Archiwum kategorii: Zapiski młodego proboszcza

Kiedy wreszcie Kościół przeprosi za Judasza?

l’Ultima Cena (particolare); affresco di Paris Bordone nella chiesa di San Simon di Vallada presso Canale d’Agordo

To niebywałe, ale mimo upływu prawie dwóch tysięcy lat od zdrady Judasza, Kościół wciąż nie przeprosił za tego apostoła! Dziś już wiemy ponad wszelką wątpliwość, że Judasz nie tylko zdradził Mistrza, ale wziął za to pieniądze! Jakby zaś tego było za mało, na skutek tych wydarzeń popełnił samobójstwo. Cóż za skandal, że Kościół milczy na ten temat! Żaden z papieży nie wyraził przynajmniej ubolewania ani nie ogłosił ekspiacji za grzech zgorszenia! Jak to w ogóle możliwe, że 1/12 grona najważniejszych uczniów Jezusa dopuściła się płatnej zdrady, targnęła się na swoje życie i do dziś jeszcze widnieje na wielu obrazach, które cieszą się kultem wiernych. Kto w ogóle dopuścił do tego, że pozostałych jedenastu zostało ogłoszonych świętymi, podczas, gdy w ów dzień zwyczajnie poukrywali się w obawie o własne życie? Inny z apostołów, Piotr nawet pod przysięgą zaparł się Jezusa, a dziś na całym świecie odbiera cześć jako święty. Czy taki Kościół może być wiarygodny?

Tym, którzy jeszcze nie domyślają się, czemu ma służyć „wkręcanie czytelnika” „na Judasza” ułatwię sprawę i podpowiem, że nie mam zamiaru przepraszać za Judasza i nie oczekuję, aby ktokolwiek to robił. Przepraszam Boga w każdej mszy świętej za swoje własne grzechy, podobnie jak przy kratkach konfesjonału i nie patrzę na moich współbraci w kapłaństwie jak na płatnych zdrajców, gotowych lada chwila powiesić się jak Judasz. Jednak dzsiejszy świat sponiewierał obraz kapłaństwa do granic możliwości. W wielu diecezjach także w Polsce nabór do seminarium nie przekroczył dwucyfrowej liczby, a są też takie, gdzie nikt się nie zgłosił. Dziś księdza można zwyzywać, sponiewierać, przynajmniej medialnie, a spora część uważających się za katolików wiernych, schowana za bezpiecznymi awatarami będzie się świetnie bawiła. Dlaczego?

Pytanie retoryczne. Oczywiście pedofilia, rozpusta, parcie na kasę ze wszech miar. Taki wykreowano wizerunek. Kto? Cóż, tym razem też warto pomyśleć czy nie sprawdza się przysłowie, że najgłośniej „łapać złodzieja” krzyczy ten, który sam kradnie. Ksiądz jest dobry, jeśli wypowiada się w interesie określonej partii politycznej, popiera lub potępia aktuane strony sporów społecznych. Słowem, jeśli mówi to, co chcemy usłyszeć. Jeśli nie jest z naszej bajki? Może skorzystać z prawa aby siedzieć cicho. O nauce, katechizmie a nawet Piśmie Świętym nikt już nie dyskutuje. Ksiądz ma siedzieć cicho. Jeśli chce coś powiedzieć, powinien koniecznie za coś przeprosić. Pedagogika wstydu sprawdziła się wszędzie na świecie, sprawdzi się i u nas. Wielu otrzyma tu paliwo na kilka najbliższych lat w zapowiadanych hucznie superprodukcjach kinowych. No przecież to takie ludzkie. To jakby zrobić film o apostołach na podstawie biografii Judasza, tak, jakby wybrać same słabości i grzechy wszystkich apostołów i obwieścić światu, że właśnie ukazuje się mu obraz tego, co dzieje się za kulisami. Przecież wszyscy wiedzą, że był taki Judasz, wiedzą, że są i dziś. A pozostałych jedenastu, ze swoimi wadami, ale też z gorliwością i nieustannym dążemiem aby iść dalej za Mistrzem? Po co o tym mówić, przecież to takie niemedialne. Skandale sprzedają się o wiele lepiej.

Patrzę na zmieniający się Kościół, który jak uczono mnie w seminarium mam traktować jak Matkę. Patrzę na ze wszechmiar rzucane obelgi, odbierające dobre imię wielu kapłanom.  Czekam na kolejne ciosy ze szklanego ekranu, kinowej sali czy szkolnej klasy. Wszak właśnie rozpoczynamy nowy rok szkolny. Czytam statystyki, które mówią, że na tysiące oskarżonych o najgorsze bezeceństwa i zniszczonych kapłanów, winnymi sądy uznawały jednostki. Docieram do statystyk, gdzie księża katoliccy są na szarym końcu grup społecznych, spośród skazanych na tle obyczajowym. Zaś spośród tych, którym udowdniono winę, zdecydowana większość nigdy w kapłaństwie nie powinna się znaleźć. Wystarczyło, aby w porę eliminować tych, którzy wykazywali nienaturalne skłonności. Zastanawiam się, kto przeprosi, zwróci złamane życie tym, którzy nie mogli się obronić, bo ksiądz jako jedyny nie korzysta dziś z prawa do domniemania nieinności? Jednak o wiele ważniejszym pytaniem jawi się to, kto jeszcze będzie miał odwagę wstępować do seminariów, kiedy cichnie coraz bardziej głos św. Jana Pawła II, który mówił: „światu potrzeba kapłanów, bo światu potrzeba Chrytsusa…”

Zamiatarka

Fot. ? Kara - Fotolia.com
Fot. ? Kara – Fotolia.com

Czas leci szybko. Dopiero usiadłem, aby napisać komentarz liturgiczny, jaki z rana ukaże się na opoka.org.pl, przejrzeć to, co musi zostać do zrobienia na jutro, a zegar zaczął wystukiwać magiczną godzinę, która oddzieliła dziś od jutra. Dokoła cisza, za oknem tylko słuchać zbliżającą się zamiatarkę, sprzątającą ulicę, aby z rana była na nowo gotowa do spełniania swojej roli. Czas ostatniej modlitwy dnia przywołuje niechybnie retoryczne pytanie, czy ten sunący z wolna samochód miejskich służb posprząta cały brud usypiającego miasta?

Lublin przez ostatnie lata bardzo się zmienił. Wypiękniał i przyciągnął wielu ludzi, ale też przygarnął grzech i brud znany ze współczesnych europejskich miasta. Brud, którego nie zmyje nawet cała kolumna miejskich zamiatarek. W ciszy nocy jedni śpią, inni pracują, a jeszcze inni modlą się lub grzeszą, dokonując wyborów pomiędzy spotkaniem z Bogiem a spotkaniem z pustką i nicością. Wyborów, których konsekwencją będzie przybliżenie się lub oddalenie od Boga. Konsekwencją tych wyborów będzie poszukiwanie Boga u kratek konfesjonału i na niedzielnej mszy świętej, bądź udawanie, że na Boga nie starcza nam czasu, że kościół wcale nie jest potrzebny, aby być dobrym człowiekiem, lub udowadnianie, że księża i ludzie chodzący na mszę świętą są gorsi od innych.

Obowiązki proboszcza, to nie tylko kościół, kancelaria i administrowanie parafią. To także, a może przede wszystkim modlitwa za powierzonych opiece duszpasterskiej ludzi. Tego wieczoru, miejska zamiatarka przywołuje mi na pamięć różne mijane na ulicy twarze, ludzi, tych, których znam i tych, których już więcej nie spotkam w swoim życiu, pytając o to, jakim słowem i jakim gestem możemy sięgnąć w najskrytsze zakamarki ludzkich serc, aby zanieść tam orędzie Boga Bogatego w Miłosierdzie? Co możemy zrobić, aby świat, a przynajmniej w tej części, jaka nas otacza był choć odrobinę lepszy?

Pytanie o przemianę świata ciągle odsyła do wnętrza własnego serca. Prowokuje kolejne pytania, o przeżyty dzień, napotkanych ludzi, o wykorzystane lub zmarnowane szanse, aby być świadkiem Odwiecznej, Bożej Miłości, w którą świat z wolna zdaje się przestawać wierzyć. To wszytko niczym cień palącej się w oddali świecy, niekiedy wyolbrzymia problemy, z jakimi spotkamy na nowo o poranku, innym zaś razem pozwala dostrzec drogę, którą trzeba iść, aby się nie potknąć. Zawsze jednak każe zapytać się przed udaniem się na spoczynek, czy tego dnia, który właśnie minął było dość naszej modlitwy za ludzi, którzy stanęli na naszej drodze życia, i czy było dość modlitwy, jaką otaczają nas inni ludzie, aby jutro z nową dawką chrześcijańskiej nadziei przystąpić do zarażania innych miłością Boga, jaka dana nam jest w Jezusie Chrystusie. Tym, którzy pamiętają o mnie w modlitwie, z serca dziękuję, i nieskromnie proszę o jeszcze.

Marcin i Monika

Fot. ? Studio Gi, fotolia.com
Fot. ? Studio Gi, fotolia.com

Mówi się, że początki zwykle bywają trudne. Jeśli jednak chce się całym sercem wejść w nowe obowiązki, nie tylko zwykle, ale zawsze, trzeba liczyć się z tym, że początki będą pracowite. I to bardzo. W przypadku nowej parafii, będąc tym razem w roli proboszcza, wiąże się to dla mnie nie tylko z wysiłkiem duszpasterskim, ale także z radością poznawania nowych ludzi, konfrontowania się z trudnymi sytuacjami, które trzeba wciąż uczyć się rozwiązywać w duchu Ewangelii. Słowem piękno służby Bogu i ludziom, odkrywane na nowo po osiemnastu latach kapłańskiej posługi.

Minione kilka ostatnich dni, to spotkania z ludźmi w kancelarii, niedzielna posługa przy ołtarzu, na ambonie i w konfesjonale, ale także pierwsze śluby i niestety pogrzeby w nowej parafii. Głoszenie ludziom słowem i postawą tej samej, niezmiennej od wieków Ewangelii, ale wciąż ze stawianym sobie na nowo pytaniem, jak robić to w czytelny, zrozumiały dla współczesnego człowieka sposób. Bo Ewangelia pozostaje niezmienna, choć czasy szybko się zmieniają.

Marcin i Monika, którym jako pierwszym pobłogosławiłem w nowej parafii na ich nową drogę życia, a których serdecznie pozdrawiam, też są dziećmi swoich czasów. Przyjechali z zagranicy wziąć ślub. Oboje mają swoją historię życia, którą od tej pory będą pisać wspólnie. Mówi się, że każdy człowiek jest inny i niewątpliwie jest to tzw. święta prawda, ale spotkanie z bohaterami mojego wpisu, stało się kolejną – myślę, że nie tylko w moim życiu – pocztówką od Pana Boga, w której zapewnił nas wszystkich, że jest blisko i nas kocha.

Jako pierwsza do kancelarii trafiła Monika. Po kilku minutach wspólnej rozmowy, dotyczącej szczegółów liturgii zawarcia sakramentu małżeństwa, zaczęła się głębsza rozmowa dotycząca naszych relacji z Panem Bogiem i bliźnimi. Padają ważne, choć trudne pytania z obu stron. Na jedno z nich, słyszę taką odpowiedź. „Proszę księdza, wiem, że mam Ojca, który w sobotę będzie blisko mnie i będzie mi pobłogosławił…” Później rozmawiamy o tym, jak ten nasz Ojciec w Niebie troszczy się o swoje dzieci, jak walczy o nas i nie poddaje się, choć my czasem odchodzimy od Niego.

Z pozycji duchownego, nie raz wydawać by się mogło, że będąc po studiach teologicznych, wiemy tak dużo na temat Pana Boga, że w stosunku przeciętnego katolika, dzieli nas pod tym względem przepaść. Jednak nie od tego ile o Nim wiemy, często zależy nasza relacja z Bogiem. Czasem kilka prostych słów, takie małe – wielkie wyznanie wiary spotkanego w życiu – zdawać by się mogło „przypadkiem” – człowieka staje się milowym krokiem, na naszej drodze do Boga.

W seminarium powtarzano mi, że kancelaria parafialna bywa często ważniejszym miejscem głoszenia Słowa Bożego niż ambona. Bo tam, spotykamy często ludzi, którzy w kościele bywają sporadycznie, a od tego, jak zostaną potraktowani, często zależy na długie lata ich relacja z Bogiem i Kościołem.

Ślub Marcina i Moniki dzięki dwóm krótkim rozmowom w kancelarii, nie był dla mnie ceremonią zaślubin zupełnie obcych osób. Zresztą podczas drugiej rozmowy, gdzie spotkaliśmy się już w „komplecie”, tzn, Para Młoda, świadkowie i ja, otrzymałem zaproszenie na przyjęcie weselne. Choć rzadko uczestniczę w takich uroczystościach, obiecałem przyjść choć na godzinkę. Życzliwość, z jaką potraktowali mnie zarówno Nowożeńcy, jak ich goście, przypomniał mi słowa św. Jana Pawła II, który mówił: „Świat potrzebuje kapłanów, bo świat potrzebuje Chrystusa”. Być kapłanem, to być świadkiem Chrystusa. Tylko tyle, i aż tyle. Bóg zaś wtedy będzie nas prowadził i błogosławił. Bo On jest naszym Ojcem, który nas nigdy nie opuści, nawet, gdyby odwrócili się od nas nasi znajomi i bliscy.

Prawdziwy cud

Fot. ? craftsoft, fotolia.com
Fot. ? craftsoft, fotolia.com

Posługa w parafii leżącej w samym środku miasta, będącego stolicą diecezji to niewątpliwy motywator, aby częściej uczestniczyć w uroczystościach o charakterze ogólnodiecezjalnym. Takim, jak np rocznica cudu lubelskiego. Słowo „cud”, mimo szybkiego rozwoju techniki, wciąż budzi emocje i zainteresowanie.

Pisząc o wydarzeniach sprzed 66 lat, przypomina mi się katecheza, na której po raz pierwszy usłyszałem o tych wydarzeniach. Mój katecheta w szkole średniej, wspominając lata swojej młodości, mówił, że sam nie wie, czy na obrazie Matki Bożej wówczas pojawiły się łzy. Zresztą w tamtych czasach, ówczesna władza miała niejednokrotnie większą wiarę w cuda dziejące się w Kościele, niż niektórzy niedzielni katolicy. Profilaktycznie więc zadbano o to, aby zjawiska nigdy do końca nie przebadano, bo a nóż okazałoby się się, materializm dialektyczny ma się nijak do tego, co mimo iż mówi nam o rzeczach duchowych, czasami można dostrzec gołym okiem. Ten właśnie katecheta mówił nam – wówczas uczniom liceum, że w kontekście cudu lubelskiego, był świadkiem innego cudu, który widział na własne oczy. Mianowicie, wielkie kolejki do konfesjonałów, nawrócenia po latach, gromadzący się na modlitwie ludzie, mimo wyjątkowych, celowych wówczas utrudnień w funkcjonowaniu transportu publicznego.

Trudno w tym się z nim nie zgodzić, wszak każda posługa w konfesjonale, każda dusza odzyskana dla Boga i Jego Królestwa to zwycięstwo Bożej miłości i zważając na okoliczności, w jakich czasem penitenci trafiają po latach do tej „kliniki miłosierdzia”, to najprawdziwszy cud, którego piękno urzeka i daje nadzieję na lepszą przyszłość.

W tym kontekście warto przywołać otrzymaną ostatnio radę, jakich otrzymuję dość dużo z racji objęcia posługi proboszcza, a która brzmiała: „pamiętaj, że jedyny patron proboszczów i zarazem jedyny święty proboszcz, to Jan Maria Vianney, który był „niewolnikiem konfesjonału”. Chcesz być dobrym proboszczem, nie zapominaj o konfesjonale.” Cóż, zadanie to niełatwe, ale za to stawka wysoka. Bo przecież o czym może marzyć jeszcze kochający duszpasterstwo kapłan, który został już proboszczem, jak nie o tym, aby zostać świętym?

Święty Janie Mario Vianneyu, módl się za nami.

„Pamiętaj, jesteś proboszczem”

Fot. - ? pfpgroup, Fotolia.com
Fot. – ? pfpgroup, Fotolia.com

Kiedy przychodzi się do seminarium duchownego, człowiek zaczyna wchodzić w nową rzeczywistość. Świat znany do tej pory z parafii, salek katechetycznych czy własnych wyobrażeń ulega szybkiej przemianie. Codzienne obcowanie z księżmi, profesorowie w koloratkach, ojcowie duchowni, czy starsi koledzy wieńczący przyjęciem święceń kapłańskich formację seminaryjną, pozwalają w pewien sposób nadać konkretny kształt własnym rozważaniom o drodze realizacji życiowego powołania. Rozważania o tym, kim będzie pierwsze dziecko, któremu jako ksiądz udzielę chrztu, jakim ludziom pobłogosławię na nową drogę życia, kogo pierwszego odprowadzę na cmentarz, powierzając jego duszę Bogu, powracają nie raz, kiedy myśli o kapłaństwie nabierają coraz bardziej realnych kształtów. Ojcowie duchowni mawiali, aby modlić się w sposób szczególny za tych ludzi.

Dziś z perspektywy tamtych lat, chyba nie do końca pamiętam twarze tych właśnie ludzi. Zapamiętałem jednak życzenia, jakimi odwzajemniła mi się pierwsza para, którym w pierwszej parafii pobłogosławiłem jako pierwszym małżeństwo.  Co prawda otrzymanie nominacji na proboszcza parafii, to nie sakrament święceń, ani nawet jego kolejny stopień, ale spotkania z ludźmi, którzy od tej pory w szczególny sposób zostali powierzeni mojej modlitwie, posłudze duszpasterskiej i duchowej opiece przywołują tamte chwile i budzą skojarzenia.

Odkąd zostałem proboszczem, wielu zwłaszcza kapłanów napomina mnie, że teraz muszę pamiętać, że mam nie tylko nowe obowiązki, ale i nową rolę do odegrania, zarówno na parafii, jak i w stosunku do parafii. „Pamiętaj, jesteś proboszczem”, powiadają. Fakt, jestem im za to wdzięczny, wszak muszę mocno uważać, aby kiedy ludzie zwracają się do mnie  per „księże proboszczu”, nie zareagować odruchowo, jak do tej pory zdaniem: „proszę sobie ze mnie nie kpić, nie jestem jeszcze proboszczem”. Najbardziej jednak jestem wdzięczny księdzu, który jak do tej pory, chyba jako jedyny, wstrzelił się w tok mojego rozumowania – i nie ukrywam, moich wyobrażeń o probostwie – mówiąc: „pamiętaj, najpierw jesteś człowiekiem, później dopiero księdzem, a dopiero później proboszczem”.

Tylko najbliżsi mi ludzie wiedzą, jak bardzo ostatnie miesiące mojego życia związane były ze świętym Janem Pawłem II. Dziś, pisząc te słowa przypomina mi się tytuł znanego filmu o świętym Papieżu, który oddaje tak bardzo istotę jego drogi do świętości. „Karol, papież który pozostał człowiekiem”. Tylko tyle, i aż tyle. Dziś chcę Was prosić o modlitwę, aby kiedyś, kiedy stanę przed Panem, mógł wywołać i mnie jako „proboszcza, który pozostał człowiekiem”…