Archiwum kategorii: Ogólne

e – samotność

Fot. ? bramgino - Fotolia.com
Fot. ? bramgino – Fotolia.com

Są różne rodzaje samotności. Jedne z wyboru, inne z przypadku, lub jak niektórzy powiadają, „zwyczajnie tak wyszło”, choć w takich przypadkach raczej nieskłonni są zastanawiać się, co spowodowało taki a nie inny ciąg zdarzeń. O samotności z wyboru i radości ze służby Bogu już pisałem, więc dziś skupię się na tych samotnych, którzy będąc pośród ludzi, sami w samotności spędzają swoje życie.

Zdawać by się mogło, że człowiek samotny w tzw. „realu” to człowiek, który nie ma się do kogo odezwać. Czasem tęsknota za bratnią duszą popycha go do konformizmu względem grup, do których przynależy a w których nie znajduje przyjaciół; lizusostwa względem tych, na których względach mu zależy, czy tzw. szpanowania wobec otoczenia, byle zwrócić na siebie uwagę, by zostać choć raz zauważonym a może nawet docenionym. Wszystkie jednak wyżej wymienione sposoby wydają się być tzw. „ślepą uliczką”. Człowiek, który nie szanuje sam siebie, który zapomniał o własnej wartości, który wystawił na „sprzedaż” własne „ja” nie znajdzie nigdy akceptacji. Zwyczajnie nie zna swoich zalet i talentów, a to, czym chce zaimponować nie jest ani oryginalne, ani szanowane. Tak najczęściej bywa pośród młodego i średniego pokolenia.

Są jednak zarówno młodzi jak i starsi samotni, z którymi życie obeszło się wyjątkowo brutalnie. Jakaś trudna do wyobrażenia dla przeciętnego człowieka tragedia, chwila, w której życie zamieniło się w ruinę, czy zwyczajnie zły życiowy wybór, które sprawiły, że człowiek został sam jak palec. Ci ludzie najczęściej już stracili nadzieję na inny los, wytłumaczyli sobie, że tak ma być, a w chwilach nawrotu melancholii i depresji uciekają w nałogi, lub zmagają się sami ze sobą, próbując zrozumieć, dlaczego życie bywa tak brutalne.

Czym jest jednak e – samotność i czym różni się od zwykłej samotności? Rzekłbym, że e samotność jest to bardzo specyficzna a zarazem niezwykle podstępna przypadłość. E samotnik od dziecka ma setki znajomych i wirtualnych przyjaciół, czy to na NK czy Facebooku. Spędza całe godziny na internetowych grach z ludźmi, których nigdy nie widział i zapewne nigdy w życiu na oczy nie zobaczy. Kiedy dorasta, obowiązkowo dowartościowuje się sweet fociami, robionymi najczęściej w szkolnej lub supermarketowej toalecie. Dorastanie e samotnika zostaje uwiecznione bądź to zmianą statusu na Facebooku, bądź odartym z resztek intymności i romantyzmu zdjęciem całującej się pary, lub, jeśli e samotnikiem jest dziewczynka, obowiązkowo zdjęciem w koszulce z dużym dekoltem, zrobionym aparatem trzymanym nad głową, tak by właśnie głowa lub twarz nie przysłoniła zbytnio tego, co taka e samotniczka próbuje światu obwieścić. Swoją popularność liczy wirtualnymi znajomościami, ilością „lajków” zamieszczonych pod postem typu „daj lajka, jak nie jestem ci obojętna”, lub „Lajkujcie, bijemy rekord Guinnessa”. W miarę upływu lat e samotnik czy e samotniczka zaczyna spełniać się na innych stronach i portalach. Taaak, tam nie zarazi się HIV em i nie będzie problemu niechcianego dziecka. Tam może pod różnymi nickami dać upust swojej wulgarnej wyobraźni i udawać, że świat do niej czy niego należy, że bezpieczni za szklanym ekranem mogą mieć każdą i każdego wyłącznie dla siebie.

Co jednak będzie dalej? Jaka przyszłość czeka e samotników? Wirtualny świat w przeciwieństwie do rzeczywistego doskonale stwarza różnego rodzaju iluzje. Jest jak owo „lustereczko, które zawsze mówi przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie.” Konfrontacja z rzeczywistością, bywa dla e samotników często brutalna, dlatego wielu szybko wraca do swojej „Nibylandii”, stając się współczesnymi Piotrusiami Panami – ludźmi bez ojców i matek, którzy sprzedali swoje szanse i możliwości jakie w życiu mieli, za cenę kilku lat życia w kompletnej iluzji.

Spędzając sporo czasu w Internecie, doceniam w pełni zalety nowych technologii, uważam wręcz za dziejową konieczność głoszenie Chrystusowej Ewangelii na „Cyfrowym Kontynencie”. Stąd też nie wbrew, ale właśnie w trosce o dobre wykorzystanie tych cudownych wynalazków  a przede wszystkim w trosce o moich młodych e samotników niniejszy wpis zamieszczam. A nóż ktoś dzięki niemu dostrzeże, że istnieje Inny Świat?

Ideał dziewczyny i cuda techniki

Fot. ? leonidp - Fotolia.com
Fot. ? leonidp – Fotolia.com

„Pewien góral trzyma nad przepaścią swoją żonę i mówi: „Jantek, swoją wyrzucił z domu, Stacho, pobił, a jo ciebie puszczom wolno!”

Gdyby tak wyglądała wolność, byłaby iście zabójczo niebezpieczna. Zresztą w taki sposób wielu ludzi ją pojmuję. „Ja i tylko ja. Każde zdanie rozpoczęte od „ja”, każda sytuacja oceniona wg „własnego widzi mi się”, każda decyzja podjęta bez oglądania się na innych, w tym na Boga.

No właśnie. To Bóg dał człowiekowi wolność i za każdym razem, gdy człowiek jej używa źle, wbrew Bogu, powiększa obecne na świecie cierpienie. Swoje własne i innych ludzi. Eskalacją złego używania wolności jest wojna. Dla jednych złoty interes i biznes życia, dla innych śmierć, zniszczenia i niewyobrażalne cierpienie.

Aż trudno sobie wyobrazić, że cierpienia i śmierci nie było w Bożych planach. Pojawiły się one na świecie wraz z grzechem. Człowiek stworzony przez Boga był wolny do granic możliwości. Nie obciążony grzechem, mógł swobodnie dokonać wyboru. No i wybrał w sposób fatalny. Wybrał grzech. Grzech natomiast rodzi grzech. Z każdym następnym człowiek staje się słabszy. Każda kolejna pokusa ma już łatwiej.

Stąd też patrząc na ten świat pełen znieczulicy (vide wpis z wczoraj), wojen, wielu traci poczucie sensu starania się o lepsze jutro. Nałogi stwarzające poczucie nieograniczonej wolności, tak na prawdę odbierają ją człowiekowi. Uzależniają. Im bardziej człowiek jest do czegoś przywiązany, tym mniej jest wolny. Najgorsze, że pokusie złudnej wolności ludzie ulegają już od dziecka, a kiedy zaczynają dostrzegać, że życie skopało ich już wystarczająco mocno, nie czują się na siłach, aby powstać. Swawoli, bowiem nie wolno mylić z wolnością. Jest ona śmiertelną rywalką wolności.

Zaledwie kilka dni temu, rozmawiając z mamą jednego z moich uczniów usłyszałem pełne troski słowa: „martwię się proszę księdza o mojego syna. Jak on znajdzie dobrą żonę, skoro teraz dziewczynki są rozpuszczone?”

Nie jest jednak chyba tak źle, skoro zaledwie rok temu, pośród anonimowych modlitw – podziękować, napisanych na kartkach i przyniesionych do kościoła znalazłem i taką: „Dziękuję Ci Panie Boże za to, że w mojej klasie jest tyle pięknych dziewczyn, a poza tym żadna z nich nie jest wredna”.

Dziś swoje święto obchodzi wyjątkowa dziewczyna. Od czasów stworzenia świata, ona jedna otrzymała wolność nie obciążoną „brzemieniem grzechu”. Inaczej mówiąc, w podejmowaniu swoich decyzji, była silniejsza, niż ktokolwiek inny z ludzi. Odporna na pokusy tak, jak byli kiedyś pierwsi ludzie, zanim odeszli od Boga. Oni, przed wiekami zmarnowali swoją szansę. Miriam, bo tak ma na imię owa wyjątkowa dziewczyna, swoją szansę wykorzystała, mimo, że miała wyjątkowo ciężko.

Dziś czczona jako Maryja – Matka Jezusa Chrystusa – Matka Boża, pomaga i nam w podejmowaniu decyzji. Walce z pokusami i odnajdywaniu drogi do lepszego życia. Wspiera nas w każdej chwili, także wtedy, kiedy wydaje nam się, że znaleźliśmy się w sytuacji bez wyjścia!

Dziś sam szczególnie doświadczyłem jej pomocy. Choć mawiają, że „bomba nie trafia w lej po bombie” i po „samochodzie z napędem na zdrowaśki” wydawać by się mogło, że już więcej nie powinienem liczyć na podobną łaskę Niebios, to jednak dziś  jej szczególnie doświadczyłem.

Pożyczonym samochodem, unieruchomionym w połowie drogi od Lublina do celu podróży, na skutek awarii alternatora i rozładowania akumulatora, z rozładowanym telefonem w trakcie wzywania pomocy drogowej, znalazłem się w sytuacji, bez wyjścia. I co? Taaak. Dziś jest jej święto! Po pół godzinnej bezskutecznej próbie skorzystania z ubezpieczenia, przekręcam kluczyk, …odpalam i próbuję dojechać przynajmniej do najbliższe miejscowości. Kontrolki „padają” jedna po drugiej, pokazując wykańczanie się na dobre akumulatora, a ja jadę „na zdrowaśki”. Tak pokonuję prawie pięćdziesiąt kilometrów…

Tak, wiem. Miriam ma gest! Nikomu nie obiecuje życia bez kłopotów, ale jak przychodzą, ten, kto się do niej zwraca, znajduje drogę wyjścia. I  wiecie, co Wam powiem? Drugiego takiego ideału dziewczyny nie znajdziecie, choćbyście szukali do końca świata!

Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna, Pan z Tobą!

Polecany wpis:

„Samochód z napędem na zdrowaśki”

Ukradli Świętego Mikołaja!

Fot. ? Marcel Mooij - Fotolia.com
Fot. ? Marcel Mooij – Fotolia.com

„Skończcie z pokazywaniem św. Mikołaja, postaci, która nie ma nic wspólnego z naszą muzułmańską kulturą!” Po tym prezydenckim monicie św. Mikołaj nie pojawił się ani w telewizji, ani w szkołach i przedszkolach. Ze środków społecznego przekazu zniknęła nawet najmniejsza wzmianka o Bożym Narodzeniu. Żeby ostrzec tych nielicznych dziennikarzy, którzy nie pracują na usługach muzułmańskiej partii Izetbegovicia, przed świętami bestialsko pobito Elvira Bucalo, dyrektora niezależnej rozgłośni radiowej Isv. Policja – nie trzeba tłumaczyć, że w dzisiejszym Sarajewie policjantem może być jedynie muzułmanin – interweniowała dopiero pod presją żołnierzy sił międzynarodowych, stacjonujących w mieście. Sprawców pobicia nigdy nie wykryto.” To cytat z tygodnika „Niedziela”  z 1997 r opisującego sytuację w Bośni i Hercegowinie przed wizytą Jana Pawła II. Próbując znaleźć inne doniesienia medialne na ten temat, nie trudno natrafić w internecie na tytuły także ze świeckich gazet czy portali, które informują: „Święty Mikołaj wyrzucony z państwowych szkół i przedszkoli w Bośni”. W tym roku nie będzie żadnej wzmianki o Bożym Narodzeniu w Sarajewie itp. Warto dodać, że Bośnia i Hercegowina jest krajem (i tu ulubione przez żołnierzy świeckości słowo) wielokulturowym. Oprócz wyznawców islamu żyją chrześcijanie. Katolicy i prawosławni.

Dziś 6 grudnia. Świętego Mikołaja. U nas, w Polsce, choć zdaje się że dzieli nas kilka lat więcej od islamizacji niż inne państwa Europy, święty Mikołaj zdaje się być wypierany przez jego świecki substytut. W huraganie poprawności politycznej, któremu bynajmniej na imię nie jest Ksawery, (cóż, nomina sunt odiosa) już od co najmniej kilku ładnych lat i to bez presji ze strony potomków Abrahama po linii Izmaela, sami oddajemy bez słowa sprzeciwu tak piękną postać, jaką jest legendarny biskup Myry – święty Mikołaj. Okazuje się bowiem, że prawda o Świętym Mikołaju jest dziś bardzo niewygodna dla wielu „postępowców”. Nie dosyć, że szczodry duchowny, to jeszcze biskup! Ponadto, żadne źródła historyczne, ani nawet gminne legendy nawet nie wspominają, żeby kiedykolwiek padł na niego choć cień podejrzeń w związku z pedofilią!

Jak więc ma się ów produkt speców od marketingu Coca Coli z wizerunkiem świętego Biskupa z Myry? Zapewne tak samo, jak twierdzenie, że „Kopernik była kobietą”. Zresztą aby nie być gołosłownym, zacytuję fragment ze strony internetowej koncernu: „Większość ludzi na całym świecie jest zgodna co do tego, jak wygląda Święty Mikołaj: rubaszny, w czerwonym płaszczu i z białą brodą. Ale nie zawsze tak wyglądał. W ukształtowaniu i rozpowszechnieniu jego współczesnego wizerunku, stworzonego dopiero w 1931 roku, pomogły… reklamy napoju Coca-Cola. Jeden z pierwszych wizerunków Św. Mikołaja został stworzony w 1823 roku przez Clementa Moore’a w wierszu  ,,A Visit from St. Nicholas” (,,Wizyta Świętego Mikołaja”). Przedstawił Mikołaja jako elfa w miniaturowych saniach, zaprzężonych w maleńkie renifery.”

Ot i mamy. Ani duchowny, ani święty, a już na pewno nie biskup. Daliśmy się okraść, rezygnując chyba zresztą nie po raz pierwszy z upominania się o symbolikę, która przypominała o chrześcijańskich korzeniach Europy. Stąd mamy dziś (nie)świętego Mikołaja, Wigilię zamiast Wigilii Bożego Narodzenia, Święto Zmarłych zamiast Wszystkich Świętych, zajączki i kurczaczki zamiast Zmartwychwstania Pańskiego, świeckie Pierwsze Komunie …bez Komunii i „msze bez mszy” …dla ateistów o czym również całkiem niedawno pisały media.

Dziś na katechezie w Liceum, pozwoliłem sobie porównać kultywowanie tak okaleczonych świąt i zwyczajów, pozbawionych ich pierwotnego znaczenia, do wręczenia komuś bukietu róż z odciętymi kwiatami. Zostałyby wtedy liście, łodyga i kolce. Można ów paradoks porównać również do zorganizowania urodzin dla kolegi z klasy i …wyproszenia go z tego przyjęcia, aby nie urazić tych, którzy być może lubią go mniej, lub wcale go nie lubią. Ot cała logika political correctness.

Absurd goni absurd. Jednak natura nie znosi pustki. Temu, kto wymarzył sobie, że po „wysterylizowaniu” Europy z wpływów chrześcijaństwa będzie ona laicka i genderowa, warto dać nagrodę w dziedzinie propagowania poglądów utopijnych. Przykład tak bardzo dotkniętej wojną Bośni oraz „demokratyzacja” państw muzułmańskich po tzw. „arabskiej wiośnie”, która zakończyła się w wielu z tych krajów zastąpieniem reżimów wojskowych rządami radykałów Islamskich i wprowadzeniem prawa koranicznego – szariatu, zdają się być groźnym memento.

Dlatego na sam koniec warto przypomnieć stare, polskie przysłowie: „nie śpij, bo cię okradną”. I to nie tylko ze Świętego Mikołaja…

Wierzysz w duchy?

Fot. ? HaywireMedia - Fotolia.com
Fot. ? HaywireMedia – Fotolia.com

Pewna pani, wyjątkowo bojąca się „gości z zaświatów” zmuszona była co jakiś czas, celem skrócenia sobie drogi wracać z pracy do domu przez sam środek cmentarza. Starała się jednak zawsze przechodzić przez ów cmentarz razem z kimś, najlepiej z jakąś koleżanką. Pewnego razu jednak bardzo się jej spieszyło, a nie było nikogo, kto mógłby dotrzymać jej kroku. Stoi więc przed bramą, waha się, ale pośpiech okazuje silniejszy od strachu. Wchodzi i z mocno bijącym sercem, prawie biegiem mknie przez osnutą mrokiem nekropolię. Wtem wyłania się jej postać starszego pana, spacerującego sobie pomiędzy alejkami. Podbiega do niego i pyta, czy mógłby dotrzymać jej kroku w drodze do domu. Staruszek uśmiechnął się, chętnie wyraził zgodę i zaczął towarzyszyć kobiecie w jej nocnej przeprawie przez cmentarz. Kiedy tylko lekko ochłonęła, zaczęła dziękować przygodnemu nieznajomemu, dodając na koniec: „Wie Pan, bo ja się bardzo boję duchów”. Staruszek uśmiechnął się lekko, spojrzał na ową panią i skomentował krótko: „Hm, za życia ja też się bałem…” Z pozoru niegroźny żart omal nie przyprawił kobiety o zawał serca, ale cóż, różni ludzie mają różne poczucie humoru.

Tak się jednak składa, że ostatnimi czasy wielu moich rozmówców porusza temat życia po śmierci, duchów, zjaw i innych rzeczy z tym związanych. Co na ten temat mówi wiara katolicka?

Otóż trzeba rozróżnić wiarę w istnienie duszy nieśmiertelnej i życia po śmierci, od dziecięcej wiary w duchy, które postrzegane bywają jako postaci przebrane w prześcieradło ze świecą w ręce.

Kościół uczy, że człowiek jest jednością duszy i ciała. Redukowanie go tylko do ciała lub tylko do duszy nazywane jest błędem antropologicznym. Dusza nieśmiertelna stwarzana jest bezpośrednio przez Boga w momencie, gdy pojawia się (poczyna) nowy człowiek. Dusza nie jest czymś dziedziczonym  w DNA, nie jest jakimś organem, stanem umysłu czy częścią mózgu. Raz stworzona, nigdy nie umiera, po śmierci może egzystować samodzielne bez ciała zaznając już chwały nieba, czyśćcowego dorastania w miłości lub potępienia w piekle, lecz na końcu świata na nowo połączy się z ciałem, aby człowiek który będąc „jednością duszy i ciała” poszedł za Bogiem, w duszy i ciele przeżywał radość nieba, oraz, ten, który w duszy i ciele na zawsze odrzucił Boga, w duszy i ciele przyjął konsekwencję swego wolnego, ostatecznego wyboru.

No dobrze, ale co z tymi zjawami, spotkaniami z bliskimi, którzy już umarli, wywoływaniem duchów itp.?

Zacznę od tego ostatniego. Jest ono z całą surowością potępione przez Pismo Święte. Łamanie tego zakazu może spowodować przykre konsekwencje. Zamiast przywoływanej duszy, chętnie zjawi się demon, który naopowiada nam tyle bzdur, że może to w zupełności wystarczyć do zniszczenia sobie życia. Doczesnego i wiecznego. Poza tym, wszelka ingerencja w spokój tych, którzy są już po tej drugiej stronie życia, traktowana jest, jako próba panowania nad czasem i światem, będącym w wyłącznym władaniu Boga. Powiedzą niektórzy, gdybyśmy jednak zobaczyli, porozmawiali, na pewno byśmy uwierzyli. Czyżby? Jezus Chrystus jest tym, który „był umarły a ożył”. Jest Tym, który „ma klucze śmierci i Otchłani”, a mimo to jest tylu ludzi, którzy mu nie wierzą. Sam Jezus w przypowieści o Bogaczu i Łazarzu mówi: „mają Mojżesza i Proroków. Niech ich słuchają. Jeśli ich nie słuchają, to choćby kto z umarłych do nich poszedł, nie uwierzą.” Inny zaś piękny biblijny tekst opisuje Króla Dawida, który pości i umartwia się, chcąc wybłagać u Boga darowanie życia swemu synowi. Kiedy jednak dziecko umiera wstaje, przywdziewa królewskie szaty i żąda posiłku. Na pytanie sług co znaczy jego postępowanie odpowiada:  „Dopóki dziecko żyło, pościłem i płakałem, gdyż mówiłem sobie: „Kto wie, może Pan nade mną się ulituje i dziecko będzie żyło?” Tymczasem umarło. Po cóż mam pościć? Czyż zdołam je wskrzesić? Ja pójdę do niego, ale ono do mnie nie wróci”. (2Sm 12,22-23). Co więc z opowieściami o ukazujących się zmarłych, proroczych snach i upomnieniach płynących z „tamtego świata”?

Wynika z tego, że nie mamy ani prawa ani możliwości aby kontaktować się z tymi, których kocahliśmy, a nie ma ich już pośród nas, poza jednym wyjątkiem. Prawda wiary o świętych obcowaniu mówi nam że „Wierzymy we wspólnotę wszystkich wiernych chrześcijan, a mianowicie tych, którzy pielgrzymują na ziemi, zmarłych, którzy jeszcze oczyszczają się, oraz tych, którzy cieszą się już szczęściem nieba, i że wszyscy łączą się w jeden Kościół; wierzymy również, że w tej wspólnocie mamy zwróconą ku sobie miłość miłosiernego Boga i Jego świętych, którzy zawsze są gotowi na słuchanie naszych próśb”. (KKK 962)

Dlatego też nasza tęsknota za bliskimi, ich brak, sytuacje, które nam ich przypominają winny skłaniać nas do ofiarowania za nich modlitwy, drobnych umartwień i aktów miłosierdzia. Oprócz tego, korzystajmy ze wstawiennictwa świętych, ofiarujmy chętnie modlitwę za dusze czyśćcowe, nigdy zaś nie ulegnijmy pokusie sięgnięcia do magii, okultyzmu czy spirytyzmu.

Poza tym warto pamiętać, że Bóg mam nieograniczoną moc. Może pozwolić na taką „interwencję” z „Tamtego Świata”, ale z całą pewnością nie po to, aby straszyć nielubianego sąsiada, czy młodszą siostrę. Nasza tęsknota za zmarłymi często skłania nas do wypatrywania takich znaków. Skłonni jesteśmy wówczas jeszcze bardziej aby rzeczom lub zjawiskom niewyjaśnionym nadać własną interpretację. Pamiętając o nich w modlitwie, warto pamiętać także o tym, co mówi Pismo Święte: „Tylko do chwili pogrzebu niechaj trwa smutek, bo życie udręczone – przekleństwem dla serca. Nie oddawaj smutkowi swego serca, odsuń go, pomnąc na swój koniec. Nie zapominaj, że nie ma on powrotu, tamtemu nie pomożesz, a sobie zaszkodzisz. „Pamiętaj o moim losie, który będzie też twoim: mnie wczoraj, tobie dzisiaj”.  Syr 38,19-22

Optymista czy wesołek?

Fot. ? dreamerve - Fotolia.com
Fot. ? dreamerve – Fotolia.com

Pewna mama miała dwóch synków. Były to jednak zupełnie przeciwstawne charaktery. Pierwszy, urodzony optymista. Potrafił nawet w najtrudniejszej chwili zachować uśmiech na twarzy. Drugi, zawsze smutny, nie dostrzegający nic radosnego w otaczającym go świecie. Otóż kiedy zbliżały się Święta Bożego Narodzenia, mama postanowiła nieco popracować nad zmianą charakterów obu chłopców. Postanowiła więc, że temu, który zawsze jest smutny, kupi największy i najładniejszy model wozu strażackiego. „Niech się dziecko choć raz ucieszy”, pomyślała. Drugiemu zaś, chcąc nieco ostudzić jego zbytni optymizm, zrobiła bardzo dziwny prezent pod choinkę. Poszła do sklepu zoologicznego i poprosiła o …kilka króliczych bobków.

Kiedy nadszedł wigilijny wieczór, chłopcy zachowywali się jak zwykle. Jeden tryskał optymizmem, drugi przesiedział smutny przy wigilijnym stole. Wtem nadszedł czas otwierania prezentów. Mama więc uważnie przygląda się, jak chłopcy podchodzą do choinki, rozpakowują swoje prezenty i patrzy jak reagują. Pyta więc swojego małego pesymistę. „Synu co dostałeś?”. On zaś odpowiada: „Wóz strażacki, ale nie podoba mi się. Kolor nie taki, za duży, i w ogóle”. W tym czasie optymista odkłada paczkę z króliczymi bobkami, zaczyna biegać po pokoju, zagląda za szafę, pod łóżko i głośno się śmieje. Zaskoczona mama pyta: „Synu, z czego tak się cieszysz?” On zaś na to: „Dostałem króliczka pod choinkę, ale musiał gdzieś uciec, więc muszę go znaleźć”…

Chciałoby się powiedzieć samo życie. Są przecież ludzie, którzy znajdą zawsze przysłowiową „dziurę w całym”, a są i tacy, którzy przy tysięcznym niepowodzeniu powiedzą, „No, to jestem już mądrzejszy o tysiąc prób, i w związku z tym o krok bliżej celu.” Tak samo, jak z każdym treningiem  i morderczym wysiłkiem sportowiec jest bliżej końcowego sukcesu, jak z każdym pierwszym krokiem dziecka, a co za tym idzie także upadkiem jest ono bliżej tego szczęśliwego momentu, gdy jego własne nogi poniosą go w świat.

Ojciec Święty Franciszek zatytułował swoją pierwszą „programową” adhortację „Evangelii Gaudium”, co znaczy Radość Ewangelii. Tym, którzy uważnie śledzą jego wypowiedzi czytając je w całości, nie zaś tylko te wyrwane z kontekstu fragmenty, cytowane przez media tzw. „głównego nurtu”, nie powinno to wydawać się zaskoczeniem.

Przecież Ewangelia czyli Dobra Nowina jest wiadomością, która mówi nam, że Bóg nie jest Istotą przebywającą gdzieś hen daleko, lecz jest Bogiem z nami. Jak więc z tego się nie cieszyć? Jak nie dzielić się tą radością z innymi ludźmi?

Dlaczego więc mając najradośniejszą z radości zderzamy się z obojętnością i coraz częściej z wrogością ludzi? Czemu nasze parafie nie przeżywają oblężenia ludzi poszukujących nadziei i spragnionych miłości? Odpowiedzi jest wiele, i wrócę do tego tematu w ciągu najbliższych dni, ale dziś już wspomnę tylko o jednym z paradoksów, jakim jest przekazywanie najlepszych wieści z miną, jakby one dla nas samych nic nie znaczyły, lub jak byśmy sami w nie nie wierzyli.

Doskonale widać to nawet na przykładzie grup istniejących przy naszych parafiach. Te z nich, które żyją autentyczną radością, przyciągają. Nie zmuszają, nie manipulują, ale bez namawiana w czasie ogłoszeń parafialnych i bez dodatkowych bonusów powiększają swoje grono. Zwykle jedna osoba przyprowadza drugą i zdaje się to być fenomen, który jednych irytuje, drugich zadziwia, u trzecich powoduje zazdrość a reszcie daje dużo do myślenia. Te z grup natomiast, którym nawet może wydawać się, że swymi duszami dotykają Boga, które non stop prowadzą rekrutacje i są obecne na co drugich ogłoszeniach parafialnych a zatraciły ducha prawdziwej Chrystusowej radości najzwyczajniej w świecie wymierają. I zdaje się, że nic nie jest w stanie tego powstrzymać.

Oczywiście, radości nie można mylić z wesołkowatością, czy zjawiskiem nazywanym przez młodzież „głupawką”. Nie można też mylić z charakterystycznym dla sekt bombardowaniem miłością, bo to nie jest Chrystusowe. Nie można też nie widzieć problemów, których zdaje się być coraz więcej na drodze głoszenia Ewangelii, jednak ten, kto wierzy, że ostateczne zwycięstwo należeć będzie do Baranka, i jemu ufa, już jest zwycięzcą i już poniekąd uczestniczy w radości ostatecznego zwycięstwa.

Przez pierwsze trzysta lat istnienia Kościoła z większymi lub mniejszymi przerwami za wiarę w Chrystusa groziła kara śmierci. Mimo, że jedni ginęli na męczarniach, inni, w tym czasie całymi rodzinami przyjmowali chrzest. Ci ludzie jednak nawet w chwili tortur widzieli, że po ziemskich mękach czeka ich niebiańska radość. To im dawało siłę, taką jakiej i nam dziś trzeba na nadchodzące coraz trudniejsze czasy…

Nie ma boga nad Allaha

Reading the Quran
Fot. ? hasnuddin – Fotolia.com

„Ej, katole! Siedzę sobie w restauracji i jem kiełbasę. Powie mi ktoś, dlaczego wasi współwyznawcy tak się na mnie patrzą?” Krzyczy na forum jednego z portali post napisany w Wielki Piątek przez jednego z internetowych trolli. Chociaż sam nie jestem zwolennikiem „karmienia trolla”, to pomyślałem, że tzw. cięta riposta może niektórym dać choć trochę do myślenia. Odpisałem więc bez namysłu: „Patrzą się, bo to wolny kraj. Tobie wolno w nim jeść kiełbasę w Wielki Piątek, a im się wolno na ciebie patrzeć. Ale nie przejmuj się. To nie potrwa już długo. Kiedy już wkrótce wykończycie chrześcijaństwo w Europie, przyjdzie tu Islam. Wtedy zaś jeśli spróbujesz w czasie ich postu, czyli Ramadanu publicznie nawet napić się wody, zostaniesz surowo ukarany.”

Rokrocznie gdy zaczyna się Ramadan, Ministerstwo Spraw Zagranicznych Królestwa Arabii Saudyjskiej, będącego wiernym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych w światowej polityce, ostrzega niemuzułmanów udających się do tego kraju, aby publicznie od świtu do zmroku nie próbowali jeść, pić bądź palić tytoniu. W innym wypadku będą natychmiast deportowani do swojego kraju. Cóż, można by powiedzie co kraj, to obyczaj.

Zastanawiające jest jednak coś innego. Słyszałem już od niejednego zwolennika ugrupowania walczącego w naszej ojczyźnie z krzyżem i publiczną obecnością chrześcijaństwa w Europie, że przydało by się zrobić jakąś krucjatę, gdyż grozi nam islamizacja kontynentu. Kiedy jednak próbowałem tłumaczyć, że dzisiejsza krucjata, to życie zgodne z Ewangelią i obrona obecności symboli religijnych w przestrzeni publicznej, zdawali się zupełnie tego nie rozumieć.

Miałem ostatnio przyjemność rozmawiać z kimś, kto bardziej niż ja śledzi meandry współczesnej polityki. Rozmowa szybko zeszła na problem walki z rodziną, totalitarne oblicze genderyzmu oraz uległość naszych rodzimych polityków względem mocodawców z kręgów europejskich. Na zakończenie rozmowy powiedział mi dwa bardzo mądre zdania, którymi postanowiłem się tu podzielić. „Unia Europejska chce, -mówi mój rozmówca- aby cała Europa była laicka, nie chrześcijańska. Ale kiedy w Europie upadnie chrześcijaństwo, nie będzie ona laicka tylko islamska.”

Jeśli ktoś ma złudzenia, że może być inaczej, polecam biblijną historię o obecności Izraelitów w Egipcie. Każdy jeden naród, któremu najpierw pozawala się gościć w swoim kraju a później, gdy się rozrasta ogranicza jego wolność, prawa i obyczaje buntuje się. A im bardziej jest uciskany, tym niechęć do „tubylców” i marzenia o Ziemi Obiecanej są silniejsze.

Czyżby rzeczywiście groziła nam islamizacja Europy? Kto chce znaleźć odpowiedź na to pytanie, niech prześledzi publicznie dostępne dane demograficzne które szacują, co stanie się z narodami Starego Kontynentu, gdy aborcja, eutanazja, popieranie związków sodomickich oraz minimalny przyrost naturalny będą dalej postępować w takim tempie.

Przykłady tego, że w niektórych zachodnich krajach są już miasteczka, gdzie publicznie znosi się święta chrześcijańskie a wprowadza islamskie obyczaje, są coraz liczniejsze. Islam jednak gorszy się przede wszystkim nie tyle chrześcijaństwem, bo uczniów Chrystusa Koran traktuje jako „lud Księgi”, co daje mu pozycję nieco wyższą w oczach muzułmanów niż innym „niewiernym”, co gorszy się przede wszystkim grzechami Zachodu. Sodmia, epatowanie seksualnością, poniżanie wartości religijnych budzą odrazę u wyznawców Proroka.

Dlatego sympatykom polityków walczących z krzyżem i chrześcijaństwem  w Europie powtarzam z lekką nutką ironii. Kiedy przyjdzie Islam, zanim pościna głowy księżom, najpierw ponabija na pale piewców genderyzmu i sodomii. Ja z moją wiarą wierzę, że śmierć za wiarę, otwiera Bramy Raju. A wy jesteście gotowi umierać za gender i sodomię? Jeśli tak,  to ciekaw jestem w imię czego.

Miłych przemyśleń.

Mamusia sprząta, czy odlatuje?

Fot. ? Elnur - Fotolia.com
Fot. ? Elnur – Fotolia.com

Dowcipów o teściowych jest co niemiara. Tak jak ten tytułowy. Zięć wraca do domu, i widząc teściową zamiatającą mieszkanie, pyta prowokacyjnie: „Mamusia sprząta, czy odlatuje?”

Złośliwi powiadają jednak, liczba dowcipów o teściowych równa jest zeru, ponieważ wszystko co się na ten temat mówi, to prawda.

Jeszcze zaś inni powiadają, że przewagę celibatu nad małżeństwem stanowi właśnie to, że celibatariusz nie ma teściowej.

Kilka dni temu obiecałem wrócić w kolejnych wpisach do tematu celibatu. Słowo się rzekło. Nie będę przywoływał, tego co pisałem poprzednio (link na dole strony), a jedynie podsumuję, że z celibatem nie rozumiejący go – zarówno świeccy jak i duchowni mają dwojaki problem. Jedni, użalają się, jaki to ten ksiądz biedny, bo nie może mieć żony i dzieci. Problem drugiej natury, jest dokładnie odwrotny. Mają go ci, którzy mówią: księdzu to dobrze. Żona nie marudzi, teściowa nie stoi za plecami, jest ksiądz „sam sobie sterem, żeglarzem okrętem”.

Otóż prawda jest jeszcze inna. Celibat to powołanie do czystości przeżywanej w stanie bezżennym. Owszem, jest on wyrzeczeniem, bo któż nie chciałby patrzeć, jak pojawiają się dzieci, stawiają pierwsze kroki, mówią pierwsze słowo itd. Jak jednak przypomina papież Paweł VI, celibat to „płodność w Chrystusie”. Kapłan rezygnujący z założenia własnej rodziny nie może być życiowym kaleką, wokół którego trzeba chodzić i wszystko mu zrobić, jak gdyby „Bozia mu rączek nie dała”, jak powiadają czasem rodzice do małych dzieci. „Zostaje sam bez własnej żony i własnych dzieci, aby miłować wszystkie dzieci Boże i dla nich jak gdyby samego siebie składać w ofierze”. (por. Sacerdotalis celibatus 30)

Stąd też, kiedy niektórzy mnie pytają: „księdzu to się jeszcze chce tak angażować w pracę z dziećmi, młodzieżą?,” myślę sobie, czy ojca rodziny też pytają, dlaczego zmęczony po pracy, pozwala dzieciom, by skakały mu po głowie? Czy dziwi się ktoś, widząc zmęczoną matkę, kiedy czuwa nad chorym dzieckiem? Biada jej, gdyby tego nie robiła. Stąd też, raczej moje zdziwienie bierze się stąd, skąd u ludzi prawdziwe czy fałszywe zgorszenie, gdy kapłan, czasem do późnego wieczoru siedzi w salce parafialnej z młodzieżą i rozmawia o rzeczach, które ich interesują; gdy wspólnie z nimi jedzie na pielgrzymkę, gra w piłkę czy spędza czas w inny godny sposób…?

Papież Paweł VI naucza: <kapłan> „Będąc bowiem oddzielony od świata, kapłan bynajmniej nie odłącza się od Ludu Bożego, ponieważ dla ludzi jest ustanowiony (Hbr 5,1) i poświęca się całkowicie tak wypełnieniu miłości (por. 1 Kor 14,4n), jak i dziełu, do którego Bóg go powołał?” (por. Sacerdotalis celibatus 58)

Kiedyś powiedział mi starszy kolega: „Ksiądz cokolwiek nie zrobi, zawsze będzie źle. Nie będzie pracował z młodzieżą, powiedzą zupełnie nienowoczesny ksiądz. Będzie spędzał czas z młodymi ludźmi, oskarżą go, że szuka „pocieszenia w celibacie”. Pójdzie odwiedzić chorego parafianina do szpitala, powiedzą, że pewnie leży tam jakaś jego „nie wiadomo jak bliska znajoma”, nie pójdzie, zawyrokują o nim, że nieczuły i wyobcowany z parafii. Będzie siedział na plebanii, powiedzą leń i próżniak. Zaangażowany w duszpasterstwa będzie przebywał poza probostwem, powiedzą już gdzieś pojechał…” Stąd wielu pyta, jak żyć.

Odpowiadając, każdy z nas kapłanów ma swoje sumienie i piękną encyklikę o celibacie napisaną przez papieża Pawła VI, a skoro i tak mają na mnie wieszać psy, warto robić swoje i mieć świadomość, że ostateczny osąd należy do Tego, który jest najprawdziwszym Ojcem nas wszystkich. I to On będzie nas sądził z ojcostwa. Tego rodzinnego i tego kapłańskiego.

Polecane wpisy:

Od celibatu do małżestwa

„Młodzieńczym okiem” – Miłość

Miłość i zbrodnia

Fot. ? NatUlrich - Fotolia.com
Fot. ? NatUlrich – Fotolia.com

Pewien młody chłopiec zakochał się w dziewczynie, która była bardzo zazdrosna. Nie tylko dążyła do tego, aby w jego najbliższym gronie prawie nie było koleżanek, ale w końcu wpadła na szalony i zbrodniczy pomysł. Będąc zazdrosną o ukochanego, postanowiła nawet pozbyć się jego matki. Co gorsza, zdecydowała, że zrobi to jego rękami. Zażądała od ukochanego, żeby udowodnił, iż ona jest dla niego najważniejszą osobą na świecie. Postawiła warunek, aby zabił on swoją matkę, i wyrwał jej serce. Kiedy to zrobi ma jej przynieść to matczyne serce na misie. Oczywiście po to, aby udowodnić, że na prawdę ją kocha i dla niej nie cofnie się przed niczym.

Dziwna to musiała być „miłość”, skoro chłopiec zgodził się na taki warunek. Wyczekał nocy, zabił matkę, wyciął jej serce, włożył do misy i biegiem pospieszył do ukochanej. Jak to jednak w nocy bywa, biegnąc ciemną, nieoświetloną drogą, potknął się. Misa z sercem matki wypadła mu z ręki, serce potoczyło się gdzieś w dal, a jemu, leżącemu na ziemi wydawało się że serce z oddali z przejęciem zapytało: „synu, nic ci się nie stało”?

To tylko opowiadanie. Zresztą nieprawdziwe. Jedno z wielu jakie powstały by opowiedzieć o miłości matki do swoich dzieci. Dziś jednak na prawdę w wieku dziewięćdziesięciu trzech lat zmarła mama błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki. Przeżyła własnego syna, a właściwie przeżyła jego męczeństwo. Młodszym czytelnikom mojego bloga przypomnę, że w 1984 roku ksiądz Jerzy Popiełuszko został uprowadzony i zamordowany przez pracowników komunistycznej Służby Bezpieczeństwa. Zmasakrowane ciało księdza znaleziono po kilku dniach w wodach zalewu w Wiśle koło Włocławka.

Nikt z nas nie jest w stanie wyobrazić sobie, co czuje matka, która najpierw musi słuchać, jak oficjalna propaganda w radiu i telewizji mówi najgorsze rzeczy o jej dziecku, jeszcze trudniej wyobrazić sobie, co czuje matka, która musi zidentyfikować zmasakrowane, martwe ciało syna…

Jedno jest pewne. Źli ludzie w bestialski sposób odebrali syna matce, bo miłość jaką bł. ks. Jerzy darzył Boga, ludzi i Ojczyznę była nie do zniesienia dla komunistycznych zbrodniarzy. Ona, matka świętego, przebaczyła mordercom syna. Powtarzała, że modli się o ich nawrócenie. Dziś po latach matka i syn są znowu razem, tyle, że „po tej drugiej stronie życia”.

Czasem tylko prowadząc katechezę w szkole, stając do posługi w kościele czy zwyczajnie mijając młode dziewczęta na ulicy zadaję sobie pytanie, ile spośród nich będzie mamami na wzór śp. Marianny Popiełuszko, i wychowa swoich synów na świętego, a ile upodobni się do zazdrosnej narzeczonej z przykładu jaki zamieściłem na początku wpisu. I to właśnie w imię miłości…

Polecany artykuł: http://www.opoka.org.pl/aktualnosci/news.php?id=49973&s=opoka

Piękno i Bestia

Zombie Portrait - on white
Fot. ? AlienCat – Fotolia.com

Opowiadano mi swojego czasu historię pewnego obrazu. Otóż „artysta” postanowił ubrać skórzane spodnie, siąść na palecie z farbami, następnie użyć zamiast pędzla swojego „siedzenia”. Usiadł ową „półszlachetną” częścią ciała na płótnie i okręcił się kilka razy i tak powstał obraz. Jakie jednak było jego zdziwienie, gdy przeglądając księgę pamiątkową z tejże wystawy przeczytał wpis dotyczący tego nietypowego obrazu. Otóż jakaś pani zachwycona tym „pięknem” napisała. „Chciałabym ucałować rączkę mistrza, która to namalowała”…

Cóż, sztuka i artyści nie jedno dziś mają imię. Coraz częściej słyszy się o tych, którzy obrali sobie za obiekt „artystycznej ekspresji” krzyż, figurę lub jakikolwiek inny motyw religii chrześcijańskiej, pokazując przy wsparciu progenderowskiej propagandy jacy są odważni i jak nie boją się w katolickim kraju profanować tego, co dla wielu ludzi uosabia świętość. Nota bene ciekawe, że są tak artystycznie kreatywni i odważni, jeśli chodzi tylko o chrześcijaństwo.

Drugą grupę „artystów”, którzy dość osobliwie przypominają o sobie od czasu do czasu stanowią Ci, dla których mentorem mógłby być dorosły pan o zdrobniałym imieniu, umieszczający polską flagę w psich odchodach. Otóż te przypadki są o tyle trudne do zinterpretowania, że nigdy nie wiadomo, co jest czynnikiem pobudzającym artystyczną wenę owych krzewicieli „nowego świeckiego porządku”. Zamiłowanie do sfery związanej z odchodami, czy brak zamiłowania do szacunku dla symboli narodowych?

Jakkolwiek na to nie spojrzeć, trudno mi tych ludzi nazywać „artystami”. Największym artystą jest Bóg. Każdy ziemski artysta może jedynie w minimalnej części próbować oddać piękno stworzenia. Jak jednak ocenić tych, którzy przedmiotem swej aktywności uczynili bluźnierstwa, skandale obyczajowe, tudzież oddali się na służbę wspomnianej już antyludzkiej ideologii?

Swojego czasu przerażały mnie widoki trupich lalek, będących ponoć ostatnim krzykiem mody wśród dzieci. Przyjmując, że jednym z określeń Boskiego Artysty czyli Boga jest Piękno, to brzydota, bluźnierstwo obsceniczność raczej są atrybutami Złego Ducha, czyli Bestii. Tak więc, wychodzi na to, że „gorszenie sztuką”, której ponoć wg kanonów współczesności wszystko wolno, jest chyba kolejną odsłoną boju Bestii przeciwko Pięknu. Jedyną pociechą pozostaje to, że Bestia ów bój przegrała już na początku czasów. Dziś próbuje już tylko zadać możliwie największe straty dzieciom Odwiecznego Artysty. Więc, nie dajmy się! Odwieczne Piękno i tak ostatecznie zatryumfuje, a póki co pamiętajmy, że zło dobrem się zwycięża.

Prześladowanie Kościoła

Fot. ? lesniewski - Fotolia.com
Fot. ? lesniewski – Fotolia.com

Kiedyś, dawno temu usłyszałem anegdotę, jak to ksiądz tłumaczył na kazaniu przykazanie miłości nieprzyjaciół. Przywoływał słowa Pana Jezusa, że jeśli ktoś Cię uderzy w jeden policzek, nadstaw mu i drugi. Otóż wychodząc po mszy z zakrystii spotyka organistę, który niewiele mówiąc uderza go z całej siły w policzek. Ksiądz aż się zamachnął, aby oddać, gdy wtem słyszy od organisty: „a co ksiądz mówił przed chwilą?” Zagryzł zęby, nadstawia drugi policzek, i dostaje z drugiej strony jak to powiada młodzież „z placka”. Uradowany, już chce odchodzić, gdy słyszy słowa księdza. Synu, zaczekaj, bo coś sobie musimy wyjaśnić. Zdezorientowany organista zatrzymuje się i słyszy: „niezbyt dokładnie słuchałeś mojego kazania, bo mówiłem, że napisane jest też „jaką miarą wy mierzycie, taką i wam odmierzą” i policzkuje organistę z jednej i z drugiej strony. Wystraszony kościelny próbuje biec na pomoc, aby powstrzymać ów skandal, gdy ksiądz i organista zgodnie go powstrzymując: Panie Staszku, pan się nie wtrąca, my sobie tylko dzisiejszą ewangelię tłumaczymy…

Dziś Solidarności z Kościołem Prześladowanym. W tym roku organizacja Kościół w Potrzebie zwraca uwagę na Nigerię. Afrykański kraj, w którym chrześcijanie stanowią niewiele mniej niż połowę ludności a mimo to akty terroru ze strony bojówek muzułmańskich sprawiają, że krew wyznawców Chrystusa leje się szerokim strumieniem. Od czasu mojego pobytu w Afryce w lutym tego roku, wciąż brzmią mi w uszach słowa tamtejszego misjonarza, który spędził czterdzieści lat na Czarnym Lądzie: „Tylko tu w Afryce i tylko w Nigerii i tylko w ubiegłym roku zostało zamordowanych za wiarę w Chrystusa więcej chrześcijan, niż wymordowali wszyscy rzymscy cesarze prześladujący Kościół w pierwszych wiekach.

Można by się zastanawiać, jak to się dzieje, że dwie pozostałe wielkie religie monoteistyczne potrafią upominać się głośno i skutecznie o poszanowanie dla swoich świętości, o prawa dla swych wyznawców, natomiast chrześcijanie bezradnie patrzą, jak morduje się ich braci i siostry pod różnymi szerokościami geograficznymi na świecie?

 Nie tak dawno temu prowadząc lekcję w mojej przesympatycznej obecnie już drugiej klasie liceum, jeden z moich uczniów postawił mi pytanie, gdy mówiłem, że pełnia prawdy jest w kościele katolickim, inne wyznania chrześcijańskie mają jej tyle, na ile zachowały wierność Bożemu Objawieniu, zaś o religiach niechrześcijańskich nie możemy mówić, że są one zbawcze, choć Chrystus Pan może i chce zbawić wszystkich ludzi i czyni to także w wiadomy tylko sobie sposób.

Otóż mój wzorowy uczeń, pyta wtedy: „Dlaczego ksiądz tak mówi? Nie pomyślał ksiądz, że w tym czasie, gdzieś w Arabii siedzi też jakiś uczeń, któremu jego nauczyciel mówi, że jego religia jest najlepsza?” Odpowiedziałem wtedy: „Masz rację. Jest dokładnie tak, jak mówisz. I dlatego w Europie zamyka się kościoły a buduje meczety, bo oni w to wierzą, my już nie…”.

Wyjaśnianie sobie woli Bożej winno odbywać się w ramach ekumenizmu i dialogu międzyreligijnego, a nie tak,  jak w anegdocie zamieszczonej na początku wpisu, czy też tym bardziej broń Boże jak w brutalnej rzeczywistości w Nigerii, Pakistanie, Syrii, Iraku, Sudanie żeby wymienić chociaż kilka, gdzie także dziś leje się krew wyznawców Chrystusa. Cóż jednak począć, jeśli światowe organizacje angażują się „po ciemnej stronie mocy” promując deprawację dzieci , aborcję, związki sodomickie ale milczą, gdy prześladowania za wiarę w Chrystusa zdają się być codziennością w wielu krajach świata.

Jak informuje Katolicka Agencja Informacyjna „W sierpniu 2009 fundamentaliści <w Sudanie> (przypis własny) islamscy ukrzyżowali 6 młodych chrześcijan za to, że ci nie chcieli wyprzeć się swojej wiary. Ocenia się, że obecnie co najmniej 35 tys. wyznawców Chrystusa w tym kraju jest niewolnikami swych ?panów? muzułmańskich.” O przypadkach ukrzyżowania chrześcijan w Sudanie swojego czasu pisał amerykański Sekretariat Stanu w raporcie dla prezydenta Billa Clintona. Wynikało z niego, że uczniowie Chrystusa są dziś najbardziej prześladowaną grupą religijną na świecie.

Czy coś zrobiono od tego czasu? Owszem, chrześcijanie zostają cichaczem zaliczani do grup wrogich demokratycznym państwom, gdyż kwestionują ich „konstytucyjny porządek oparty na prawie do aborcji, eutanazji i różnych homozwiązkow”. Tylko, czy takiego działania mamy prawo oczekiwać od cywilizowanych rządów światowych potęg?

Tak więc, mimo medialnego polowania z nagonką jakiego jesteśmy świadkami w naszej ojczyźnie, sytuacja chrześcijan w wielu krajach świata wydaje się być o wiele bardziej tragiczna. Co możemy zrobić w tej sytuacji? Pytanie pozostawiam otwartym zapraszając do dyskusji, zwłaszcza w przeddzień Święta Niepodległości.

O prześladowaniach chrześcijan w Sudanie swojego czasu pisał portal Opoka. Aby przeczytać, kliknij tutaj