że są sytuacje, gdzie bez wiary pozostaje tylko załamać się, skapitulować lub uciec gdzieś daleko zostawiając tych wszystkich, którzy byli nam bliscy na pastwę losu. Prawie każdego dnia spotyka się ludzi, którzy przeżyli śmierć bliskiej osoby. Pamiętam, kiedyś gdy byłem młodszy o kilkanaście lat, trafiłem do matki, która pochowała syna. Był w moim wieku, a jego śmierć nie była przypadkiem. Matka, zadręczająca się każdego dnia od tamtej chwili, stawiająca sobie pytanie, co by było, gdyby tamtej feralnej nocy… Co jednak byłoby, gdyby straciła wiarę, że jej ukochany syn, jest tam, gdzie nie liczą się już dni. Wiarę w to, że Bóg miłe wybaczyć mu grzechy, a ona, matka może pomóc mu, ofiarując za niego swoją modlitwę… Ktoś inny, zadający pytanie, proszę księdza, to kolejna osoba z mojej rodziny, której towarzyszę gdy umiera… Lub wspomnienie dorosłego, pełnego sił mężczyzny, który pamięta, jak umierająca matka trzymała go za rękę… Piszę urywkami, ale jak wspomniałem, chcę skupić się na sednie sprawy, a nie upubliczniać bardzo osobiste rozmowy. Te rozmowy, to lekcja pokazująca, że tylko człowiek mający wiarę potrafi dźwignąć tak ciężki krzyż, który w zachodnich społeczeństwach ludzie próbują odrzucać od siebie legalizując eutanazję. wiara zaś mówi nam, że człowiek, który go dźwiga zasługuje na więcej niż wykopana dziura w ziemi. Tego nie zrozumieją ludzie, dla których sposobem uwolnienia się od tego krzyża, jest nie obecność przy konającym do samego końca, lecz eutanazja.

Sześćdziesiąt lat, osiem miesięcy i cztery dni – „Tyle przeżyliśmy razem, i strasznie mi go brakuje, proszę księdza”, usłyszałem od znanej mi staruszki. Mimo, że minęło już sporo czasu, odkąd pochowała schorowanego męża, wciąż jej tęsknota znajduje ukojenie w modlitwie i tak pogardzanej przez wielu dziś wierze. Chcesz wiedzieć co to jest miłość? Nie myl jej ze słitfociami i odartymi z intymności zdjęciami całujących się nastolatków, wystawionymi ku zazdrości koleżanek, lub dla zyskania sporej liczby „lajków”. Jeśli ktoś myśli, że to wyjątek, to właśnie powinien przejść się po kolędzie po dzielnicy, gdzie spora część mieszkańców ma kogoś po tej drugiej stronie życia. Zwłaszcza, jeśli ktoś taki uważa, że człowiek to tylko przypadek, zlepek komórek, lub półprodukt, który musi wybrać sobie płeć, spróbować „wszystkiego” i „z każdym z kim zechce”.

Kolęda, jak wspomniałem w poradniku, to jeden z najtrudniejszych okresów w roku, w życiu księdza. Z drugiej zaś strony, to czas pełen takich świadectw i takich lekcji, które nie pozostawiają złudzeń, że wiara, to jedyna wartość, która człowiekowi może dać siłę, aby przetrwać to, czego inni nawet nie są w stanie sobie wyobrazić…

CDN

Od prałata do infułata

Fot. ? robodread - Fotolia.com
Fot. ? robodread – Fotolia.com

Niespodziewanie pojawiła się dziś informacja, że Ojciec Święty Franciszek zlikwidował tytuły prałata i infułata. Pamiętam jeszcze z czasów seminaryjnych dowcip opowiadany przez jednego z profesorów, który żartobliwie pytał nas – kleryków, o jeden z tytułów honorowych. Pytanie brzmiało, czy tytuł „X” ma podstawy biblijne. Oczywiście, ów zacny i szanowany profesor sam był uhonorowany tym tytułem, więc i dowcip w jego ustach był znakiem pogody ducha i dystansu do zaszczytów. W każdym razie, kiedy próbowaliśmy dopasować jakąś sytuację ewangeliczną, mogącą mieć bardzo pośrednie odniesienie do tego zaszczytu, on uśmiechnął się i powiedział: „Ustanowił ich Pan Jezus, gdy powiedział do apostołów „idźcie i odpocznijcie nieco”.” Coś w tym jest, wszakże odznaczenia i nagrody przyznaje się za zasługi i osiągnięcia. Jakże więc nie odczytywać ich także w tym kontekście?

Stąd też, pisząc już w nieco poważniejszym tonie, prześledziwszy wpierw to, co napisali inni na ten temat, próbuję odczytywać tę decyzję w świetle dotychczasowego nauczania papieża Franciszka i postrzegam ją, jako właśnie swoistą pobudkę dla ludzi Kościoła. Nie czas na odpoczynek, gdy orędzie o Bożej Miłości w tylu miejscach na świecie wciąż jest niezrozumiane. Nie czas, na dzielenie zaszczytów, gdy zagrożona coraz bardziej zdaje się być rodzina. Nie czas na spoczynek, gdy wciąż mało robotników pracuje na niwie Pańskiej.

Poza tym, jest jeszcze jeden, niezmiernie ważny aspekt. Dla katolika ważną musi być cały czas świadomość, że czas na zaszczyty i odpoczynek będzie „tam, gdzie nie liczą się już dni”. Teraz jest czas, aby ludziom spragnionym Prawdy, Dobra i Piękna ukazywać Tego, który jest Dobrem, Prawdą i Pięknem. Kiedy śledzę wpisy, choć nie są przecież tak liczne, jakie zamieszczacie na blogu, kiedy próbuję dniowi wyrywać resztki chwil, by odpisać na proste, ale jakże ważne pytania, jakie stawiacie na Forum, kiedy słyszę i czytam komentarze odnośnie do moich kolędowych wpisów i podpowiedzi, by napisać jeszcze jedną część poradnika, tym razem dla księży, a wg relacji tylko moich przyjaciół, byłoby co pisać i nad czym pracować, rozumiem w pełni i podziwiam wyczucie i mądrość papieża Franciszka, który nie tylko swoim przykładem, lecz także nauczaniem i kolejnymi decyzjami stara się do nas mówić: „Karnawał się skończył. Czas wracać do pracy. Pan Żniwa przecież kiedyś nadejdzie i zapyta, jak pytał przecież kiedyś apostołów. O co to pokłóciliście się w drodze? O to, kto ma być po mojej prawej, a kto po lewej stronie?” Duszpasterstwo, katecheza, głoszenie Słowa Bożego, posługa sakramentalna, praca z młodzieżą, dziećmi… To są prawdziwe zaszczyty i pisząc zupełnie szczerze ustanowione przez Pana. Bo on przecież powiedział: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, Mnieście uczynili”.

„Trudne sprawy” na kolędzie, czyli ksiądz w roli „sił pokojowych”

Fot. ? David Mathieu - Fotolia.com
Fot. ? David Mathieu – Fotolia.com

Popularność, jaką obdarzyli Szanowni Użytkownicy poradnik kolędowy sprawia, że postanowiłem dodać do niego kolejną, trzecią już część, poruszając tym razem kwestie najpoważniejsze, mogące wpłynąć na życie nie tylko doczesne, ale i wieczne naszych wiernych.

Zawsze zastanawiałem się, jak to możliwe, że ludzie, którzy nie potrafili rozwiązać pewnych życiowych problemów przez całe lata, po wizycie duszpasterskiej, (choć nie są to statystycznie liczne przypadki, ale co nie zmienia faktu, że są) podejmują decyzje, z którymi zwlekali przez całe lata.

Najczęściej jest to przede wszystkim zasługa łaski Bożej. Warto jednak podjąć kilka wątków, aby łaski nie zmarnować, lecz z nią współpracować. Zwłaszcza, że wiele razy, w podobnych sytuacjach gdy atmosfera w domu jest mocno „wybuchowa”, wystarczy iskra nieporozumienia, aby ksiądz „uzbrojony jedynie w kropidło i obrazki” znalazł się w samym środku kolejnej bitwy w toczących się „wojnach domowych”. Oczywiście nie jestem w stanie wyczerpać wszystkich „trudnych spraw”, ale postaram się omówić najczęściej spotykane, celem przyczynienia się choćby w minimalnym stopniu do krzewienia pokoju w naszych rodzinach. (Do dyskusji o pozostałych zapraszam na Forum www.matuszny.opoka.org.pl/Forum lub na priva.)

Sytuacja pierwsza – „Lincz na mężu”. Otóż nie każde „stare dobre małżeństwo” wyśpiewuje chwałę Bożą i nagrywa płyty. Zdarza się, że przy okazji kolędy jedno z małżonków chce w obecności gościa „przeczołgać” drugie, obarczając je winą dosłownie za wszystko, od niepozmywanych naczyń w kuchni po klęskę głodu na świecie. Zdaję sobie sprawę, że kolęda w wielu sytuacjach kryzysu w małżeństwie, jest okazją do „wygadania się”, wyżalenia w sytuacji, kiedy na co dzień nie ma do kogo ust otworzyć. Pokusa jest o tyle silna, co zwyczajnie niebezpieczna i wybuchowa. Każdy, zwłaszcza mężczyzna, który nawet poczuwałby się choć trochę w sumieniu do winy, kiedy zostanie publicznie napiętnowany i słownie upokorzony przez współmałżonka w obecności gościa, w tym wypadku księdza, automatycznie wyzbędzie się resztek skrupułów i przybierze postawę obronną. To nie tylko nie wyjaśni, lecz skomplikuje sytuację, bo jak bywa w wielkiej polityce, tak też często bywa i w tej domowej. „Siły pokojowe kiedyś muszą opuścić teren, a wtedy stare żale prowokują wojnę większą, niż była przedtem. Co więc zrobić? Najlepiej nie występować z „aktem oskarżenia” przed księdzem, bo ksiądz nie wezwie policji, nie zaaresztuje niepokornego współmałżonka, nie pogrozi mu palcem, lecz uczciwie, zgodnie ze złożoną ongiś przysięgą małżeńską powiedzieć, zamiast „proszę księdza, mam problem z mężem”, raczej „proszę księdza, w naszym małżeństwie mamy problem”. O tak, jest to wspólny problem, i póki jako taki nie będzie postrzegany przez obojga, żadne „siły pokojowe” tej „wojny domowej nie zakończą”.  Ponadto forma poszukiwania rozwiązania, zamiast oskarżania ma to do siebie, że łączy. Wszyscy, małżonkowie i ksiądz mogą pomyśleć, co można by zmienić, co podpowiedzieć. Ksiądz być może mógłby podpowiedzieć dobrą poradnię rodzinną, umówić się z małżonkami np. w parafii, na „neutralnym gruncie” aby spokojnie, bez presji uciekającego czasu dłużej porozmawiać, zaproponować jakąś zmianę, która dałaby szansę na otwarcie nowego rozdziału w tym małżeństwie. Łaska Boża działa, trzeba jej tylko pomóc, nie przeszkadzać. Korzystanie zaś z obecności księdza do upokorzenia (nawet jeśli zasłużonego) współmałżonka, często niweczy resztki szans na porozumienie.

Sytuacja druga – „zbuntowane dziecko”. Ksiądz aktualizując kartotekę zwykle pyta o nieobecnych członków rodziny. Wynika to z różnego podejścia prawa świeckiego i kościelnego do tzw. pobytu stałego. W myśl Kodeksu Prawa Kanonicznego tzw. zameldowanie nie sprawia, że automatycznie staniemy się parafianami danej parafii terytorialnej. Kodeks bowiem precyzuje, że stały pobyt w świetle prawa kościelnego nabywa się poprzez faktyczne zamieszkanie na danym terenie przez określony czas. Stąd też, czasem ludzie dziwią się, że mieszkają od 10 lat, a ksiądz nie chce im wydać jakiegoś zaświadczenia. Tyle że, skoro nigdy nie przyjmowali księdza po kolędzie, ten ma czystą kartę w kartotece i uczciwie stwierdza, że wpis w dowodzie nie czyni ich automatycznie parafianami, a okazję do wyjaśnienia ich statusu, jaką jest kolęda skutecznie wykluczali przez dziesięć kolejnych lat. Tyle więc w kwestii kartoteki, wróćmy do zbuntowanego, najczęściej nastolatka. Zdarza się często, że rodzic w obecności księdza doprowadza do spięcia, próbując takiego buntownika lub buntowniczkę prawie na siłę wyciągnąć z pokoju obok, w którym akurat przebywa nie chcąc spotkać się z księdzem. Zwykle, jak poprzednio, wywołuje to dokładnie odwrotny skutek do zamierzonego. Wyjątkiem mogą być sytuacje, gdy ksiądz owego buntownika zna i to z dobrej strony np. z czasów dzieciństwa, przygotowania do komunii św. bierzmowania itp. Wówczas, można odwołać się pozytywnych doświadczeń z przeszłości, spróbować „oddemonizować” swoją postać i posługę. Ksiądz jednak musi być przygotowany, że ośmielony młody człowiek „sypnie prosto z mostu”, „pedofilią w Kościele”, fiskalizmem w parafii „X” czy „Y”, nadgorliwością obecnego katechety, lub zwyczajnie prawdziwą doznaną krzywdą, wyznawanym poglądem lub innym niemiłym wątkiem. Cóż, mądry kapłan na pewno nie powinien dać się sprowokować, zwłaszcza jeśli sam przyczynił się do zaistnienia tego „wymuszonego spotkania” akceptując propozycję Pani Domu lub wręcz prosząc o wywołanie „młodego buntownika” z pokoju. Zamiast otwartego konfliktu lepiej wszakże wysłuchać, obiecać modlitwę, jeśli możliwe, spróbować przyczynić się do wyjaśnienia sytuacji np. ze szkolnej katechezy. Zamiast „wyciągania na siłę” zbuntowanego nastolatka, można poprosić o przekazanie pozdrowienia, wyrazów życzliwości, obrazka lub wizytówki z e mailem do księdza, strony parafialnej czy nawet tego bloga, aby ów mody człowiek jeśli tylko zechce mógł nawiązać prawdziwy, szczery dialog z księdzem, któremu też może szczerze opowiedzieć „co go boli.”

Sytuacja trzecia – pijany domownik w sąsiednim pokoju. Bywa, że zwłaszcza Pani domu, na pytanie o męża czy syna uczciwie przyzna, że leży lub siedzi pijany w sąsiednim pokoju. Gorzej, jeśli spróbuje go zawołać lub do niego prowadzić. Wszakże rozmowa z pijanym ma taki sam skutek, jak udzielanie lekcji pływania topiącemu się akurat człowiekowi. Często jednak w takiej sytuacji ksiądz podejmuje temat, próbując zrozumieć, czy mąż zwyczajnie po pracy „zabalował”, czy taki sposób postępowania jest normą w danym domu. Oczywiście mam nadzieję, że żaden szanujący się duchowny, zwłaszcza, jeśli alkoholizmowi domownika towarzyszy przemoc, nie będzie dawał rad typu: „córko, to twój krzyż. Musisz cierpieć, bo to przecież twój mąż”. Jeśli miałby taką pokusę, mam nadzieję, że wspaniałomyślnie zaproponuje zamianę na dwa tygodnie i zamieszka z agresywnym alkoholikiem nadstawiając co dnia po kilka razy ów drugi policzek. Nałóg, jakikolwiek zresztą wymaga pomocy specjalistycznej, i jeśli rozmowa na ten temat ma być czymś więcej niż tylko wspomnianym już wyżej „wyżaleniem się”, warto zapytać księdza o instytucje i specjalistów, z którymi można skontaktować się szukając pomocy.

Sytuacja czwarta – „Źli sąsiedzi”. Innymi słowy, wojna wykroczyła poza dom, a zwaśnione sąsiedztwo bardziej tkwi na swoich pozycjach, niż żołnierze w czasie prawdziwej wojny. Pomijam już fakt, że często powodem takich konfliktów są banały, czasem zadawnione, które gdyby nie były podsycane, często przez obie „walczące strony”, już dawno zostałyby wybaczone i puszczone w niepamięć. Stąd też podobnie jak w konfliktach między domownikami, ksiądz mógłby nieco pomóc, ale do tego potrzeba spojrzenia, że „mamy problem, gdyż nie potrafimy dogadać się między sobą w sąsiedztwie”, niż arbitralne stwierdzenie, że „mamy problem z sąsiadami” i próba przeciągnięcia księdza na swoją stronę. Zresztą z księdzem, czy bez, zawsze pierwszym krokiem do zgody jest zaprzestanie „odpowiadania” na gesty, które uznajemy za wrogie i prowokacyjne względem nas. Owszem, zdarza się, że są sąsiedzi, gdzie pół bloku czy klatki ma z nimi problem. Zazwyczaj towarzyszy temu nałóg. Skoro ktoś łamie wszelkie normy życia społecznego, a wierni liczą, że ksiądz tam pójdzie, pogrozi palcem i oni się uspokoją, to śpieszę zapewnić, że jest to utopia większa niż socjalizm. Może wówczas warto raczej pomyśleć o spotkaniu międzysąsiedzkim z tymi, którym dany sąsiad utrudnia życie i wspólnie najpierw z nim porozmawiać, a później podjąć wspólne kroki prawne, niż liczyć, że kropidło będzie miało tym razem moc egzorcyzmów. Zawsze jednak warto pamiętać, choć przyznam, że z tym nie spotkałem się mimo siedemnastu kolęd w moim życiu, że można poprosić księdza, aby jeśli już ma być pośrednikiem, by przekazał skłóconym sąsiadom szczere pragnienie pojednania, i gotowość do zgody. Wówczas, efekty mogłyby być na prawdę ciekawe.

Sytuacja piąta – „cywilny bez przeszkód”. To sytuacja iście paradoksalna. Zazwyczaj, ludzie odrzucający życie wg Dekalogu nie przyjmują księdza po kolędzie. Zdarza się jednak, że przyjmują i co więcej otwarcie kontestują nie tylko wikarego i proboszcza, ale nauczanie kilku ostatnich papieży, czasem z samą Świętą Ewangelią na czele. Warto więc zapytać, po co ta mistyfikacja? Problem jest głęboki, kiedyś zajmę się nim w osobnym wpisie, dziś skupię się jedynie na „misji pokojowej księdza”. Zdarza się, że sami konkubenci zaczynają czuć pewien dyskomfort sytuacji, ale nie widzą drogi wyjścia. Dlatego też, mądry duszpasterz rozezna, czy wystarczy kilka minut rozmowy, czy warto umówić się w parafii, by więcej sobie wyjaśnić. Zdarza się jednak i tak, że sytuacja przeszkadza tylko jednej ze stron. Druga, uważająca się wprost za niewierzącą jest zwykle wtedy nieobecna. Można oczywiście „poznęcać” się nad konkubiną i choćby przytoczyć prawdziwe i adekwatne skądinąd przysłowie, „gdyby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała”, ale warto wykorzystać każdą okazję, aby najmniejszy nawet gest dobrej woli, jeśli jest tylko szczery, pomógł w rozwiązaniu sytuacji kryzysowej. Jeden przykład, stosowany na każdej parafii na której byłem pozwala „przetestować” przynajmniej jedną z częstszych sytuacji, gdy młodzi konkubenci mówią „nie mamy pieniędzy na ślub”. Pomijam fakt, że najczęściej mylą ślub z weselem, a ofiarę składaną przy tej okazji w kancelarii z aktualną ceną wódki, jaką chcieliby zamówić na wesele, to jednak deklaracja ze strony księdza, że czeka na młodych w kancelarii, a jeśli jedynym motywem życia w grzechu są ewentualne koszta z tym związane, to gwarantuje im, że u kolędującego księdza w parafii takowych nie poniosą, pozwala raz na dobre uciąć wątek finansowy i przejść do prawdziwych problemów, dla których tzw. koszta ślubu są tylko wymówką. Z drugiej jednak strony muszę przyznać, że w każdej parafii, po każdej kolędzie trafi się co najmniej jedna para, która zawrze sakramentalne małżeństwo, jeśli ksiądz zapewni ich, że ofiara to ofiara a nie podatek, a jak ich nie stać to będzie i bez.

W większości z opisanych przypadków, jeśli planujemy dłuższą rozmowę z księdzem po kolędzie, warto o tym uprzedzić go wcześniej. Być może wówczas umówicie się na koniec wizyty, aby bez presji czasowej omówić ważne dla rodziny sprawy, lub też zaproponować spotkanie o konkretnej godzinie, gdzieś w połowie czasu przeznaczonego tego dnia na kolędowanie, aby przy kawie lub herbacie zrobić półgodzinną przerwę, dając swobodny czas na poruszenie zaplanowanych tematów. Wówczas ksiądz będzie wiedział, że w innych mieszkaniach ma „podziękować grzecznie” za propozycję przerwy na herbatę, bo jest rodzina, która w takiej przerwie chciałaby omówić z księdzem ważne dla nich trudne sprawy.

Przyznam, że tą częścią planuję zakończyć kolędowy poradnik, chyba, że Szanowni Użytkownicy podeślecie w komentarzach, na forum lub na maila sprawy, które warto byłoby w tym temacie jednak poruszyć.

Błogosławieństwo czy przekleństwo?

Fot. ? Anna Omelchenko - Fotolia.com
Fot. ? Anna Omelchenko – Fotolia.com

O ile prościej przychodzi nam ludziom złorzeczyć sobie nawzajem i przeklinać niż błogosławić. Ile to razy w przeróżnych sytuacjach słowa złe, obraźliwe, niegodne dzieci Bożych wychodzą z ludzkich ust niosąc potężną dawkę złości i złorzeczenia. Tymczasem dzisiejsze Słowo Boże przypomina o naszej godności. Zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i rzeczywiście nimi jesteśmy! Czyż więc nie przystoi bardziej tym, do serc których Bóg posłał Ducha Syna swego błogosławić zamiast złorzeczyć? Zamienić każde cisnące się na usta przekleństwo na słowo zaufania i zawierzenia Temu, który wszystko może?

Dziś Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki. Matki Pana, która w najtrudniejszej nawet sytuacji rozważała w swym sercu to, co sama przeżywała. Rozważać, to pytać Tego, który zna odpowiedzi na najtrudniejsze nawet pytania. Rozważać, to najpierw pomyśleć, później powiedzieć.

Dziś także Światowy Dzień Pokoju. Upragnionego i utęsknionego przez tak wielu naszych braci i sióstr doświadczających okropieństw wojny w różnych częściach świata. Odnalazłszy więc w naszym życiu ?Maryję, Józefa i Niemowlę leżące w żłobie? wezwani jesteśmy, aby razem z pasterzami ?wielbić Boga, który posłał na świat swojego syna, aby człowieka poddanego niewoli grzechu obdarzyć wolnością dziecka Bożego?.

 Stąd też, uczyńmy naszą dzisiejszą modlitwą i życzeniami, jakie wzajemnie sobie składamy w Nowym Roku 2014 te oto słowa: ?Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad nami i nam błogosławi i niech nas wszystkich obdarzy Swoim pokojem?

Kolędowe „wpadki”, czyli teksty, w które nie uwierzy żaden ksiądz

Fot. ? Lorelyn Medina - Fotolia.com
Fot. ? Lorelyn Medina – Fotolia.com

Chodząc po kolędzie w mojej pierwszej parafii zaraz na początku przeżyłem zdarzenie, które stało się jedną z większych kolędowych „wpadek”. Otóż jako neoprezbiter zdawałem sobie sprawę, że dla wielu parafian będę „Tym nowym” lub „Tym młodym”. Ot, to zawsze prostsze, niż zapamiętanie imienia księdza, który zaledwie kilka miesięcy temu przyszedł do parafii. Nie przypuszczałem jednak, że przyjdzie mi wcielić się w postać dwóch, nie znanych mi duchownych.

Otóż jak tylko skończyłem modlitwę, Pani domu, chcąc pokazać jak bardzo związana jest z parafią, przywitała mnie słowami: „Ksiądz zgolił brodę!”. Zdumiony odpowiadam, „nigdy nie nosiłem brody”, na co syn owej kobiety próbując ratować sytuację, dodaje: „nie mamo, to inny ksiądz na parafii nosi brodę”. Dla wyjaśnienia, ksiądz który nosił brodę w tamtej parafii, odszedł z niej kilka lat przed moim  przyjściem.

Po wczorajszym poradniku kolędowym, w którym zawarłem sześć próśb do wiernych, którzy przyjmują księdza po kolędzie, warto przez chwilę zatrzymać się nad tymi krótkimi pogawędkami, jakie udaje nam się z parafianami przeprowadzić w czasie wizyty duszpasterskiej. Zwłaszcza, że część z nich oznacza zwykłą „wpadkę”, z której czasami goszczący nas ludzie nie zdają sobie sprawy. Jak napisałem już wczoraj, kolęda ma, czy raczej powinna mieć charakter religijny. Stąd też oprócz miłych, aktualnych akcentów, pytań o pracę, studia czy hobby przyjmując księdza po kolędzie winniśmy spodziewać się rozmowy o naszym życiu religijnym.

Zdarza się czasem, że ktoś oburza się np. pytaniem o niedzielną mszę świętą, modlitwę w rodzinie, czy inne aspekty życia religijnego. Warto więc chyba przywołać słowa jednego ze starszych księży, który w takiej sytuacji powiedział: „Przyszedłem tu po kolędzie. Skoro nie chcecie ze mną rozmawiać o waszym życiu religijnym, to po co mnie zapraszaliście do siebie?”

Zwykle jednak kolędowe rozmowy nie prowadzą do tak stanowczych sytuacji. Znacznie częściej jesteśmy jako księża świadkami „uników”, które mają na celu przekonać duszpasterza, że ma do czynienia z mocno wierzącą, zorientowaną w sprawach Kościoła i parafii rodziną. Czas więc zaprezentować kilka standardowych tzw. „odpowiedzi  niedefensywnych”, poprzez które nasi parafianie, mówiąc najbardziej delikatnie, starają się nie powiedzieć nam prawdy. Piszę o tym między innymi po to, aby przekazać naszym parafianom, że nawet, jeśli nie kontynuujemy tematu, to i tak nie dajemy się nabrać na te bardzo powszechne wymówki.

Pierwszy, standardowy tekst, jaki słyszy duchowny po kolędzie, gdy robi uwagę, że  ma wrażenie, iż przez ostatni rok nie udało nam się wspólnie z tą rodziną lub którymś z domowników spotkać w kościele, to stwierdzenie „chodzimy do Kościoła do sąsiedniej parafii”. O ile w pewnych przypadkach, zwłaszcza w miastach tak bywa, to takie sytuacje są raczej nieliczne. Do sąsiednich parafii zwykle chodzą ci, którzy należą tam do którejś z grup duszpasterskich, mają lepszy dojazd np. komunikacją miejską, niż do kościoła parafialnego, po sąsiedzku jest np. wyraźnie lepiej nagrzany kościół itp. Zresztą po pierwszej minucie rozmowy, bez specjalnego dociekania to od razu „wychodzi”, czy faktycznie wiąże ich cokolwiek z ową sąsiednią parafią. Gdyby jednak zliczyć wszystkich, którzy „chodzą” do innych kościołów w mieście, niektóre świątynie musiałyby być co najmniej wielkości bazyliki św. Piotra na Watykanie, aby wszystkich pomieścić.

Druga „kolędowa wpadka” związana jest ze zwyczajem, jaki przynajmniej w archidiecezji lubelskiej jest praktykowany w stosunku do uczniów. Chodzi mianowicie o to, że dzieci i młodzież, która winna uczęszczać na katechizację, powinna na kolędowym „ołtarzyku” przygotować zeszyt do religii, który ksiądz po kolędzie podpisuje. Jaka jest więc najczęstsza wymówka? „Zeszyty zabrał ksiądz do sprawdzenia”. Otóż od kilku już lat obowiązuje  katechetów w Lublinie zakaz zabierania zeszytów w czasie kolędy, pod rygorem utraty pracy poprzez dyscyplinarne zwolnienie.   Stąd, w taką wymówkę nie uwierzy żaden szanujący się ksiądz w diecezji lubelskiej.

Trzecia „wpadka” to standard w wypadku, gdy kolejny już rok nie udaje się zastać np. Głowy rodziny. Jaka jest wymówka żony? Mąż wyszedł do sklepu, myślał że zdąży. Często zdarza się, że  ksiądz mija owego męża przed blokiem spacerującego z psem.

Czwarta, nie sprowokowana przez duchownego „wpadka” to coś na wzór sytuacji, jaką opisałem na początku. Zwykle ktoś z domowników chcąc zagaić rozmowę rzuci: „Ksiądz to chyba u nas nowy?”. Rekord, o jakim słyszałem, to była sytuacja, gdy ów kapłan ze stoickim spokojem odpowiedział: „tak proszę pani, w sumie to dopiero dwadzieścia sześć lat”.

Piąta „wpadka”, to tłumaczenie: „gdzieś zapodziała mi się woda święcona”. Otóż wystarczy nalać zwykłej wody, i tylko przed rozpoczęciem modlitwy uprzedzić księdza, że woda jest nie święcona. Wówczas na początku ksiądz ją poświęci. Nie ma potrzeby tłumaczyć się z braku takowej.

Stąd też konkludując, wyrażę jedynie jedno zdziwienie. Po co cała ta mistyfikacja, jeśli i tak z kościołem nic nas nie wiązało, nie wiąże i raczej wiązać nie będzie? Może lepiej oszczędźmy sobie takich „wpadek” i porozmawiajmy szczerze przez chwilę. A nóż coś ta krótka chwila rozmowy zmieni w naszym życiu?

„Tam jest Bozia”, czyli czego unikać na kolędzie…

Fot. ? dedMazay - Fotolia.com
Fot. ? dedMazay – Fotolia.com

Starym, polskim zwyczajem, gdy śpiew kolęd rozbrzmi na dobre w naszych domach i kościołach, zaczyna się czas wizyty duszpasterskiej, zwanej potocznie kolędą. Kiedy idzie się po kolędzie kolejny już raz w życiu, wracają stare wspomnienia, przypominają się świeże jeszcze w pamięci spotkania z ubiegłego roku, a w głowie i sercu rodzą się dziesiątki pytań, i zwyczajnie po ludzku obaw, którymi postanawiam niniejszym z Szanownymi Użytkownikami bloga się podzielić.

Kolęda przynajmniej dla mnie, należy do jednych z najbardziej trudnych zadań, które jakkolwiek by się ich nie wykonało, zawsze będzie źle. Dlaczego? Przede wszystkim ze względu na to, że jest to zadanie, które dochodzi dodatkowo na jeden miesiąc w roku do codziennych zajęć, które i tak w przypadku niektórych duchownych pochłaniają resztki czasu. Stąd dylemat, pofolgować sobie jedenaście miesięcy w roku, by przez ten jeden funkcjonować normalnie, czy żyć „na sygnale” przez całe swoje kapłaństwo, ze świadomością, że jeden miesiąc w roku będzie życiem na granicy „walki o zachowanie podstawowych czynności życiowych”. Ot, jak się nie zrobi, będzie źle.

Po drugie, jest to zadanie tyleż uświęcone zwyczajami sprzed lat, co karkołomne ze względu na bardzo ograniczony czas. W przypadku miejskiej parafii, pięć minut, czyli 300 sekund, to czas, który pozwala rozpocząć i zakończyć kolędę w tzw. przyzwoitym czasie. Poprzez czas mam na myśli datę oraz godzinę rozpoczęcia i zakończenia kolędy.

Stąd też mała prośba, aby ku chwale Bożej i pożytkowi wiernych ułatwić sobie przeżycie tych 300 sekund raz do roku, tak aby nie był to czas stracony. W zamyśle Kościoła ma być to wszakże czas wspólnej modlitwy, błogosławieństwa mieszkania i domowników, uzupełnienia kartoteki parafialnej, zorientowania się w potrzebach duchowych parafian, i ewentualnie umówienia się na spotkanie w kancelarii lub kościele celem omówienia i załatwienia spraw, które wymagają więcej czasu niż owe 300 sekund. Zwyczajowo też przy okazji kolędy zwykło się składać ofiarę.

Dlatego też, pomyślałem, że zamieszczę tych kilka próśb, a do dyskusji o kolędzie zapraszam na Forum (www.matuszny.opoka.org.pl/Forum).

Prośba pierwsza: Poszanowanie wspólnej modlitwy. Otóż między innymi po to organizujemy na kolędę „mini ołtarzyk”, aby skupić się wokół niego, a potencjalne rozproszenia na modlitwie zwalczać spoglądając na krzyż, umieszczony pomiędzy świecami na środku stołu czy stolika. Bez względu na parafię, dzielnicę czy miasto do kolędowego niechlubnego rytuału należy sytuacja, w której już po rozpoczęciu modlitwy, zanim ksiądz dojdzie do „chleba naszego powszedniego” gospodarz lub gospodyni domu wyrecytuje tytułową frazę „tam jest Bozia” wskazując na wiszący na ścianie krzyż lub obraz. Pomijam fakt stosowania dziecięcego zdrobnienia „Bozia” w ustach dorosłych ludzi, (o tym dłużej innym razem) ale z pokorą przypominam – w czasie wspólnej kolędowej modlitwy skupiamy się wokół przygotowanego ołtarzyka. Jeśli mamy pamiątkowy, zabytkowy czy inny cenny obraz lub krucyfiks, pochwalmy się nim księdzu po zakończeniu modlitwy.

Prośba druga: Domowe zwierzęta. Nie czyńmy z nich głównego problemu, o jakim będziemy rozmawiać z księdzem. W blokach ten problem występuje w nieco mniejszym natężeniu. Gorzej na wioskach, lub w dzielnicach domków jednorodzinnych. Na prawdę proszę, przyjmujmy zasadę, aby zwłaszcza pies był zamknięty w innym pomieszczeniu. Okazuje się, że często zamiast „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” lub odpowiedzi na to katolickie pozdrowienie ksiądz słyszy na początek „On nie gryzie”. Nawet jeśli ksiądz bardzo lubi zwierzęta, w tym psy, pies właściciela niekoniecznie musi lubić gościa. Zwłaszcza, że chodząc od domu do domu zbiera się na ubraniu przeróżne zapachy, w tym domowych zwierzątek – psów, kotów, królików itp, co może nawet u najspokojniejszego psa wywołać nieprzewidzianą reakcję.

Prośba trzecia: nie dajmy się zaskoczyć. Jeśli z różnych względów ksiądz „zaskoczył” nas w mieszkaniu i jesteśmy nieprzygotowani, nie szukajmy na szybko kolędowych akcesoriów. Praktyka pokazuje, że siedzenie w fotelu i czekanie, aż domownicy znajdą kropidło, wodę święconą i świece pochłania więcej czasu, niż owe 300 sekund. Stąd pomódlmy się wspólnie, podejmujmy ważny dla nas temat, ale nie marnujmy czasu na pośpieszne przeszukiwanie mieszkania. Podobnie, na prawdę nie zbiedniejemy, jeśli świece zaświecimy wcześniej, gdy ksiądz jest już u sąsiada, niż jeśli będziemy złorzeczyć na łamiące się zapałki, podczas gdy ksiądz odmawia modlitwę.

Prośba czwarta: nie traktujmy księdza jak urzędnika skarbowego. Zdarza się już po zakończeniu wizyty duszpasterskiej, że ktoś, kto przez dwadzieścia lat nie otwierał drzwi księdzu po kolędzie, przychodzi do kancelarii, aby np. uzyskać zaświadczenie, że nie ma przeciwwskazań do bycia chrzestnym. Jakie są najczęstsze tłumaczenia? „Nie mieliśmy na ofiarę”. – Czy jak ktoś nie ma na tacę, to ma nie przychodzić do kościoła na mszę św? Ksiądz też człowiek, i choć ofiara kolędowa jest poważnym wsparciem zarówno parafii jak i posługujących w niej księży, to jeśli nie chcesz, nie możesz, lub chcesz złożyć ofiarę kiedy indziej, zrób jak dyktuje ci sumienie, ale przyjmij kolędę i błogosławieństwo, a nie zamykaj drzwi, nie daj pustej koperty lub nie wkładaj do niej wyciętego kawałka gazety, starej nie będącej w obiegu pięćdziesiątki itp. Takie coś, świadczy nie o księdzu, lecz o gospodarzu.

Prośba piąta: kultura osobista. Przez siedemnaście długich wizyt duszpasterskich widziałem już wiele, choć zdaję sobie sprawę, że jeszcze więcej może mnie zaskoczyć. Otwierał mi już mieszkanie mężczyzna w „stroju Adama”, przeżyłem obelgi, które słychać pewnie było na sąsiednim osiedlu, zapraszano mnie do dołączenia się do libacji, którą akurat przerwałem, krzyczano za mną, abym dołożył się do „turboptysia”, kolega przeżył nawet atak gazem pieprzowym po oczach. Nie życzysz sobie przychodzenia po kolędzie? Grzecznie poproś o odnotowanie tego w kartotece, aby więcej póki nie zmienią się lokatorzy nie pukać do tych drzwi i nie przychodzić z kolędą. Będzie to skuteczniejsze, niż popisy na progu własnego domu. Kultura osobista jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

Prośba szósta: Nie częstuj alkoholem! Zrobię tu małe zastrzeżenie. Piszę to, jako zdeklarowany abstynent, ale także jako kapłan, wikariusz i katecheta. Wyobraź sobie sytuację, że zostałeś zatrzymany do rutynowej kontroli drogowej i podając dokumenty, jednocześnie wyjmujesz „małpkę”, aby sierżant „rozgrzał się”, bo pewnie zmarzł na służbie. Ksiądz przychodząc po kolędzie, po pierwsze przychodzi z wizytą o charakterze religijnym. Przynajmniej tak oficjalnie deklaruje w każdej parafii. Po drugie, jest w tym czasie „na służbie”, niejako w pracy. Więc? Weź proszę pod uwagę te fakty. Zważ również, że kapłan, który uległby takiej pokusie, zwłaszcza w dobie „publicznych grzechów związanych z alkoholem niektórych duchownych” sam sobie wystawiłby świadectwo…

Wiem, że nie wyczerpałem różnych sytuacji, które mogą się zdarzyć. Ograniczyłem się do kilku próśb, które mam nadzieję pomogą lepiej wykorzystać te magiczne 300 sekund i nie wprawią w zażenowanie ani gościa ani gospodarzy.

Do zobaczenia na kolędzie!

Życzliwość

Fot. ? Igor Yaruta - Fotolia.com
Fot. ? Igor Yaruta – Fotolia.com

Dawno, dawno temu, gdy zarobki w Polsce sięgały milionów złotych, zdarzyła się pewna historia, którą chcę Wam opowiedzieć. Otóż, zasłyszałem razu jednego podróżując pociągiem, jak „jedna pani, drugiej pani” opowiadała swoje perypetie z telefonem, a właściwie rachunkiem telefonicznym. Warto też dodać, że był to czas, kiedy telefony bezprzewodowe były marzeniem ściętej głowy, a technologia GSM była takim samym science fiction, jak „Gwiezdne Wojny”.

Wracając jednak do rzeczy, owa pani, żaliła się swojej towarzyszce podróży, że dostała rachunek telefoniczny na kilka milionów złotych, i będąc przekonaną, że jest to około kilkadziesiąt nowych złotych (Były wówczas w obiegu stare i nowe pieniądze. 1 nowy złoty odpowiadał 10 000 starych złotych), spieszy czym prędzej do męża, żeby wyjaśnić, skąd wziął się rachunek większy niż zwykle. Jakie było jej przerażenie, kiedy małżonek wspaniałomyślnie uświadomił ją, że rachunek nie jest dwukrotnie wyższy niż zwykle, lecz dwudziestokrotnie! Taka rzecz nie mogła skończyć się inaczej niż reklamacją. Tu również dopowiedzenie dla młodych czytelników, że w owych czasach słusznie minionych, reklamacja rozpatrywana mogła być miesiącami. W międzyczasie, przyszedł więc drugie rachunek, już nie na 600 nowych złotych, lecz na 800! Zanim więc owo przerażone małżeństwo zdążyło wyrwać kabel telefoniczny ze ściany, i wyrzucić aparat przez okno, wpadło na, jak się okazało genialny pomysł, aby wyjaśnić, dlaczego trzeba będzie pół pensji przeznaczyć na rachunek za telefon. Kluczem okazał się najmłodszy domownik, który jak do tej pory samodzielnie nie próbował manipulować przy telefonie.

Z relacji owej pani pamiętam do dziś jedynie tyle, że po dłuższej rozmowie wystraszone dziecko przyznało się do użycia owego cudu techniki, tłumacząc się: „mamusiu, ja ci chciałam wygrać kamerę, bo w gazecie był taki konkurs, i trzeba było tylko zadzwonić…” (z podanym numerem telefonu, oczywiście o tzw. podwyższonej płatności.)

Cóż, życzliwość to bardzo dobra cecha, póki jest właściwie i rozumnie używana. W czasach, o których już wspomniałem, a które konsekwentnie zaliczam do „słusznie minionych” większość donosów pisanych do różnych służb i urzędów, zazwyczaj przez sąsiadów na sąsiadów, zaczynała się od słów „uprzejmie donoszę” a kończyła podpisem „życzliwy”.

Jak widać więc, życzliwość nie jedno ma imię i jak mawiają niektórzy, nic tak nie cieszy człowieka, jak bezinteresowna zawiść i krzywda wyrządzona bliźniemu. Mniejsza, czy większa – nieważne. Istotne, że płynąca ze szczerego pragnienia zrobienia komuś na złość i ekscytowania się jego złością i niepowodzeniem.

W tej Bożonarodzeniowej jeszcze atmosferze nie będę jednak popadał w moralizatorskie tony. Zwłaszcza dziś, gdy przeżywamy święto Świętych Młodzianków, dzieci zamordowanych w Betlejem na rozkaz Heroda, chciałbym zrobić nieco inne spostrzeżenie. Otóż, każda sytuacja braku życzliwości, jest okazją, aby spojrzeć na nią  w dwojaki sposób. Ten bardziej „wzniosły i humanitarny”, to potraktować taką sytuację „życzliwość inaczej” jako okazję, aby spróbować dostrzec, że brak życzliwości, czy zwyczajna złośliwość jednych, zwykle pobudza życzliwość innych, zwłaszcza, jeśli ma się prawdziwych przyjaciół, którzy nie pozostawiają człowieka samemu sobie. Druga, taka bardziej przyziemna i mała, to warto też uświadomić sobie, że nic tak nie irytuje złośliwców, jak to, że ich intrygami i fochami nikt się nie przejmuje.

Wszystkim prawdziwie życzliwym mi ludziom, zwłaszcza tym, od których otrzymałem Bożonarodzeniowe i urodzinowe życzenia z serca dziękuję, za ich życzliwość, pamięć, zwłaszcza zaś za modlitwę i życzenia. Wszystkim zaś, i tym mi życzliwym i „życzliwym inaczej” dedykuję cudowny fragment Listu do Rzymian: „Miłość niech będzie bez obłudy. Miejcie wstręt do złego, podążajcie za dobrem. W miłości braterskiej nawzajem bądźcie życzliwi. W okazywaniu czci jedni drugich wyprzedzajcie. Nie opuszczajcie się w gorliwości. Bądźcie płomiennego ducha. Pełnijcie służbę Panu. Weselcie się nadzieją. W ucisku bądźcie cierpliwi, w modlitwie – wytrwali. Zaradzajcie potrzebom świętych. Przestrzegajcie gościnności. Błogosławcie tych, którzy was prześladują. Błogosławcie, a nie złorzeczcie. Weselcie się z tymi, którzy się weselą. Płaczcie z tymi, którzy płaczą. Bądźcie zgodni we wzajemnych uczuciach. Nie gońcie za wielkością, lecz niech was pociąga to, co pokorne. Nie uważajcie sami siebie za mądrych. Nikomu złem za złe nie odpłacajcie. Starajcie się dobrze czynić wobec wszystkich ludzi. Jeżeli to jest możliwe, o ile to od was zależy, żyjcie w zgodzie ze wszystkimi ludźmi.” Rz 12,9-18

Bóg się rodzi, moc truchleje…

Fot. ? Anyka - Fotolia.com
Fot. ? Anyka – Fotolia.com

Tego dnia, kiedy „ma granice Nieskończony”, pragnę życzy wszystkim moim czytelnikom, aby Odwieczna Miłość, Która stała się Ciałem, zamieszkała w sercach nas wszystkich. Niech Ten, który Będąc Królem nad królami, stanie się także Panem naszych losów. Darząc nas pokojem, radością i miłością, niech pozawala nam doświadczyć radości nie tylko z przeżywanych  Świąt Bożego Narodzenia, lecz nade wszystko niech narodzi się w sercach wszystkich ludzi dobrej woli.

Wszystkim rodzinom niech da łaskę, aby napełniły się ufnością względem Najwyższego, upodabniając się co dnia do Świętej Rodziny z Nazaretu. Naszym rodakom, spędzającym te szczególne chwile z dala od ojczystego kraju, niech pozwoli powrócić choć na chwilę myślami do miejsc swojego dzieciństwa. Niech sprawi w swojej nieskończonej dobroci, aby to co najcenniejsze, zachowane w sercach i zabrane ze sobą z ojczystego kraju dawało siłę i nadzieję, że kiedyś będzie możliwy powrót na ojczyzny łono.

Wszystkim Wam, niech Nowonarodzony Zbawiciel błogosławi z objęć swej Niepokalanej Matki, aby nie tylko te świąteczne chwile, ale całe wasze życie było radosną kolędą śpiewaną na cześć Pana – Zbawcy, który przychodzi aby być Bogiem z nami.

Szczęść Wam Boże i błogosławionych Świąt Narodzenia Pańskiego!

Gwiazda, gwiazdy i gwiazdeczki…

Fot. ? Argus - Fotolia.com
Fot. ? Argus – Fotolia.com

Już wkrótce, jak Polska długa i szeroka wypatrywać będziemy pierwszej gwiazdki, która da nam sygnał do wieczerzy Wigilijnej. Gwiazda Betlejemska przyprowadziła Trzech Mędrców do stajenki pokazując drogę do Tego, który nazwany został Królem Królów i którego panowaniu nie będzie końca. Ów Król królów, witany pierwotnie przez prostych pasterzy, narodzony w stajni między bydlętami, po dziś dzień pokazuje nam wartości, które przekraczają czasy, zarówno te minione, jak i te w których żyjemy, a nawet wbrew wielu doczesnym „wizjonerom” próbującym w świecie zaprowadzić nowy, świecki porządek, także czasy, które nadejdą. Narodziny Zbawiciela, zapisane w odwiecznych planach Wszechmocnego, zostały obwieszczone przez Niebieskich posłańców pasterzom, odczytane z gwiazd przez Mędrców, oznajmione przez niecodziennych przybyszów Herodowi i jego dworzanom.

Wyczekiwane od wieków narodziny Zbawcy, które dokonały się ponad dwa tysiące lat temu, jak i Boże Narodzenie  Anno Domini 2013,  oznaczają nadejście nowych czasów. Tak jak kiedyś, podczas, gdy dla jednych niosły radość i nadzieję, dla innych, takich jak Herod i jego dworzanie, ukazywały marność i kruchość ich ziemskich precjozów, tak też dzisiaj, pierwsza gwiazdka, która da sygnał do wieczerzy wigilijnej dla chrześcijan będzie nową porcją nadziei, wiary i miłości, zaś dla wojujących wrogów wszystkiego co chrześcijańskie wyrzutem, że mimo dwu tysięcy lat zwalczania Orędzia Nadziei, wciąż jest ono sensem życia milionów ludzi na całym świecie.

Gwiazda Betlejemska, oznajmiająca Narodziny Bożego Syna, mimo wielu prób, nigdy nie zostanie przyćmiona prze różnego rodzaju samozwańcze gwiazdy i gwiazdeczki, kreowane przez speców od reklamy, mające w ich zamyśle kształtować oblicze współczesnego świata. Prawdziwa Gwiazda Poranna, Śliczna Jutrzenka – to ta, która powiła Dziecię, Narodziny którego zaczniemy świętować już za kilka godzin. Człowiek zaś wówczas staje się wielki, jeśli pozwoli prowadzić się gwieździe Betlejemskiej, na spotkanie z „Gwiazdą Zaranną” i Jej Synem a naszym Zbawcą – Jezusem, Synem Bożym. Dlatego też, uprzedzając życzenia, które za kilka godzin pozwolę sobie złożyć Wam wszystkim, już teraz życzę Wam, aby żadna ziemska gwiazdeczka, której „żywotność” nie trwa dłużej w perspektywie wieczności niż żywotność iskry wystrzelonej z ogniska nie przysłoniła Gwiazdy Zarannej, która powiła Bożego Syna. Zaś światło Gwiazdy Betlejemskiej niech zawsze prowadzi Was na spotkanie z Tym, do którego przywiodła Mędrców ze Wschodu i którego witali pasterze – świadkowie Bożego Narodzenia.

Cud życia

Fot. ? Oksana Kuzmina - Fotolia.com
Fot. ? Oksana Kuzmina – Fotolia.com

Czym jest życie? Czy wszystko już wiemy na jego temat? W czasach, gdy z jednej strony lekarze i naukowcy walczą o przedłużenie życia, z drugiej w tzw. cywilizowanych krajach życie zdaje się być w wielkiej pogardzie, o czym już wielokrotnie pisałem. Dlatego też, pośród wielu newsów, jakie w ostatnim czasie podały światowe media, piękną „perełką” jest wiadomość, która dotarła do nas z Neapolu. Otóż, po 117 dnach walki o życie nienarodzonego dziecka 25 letniej Caroliny, kilka dni temu lekarze „powitali na świecie” jej córeczkę Marię. Jest to jedyny taki przypadek na świecie, kiedy dziecko przez tak długi czas żyło i rozwijało się w łonie matki, która znajduje się w śpiączce. Różne są doniesienia medialne na ten temat, ale z podawanych informacji wynika, że wg lekarzy z Neapolu, mózg Caroliny, która została postrzelona w głowę, już nie funkcjonuje. Jeśli więc nie zdarzy się cud, 25 letnia mama nigdy nie przytuli i nie uściska swojej córeczki, a mająca dziś trzy dni Maria, będzie znała swoją mamę tylko z opowiadań.

Dziś czwarta niedziela adwentu. Katolickie media elektroniczne żyją od rana deklaracją znanego Jezuity, który publicznie oświadczył, że gotów jest wystąpić z zakonu i odejść z kapłaństwa, aby adoptować dziecko, któremu grozi śmierć pod sercem matki. Ta deklaracja uruchomiła istną lawinę podobnych obietnic składanych przez ludzi dobrej woli, którzy publicznie zapewniają, że jeśli tylko dziecku skazanemu na śmierć dane będzie zobaczyć światło dzienne, chętnie adoptują je do własnych rodzin i przyjmą jak swoje. Mimo, iż cała ta afera z „zaplanowaną” na wigilię Bożego Narodzenia aborcją, wydaje się szytą grubymi nićmi medialną prowokacją, to świadectwa tych rodzin, które gotowe są wychować odrzucone, poczęte życie, przypominają słowa bł. Matki Teresy z Kalkuty, w którym apelowała, aby nie zabijać dzieci, gdyż ona jest gotowa je przyjąć, obdarzyć miłością i wychować.

Rabindranath Tagore – indyjski poeta, autor hymnu Indii i Bangladeszu napisał: „Każde dziecko przynosi ze sobą wieść, że Bóg nie zniechęcił się jeszcze do człowieka”. Mimo, że historia ludzkości zna tyle okrutnych wojen, prześladowań, tortur zadawanych człowiekowi przez człowieka, to powierzenie daru rozumnego przywoływania na świat nowego życia, kierowane czymś więcej niż tylko instynktem, wciąż jest darem, jakim Bóg ofiarowuje  ludzkości.

Dlatego też, nie tylko w sytuacjach „awaryjnych”, takich ja ta, relacjonowana dziś przez media warto pamiętać, o lekcji jakiej udzielił nam bł. Jan Paweł II, pisząc, że naszym zadaniem, jakie mamy w służbie życiu, jest głosić Ewangelię życia, wysławiać Ewangelię życia i służyć Ewangelii życia. Wówczas, nasze przesłanie nawet jeśli wciąż będzie odbijało się jak przysłowiowy groch od ściany, od różnego rodzaju nawiedzonych  bynajmniej nie przez anioły, feministek, genderystek i innych homoaktywistów, to  wzbogacone o łaskę Bożą sprawi, że być może dopiero po tej drugiej stronie życia, poznamy tych, którzy dzięki naszej, katolickiej postawie, modlitwie i świadectwu, mogli doświadczyć nie tylko cudu narodzin, ale przeżyć wspaniałe, ziemskie życie.