Archiwum kategorii: Ogólne

Słowo przeciwko słowu

Young man making good or bad choice isolated on white background
Fot. ? gigra – Fotolia.com

Ile warte jest słowo? Ludzkie słowo? Jeśli nie mamy do czynienia z kłamcą, słowo powinno wystarczyć, aby uwiarygodnić to, co ktoś stara się powiedzieć. Niestety, ponieważ nazwanie kogokolwiek kłamcą, obnaża prawdziwe oblicze rozmówcy, ludzie pokochali eufemizmy, mające dać do zrozumienia, że nie traktujemy do końca serio tego, co ktoś mówi obecnie, ale przy tym nie negujemy jego prawa do poważnego traktowania jego i tego co mówi w przyszłości.

Tak, ludzie bardzo pokochali eufemizmy. Jednym z nich jest „mijanie się z prawdą”. Zwłaszcza ludzie parający się polityką, nomen omen nazywaną „troską o dobro wspólne” upodobali sobie ten eufemizm. Jak wygląda jego użycie w praktyce? Wystarczy przy okazji jakichkolwiek wyborów zachować na pamiątkę to, co politycy sami wypisują w swoich programach wyborczych, a następnie po czterech latach skonfrontować to z rzeczywistością, aby zobaczyć ile warte są słowa niektórych ludzi.

Jeśli jesteśmy już przy tym zakazanym dla duchownych temacie, czyli polityce, warto przyjrzeć się jak wygląda ona w skali międzynarodowej. Zwłaszcza, że od tak wielu rodzimych sług dobra wspólnego różnych opcji słyszymy, że to nie jest rok 1939, Europa się zmieniła, a my jesteśmy teraz (znów?) po tej jedynej właściwej stronie i krzywdy nikt nie pozwoli nam zrobić, bo gdyby spróbował, to ….? No właśnie co?

Oto za moich seminaryjnych czasów dyskutowaliśmy nieraz z kolegami z kościoła grekokatolickiego na Ukrainie, na aktualne tematy. Akurat rozpadł się Związek Radziecki, a jak to się pięknie mówi (kolejny eufemizm) Stany Zjednoczone i Wspólnota Międzynarodowa zaczęła naciskać na Ukrainę, aby pozbyła się rozmieszczonej na swoim terytorium broni nuklearnej. Rosja wydawała się wówczas ostoją stabilności i przewidywalności na rubieżach, a raczej na ruinach dawnego Związku Sowieckiego. Obiecano więc, (dano słowo, i to na piśmie) Ukrainie, że jeśli oddadzą rakiety, Stany Zjednoczone, Rosja i Zjednoczone Królestwo staną się gwarantami ich bezpieczeństwa i nienaruszalności granic. Ów pakt nazwany memorandum budapesztańskim zawarty w 1994 roku miał być kamieniem milowym w budowaniu świata bardziej bezpiecznego, pozbawionego śmiercionośnej broni. I oto kiedy Zwycięzca  XXI wieku ogłasza dumnie oderwanie od Ukrainy Krymu, wiceprezydent USA w Polsce, powtarza, że Polska, jako członek NATO ma …gwarancje bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników. Zaiste, śmieć się czy płakać? Albo lepiej zapytać, komu zablokują konto w banku, kiedy Nowa Tysiącletnia Rzesza zechce rozszerzyć strefę swoich działań na wszystkie prastare ziemie słowiańskie?

Jak świat światem wojny były, są i będą. Jednak zgodnie ze słowami Pana, aby zapanował pokój na świecie, musi najpierw zapanować w naszych sercach. I to nie pokój, w którym „mijanie się z prawdą”, to co innego niż kłamstwo. Musi zapanować pokój Chrystusowy, nie taki jak daje świat.  W Ewangelii zaś nie ma rozróżnienia na słowo dawane przez polityka, dyplomatę, czy zwykłego człowieka. „Niech wasza mowa będzie „tak – tak”, „nie – nie”. Co nadto jest, od złego pochodzi…”. Jeśli więc człowiek, chce pozostać człowiekiem, musi ukochać prawdę. Nie może chować się w cieniu przed jej blaskiem. Jeśli nie zrobi tego będąc dzieckiem, ciężko będzie o prawdomównego młodzieńca. Jeśli nie zwiąże się z prawdą na całe życie, jak w małżeństwie „na dobre i złe” będąc zwykłym zjadaczem chleba, nie zrobi tego także będąc prezydentem Federacji Rosyjskiej, ani wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych. Ten zaś, kto ufność pokłada w kłamcach, prawdziwie zasługuje na miano głupca. Tyle w temacie 🙂

Czy to już wojna, czy jeszcze pokój?

Fot. ? raimund14 - Fotolia.com
Fot. ? raimund14 – Fotolia.com

Od kilkunastu godzin wielu stawia sobie takie właśnie pytanie, bez głębszej refleksji, czym właściwie jest wojna a czym pokój. Nasze spojrzenie na Ukrainę i to, co najpierw działo się w Kijowie, Lwowie i wielu innych miastach czasem różni się od siebie. Jedni porównują te wydarzenia do polskiej Solidarności, inni przypominają bolesne i trudne chwile z naszej wspólnej historii. Ukraina jest państwem bardzo zróżnicowanym. Wielu jej obywateli nie mówi nawet po ukraińsku. Wielu z nich nie ma poczucia przynależności narodowej. Prawdą jest także, że Krym nie zawsze należał do Ukrainy oraz to, że ludzie uważający się tam za Ukraińców, stanowią ledwie jedną czwartą mieszkańców.

To wszystko prawda, ale jest kilka rzeczy, które nie mogą nam umknąć, jeśli nie chcemy znaleźć się w gronie „retoryki” nazywania ślimaka „rybą lądową”. Pierwszą, najważniejszą rzeczą jest to, o czym pisała Weronika w naszym redakcyjnym komentarzu. Tam mieszkają ludzie. Wojna, to nie przestawianie pionków na szachownicy. Ludzie, zwłaszcza ci najbardziej niewinni – Młodzież i dzieci zawsze płacą w takich przypadkach największą cenę. Nie wolno nam o tym zapominać. Po drugie, bez względu na to, jak oceniamy wydarzenia na Ukrainie, retoryka Rosji nam Polakom powinna być znana na pamięć. „Obrona własnych obywateli poza granicami”, międzynarodowe gwarancje i cynizm tzw. cywilizowanego świata, który wczoraj nie chciał umierać za Tibilsi, dziś za Kijów, a jutro nie będzie chciał psuć sobie stosunków z Partnerem ze Wschodu, gdy kolej przyjdzie na Warszawę powinny dać nam do myślenia. Przecież t o  j u ż  b y ł o ! Należy przypomnieć, że Ukraina została rozbrojona kilkanaście lat temu, otrzymawszy międzynarodowe gwarancje bezpieczeństwa i integralności terytorialnej. Cóż, od 1939 roku wiele pod tym względem się nie zmieniło, i ani kondycja Ukraińskiego Państwa, ani dywagacje na temat prawomocności obecnego ukraińskiego Parlamentu nie zmienią faktu, że słowa śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, cytowane dziś na wielu portalach, wydają się wyjątkowo trafne i powinny być dla nas przestrogą: „I my też wiemy świetnie, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze Państwa Bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę!”.

Oficjalnie, świat potępia rosyjską agresję i zastanawia się nad reakcją. Jedni uspokajają, inni udają że jeszcze nic się nie stało, choć nienaruszalność granic po II wojnie światowej miała być fundamentem współczesnej polityki międzynarodowej. Pośród tych głosów nie może nam umknąć to, co mówi Pan Jezus na temat wojen: „nie trwóżcie się, gdy posłyszycie o wojnach i przewrotach. To najpierw musi się stać, ale nie zaraz nastąpi koniec”. Wtedy mówił do nich: „Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu. (…) Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka, jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym”. 

Póki co jednak postawę współczesnego świata opisuje genialnie nie nowa przecież piosenka „Moja Europo”:

Moja Europo, Pan nad Tobą płacze
Ty zabijasz proroków, wolisz żyć w kłamstwie
W siatce pozorów, w blichtrze kolorów
Za trzydzieści srebrników kupujesz względny spokój.

Jest historia pełna Boga i wielkich dat.
Dwa tysiące lat chrześcijaństwa,
Wzlotów ducha, wojen, draństwa,
Krwawe dłonie piłatowe, cmentarzysko szans.

Sztuczne zęby i uśmiechy, ładnie ślicznie i na efekt
Glanc, puc, błysk, pięć gwiazdek i na luzie szpan.
Puste domy i kościoły, chłodne wnętrza krótkie stoły
Życia ćwierć, alkohol z lodem, dyskoteka trwa

Zjednoczona, wielka, wolna, Max na ziemi
Gloria w niebiosach, perspektywy, raj prawdziwy za parę lat.
Mądrze, pięknie, jak należy, choć na progu Łazarz leży
Grunt to my, kontynent i w tumanie zła.

 

Przeczytaj także komentarz Weroniki

Wizja wojny

Między miłosierdziem a zemstą

Fot. ? Roman Bodnarchuk - Fotolia.com
Fot. ? Roman Bodnarchuk – Fotolia.com

Kiedy podałem dziś w szkole  intencję do modlitwy przed katechezą „o pokój na Ukrainie” usłyszałem dość szybko: „tam już się wszystko skończyło”. Cóż, dzieci są dobrze poinformowane. Tym razem jednak chyba  moi milusińscy ocenili sytuację zbyt pochopnie. Co takiego się skończyło? Strzelanie do ludzi? Daj Bóg, żeby tak było. Czy skończyła się groźba niepokojów społecznych w całym państwie? Tego już nawet najbardziej wytrawni komentatorzy nie są pewni. Czy jednak skończyła się nienawiść, wzajemny rachunek krzywd, poczucie wyrządzonej krzywdy? Nawet wczoraj, kiedy mówiłem kazanie i pokazałem wydrukowane zdjęcie przedstawiające zabitych na Ukrainie stawiając  następnie pytanie, czy ktoś odważyłby się powiedzieć ich rodzinom, to co głosi Ewangelia, aby miłować swoich nieprzyjaciół, miałem wrażenie, że wierni uznali to za pytanie retoryczne.

Tymczasem Ewangelia to nie utopia. To jedyny, sprawdzony lek na współczesne bolączki świata. Niestety, Ewangelia bywa wykrzywiana i przedstawiana w takim zwierciadle, że nawet ludzie wierzący tracą z pola widzenia sens jej zastosowania, zwłaszcza w najbardziej radykalnych fragmentach.

Wydaje się nam często, że Ewangelia oznacza bezradność, słabość, poddaństwo. Tymczasem Ewangelia nie znosi odpowiedzialności. Nie neguje potrzeby zaprowadzenia sprawiedliwości i ukarania winnych. Przestrzega jednak przed nienawiścią. Traktowaniem tego, jako swoistego odwetu. To w sercu człowieka rodzi się miłość i nienawiść. Przebaczenie i pragnienie zemsty.

W naszej ojczyźnie do dziś pokutujemy za pomieszanie pojęć, gdzie pod hasłem miłosierdzia oprawcy z przeszłości wiodą spokojne i dostatnie życie, podczas gdy ci, którzy oddali Polsce wszystko, zastanawiają się jak związać koniec z końcem. Zdrajcy nazywani są „ludźmi honoru”, a zwykli ludzie przestają widzieć sens życia w kraju, gdzie prawo służy silniejszym zamiast bronić pokrzywdzonych.

Historia wcześniej czy później da zapewne odpowiedź, co tak na prawdę zdarzyło się w minionym tygodniu w Kijowie i na całej Ukrainie. Następne tygodnie i miesiące pokażą, czy ofiara i poświęcenie ludzi na kijowskim „Majdanie: nie zostanie zmarnowane. Natomiast my oprócz modlitwy o pokój na Ukrainie módlmy się, abyśmy zrozumieli, że prymat miłosierdzia nad sprawiedliwością nigdy nie może oznaczać tworzenia takiego prawa, które służy przestępcom a nie ofiarom.

„Skomplikowane związki”

Fot. ? lassedesignen - Fotolia.com
Fot. ? lassedesignen – Fotolia.com

Tym razem zupełnie mnie rozłożyło. Od dłuższego czasu zastanawiałem się, co to są tzw. „skomplikowane związki”, w jakie wstępują (nie, nie ani przed ołtarzem, ani wobec urzędnika USC) stali bywalcy Facebook’a. Kiedy jednak przed chwilą zobaczyłem dzieci z piątej klasy SP z takim statusem, nie wiedziałem, żeby użyć starego, znanego określenia, „śmiać się czy płakać”?

Zanim się jednak zdecydowałem, postanowiłem nieco w ten sobotni wieczór się dokształcić z owego praktycznego „gender studies” i korzystając z Internetu poszukać co ma oznaczać takie sformułowanie. Otóż kilku prostych czynnościach przy moim komputerze, w tym po „odsianiu” przez tzw. filtr rodzinny wyników wyszukiwania, trafiam na obrazek faceta tulącego się do konia, grupę „obejmujących się tu i ówdzie ludzi”, oraz obrazek, jakiś demotywator, który przykuł moją uwagę. Podpis pod zdjęciem brzmiał: „Jeśli twój związek jest na tyle skomplikowany, że czujesz potrzebę zaznaczenia tego na Facebooku, jedynym wyjściem jest wyłączenie Facebooka i zajęcie się ratowaniem go, zanim będzie za późno”. Ot współczesna mądrość ludowa.

Na tym w sumie można by zakończyć badanie złożoności owych skomplikowanych związków, gdyby nie fakt, że coraz mniej mówi się o tym, z czego tak na prawdę rodzą się trwałe relacje między ludźmi, nazywane związkami. Koleżeństwo, przyjaźń, znajomość… Powoli odeszły w niepamięć. Dziś Facebook powoli staje się Urzędem Stanu Cywilnego, konfesjonałem, kościołem, a zarazem sądem, oskarżycielem i obrońcą jednocześnie, ośrodkiem badania opinii społecznej. I to wszytko „bez zbędnych formalności”. Ot wystarczy ustawić status, dać lajka i niby sprawy nie było.

Kiedy jednak pracuje się z ludźmi, wszystko jedno, ze starszymi, dziećmi czy młodzieżą, zwykle wraca się z tą samą konkluzją. Chcemy mieć wszytko, byle by bez wysiłku, bez zaangażowania, bez jakichkolwiek zobowiązań. Bo nam się wszytko zwyczajnie należy. Tymczasem przyjaźń wymaga „oswojenia przyjaciela” jak pisze Saint Exupery w „Małym Księciu”. Wówczas człowiek dla swojego przyjaciela nie jest już „jednym ze stu tysięcy innych ludzi.” Lecz nawiązanie relacji przyjacielskich wymaga wysiłku i rodzi zobowiązanie. „Jest się odpowiedzialnym za to, co się oswoiło”. To właśnie z przyjaźni rodzi się później jej najdoskonalsza forma czyli miłość. Niestety „nie ma sklepów z przyjaciółmi”, i nic pod tym względem od czasów Małego Księcia się nie zmieniło, dlatego także dziś, ludzie stają się coraz bardziej samotni. Kiedy zaś umiera przyjaźń, coraz trudniej o prawdziwą, dozgonną miłość. Szczęśliwy ten, kto na czas zrozumie, że bez żadnego wysiłku i bez zobowiązania jedyne co na pewno można to zmarnować sobie życie. Aby jednak zbytnio nie „moralizować” w ten sobotni wieczór, zakończę ten post słowami znanej piosenki:

Ulice odbijają szary smutek nieba 
w sercu czuję chłód samotnej nocy 
zapach czarnej kawy 
filiżanki ciepło 
jak przystań gdy wokół
burzy się szaleństwo 

Zasłonięte okna 
cieniste podwórza 
tych cichych dramatów 
sceny nie zliczone 
gdy sił mi brak śnię 
o słonecznych czasach 
tak wspólnie z tobą spędzonych 

Trudno tak razem być nam ze sobą 
bez siebie nie jest lżej 
lecz trzeba nam 
trzeba dbać o tą miłość 
nie wolno stracić jej 
nam nie wolno stracić jej 

Gromnica na współczesne lęki

Fot. ? Renáta Sedmáková - Fotolia.com
Fot. ? Renáta Sedmáková – Fotolia.com

13 października 1884 r. Wielki papież Leon XIII zakończył Mszę św. i uczestniczył w innej, odprawiając dziękczynienie, jak to zawsze miał zwyczaj czynić. W pewnej chwili zauważono, że energicznie podniósł głowę, a następnie utkwił swój wzrok w czymś, co się unosiło nad głową kapłana odprawiającego Mszę św. 

Wpatrywał się niewzruszenie, bez mrugnięcia okiem, ale z uczuciem przerażenia i zdziwienia, mieniąc się na twarzy. Coś dziwnego, coś nadzwyczajnego działo się z nim. Wreszcie, jakby przychodząc do siebie, dał lekkim, ale energicznym uderzeniem dłoni znak, wstał i udał się do swego prywatnego gabinetu. Na pytanie zadane przyciszonym głosem: ?Czy Ojciec święty nie czuje się dobrze? Może czegoś potrzebuje?? – odpowiedział: ?Nic, nic?. Po upływie pół godziny kazał przywołać Sekretarza Kongregacji Rytów, dał zapisany arkusz papieru, polecił wydrukować go i rozesłać do wszystkich w świecie biskupów, ordynariuszy diecezji?. (Cytat za Amorth G. Wyznania egzorcysty, Częstochowa 1997, s. 36). Tekst zawierał modlitwę do św. Michała Archanioła, która brzmi:
?Święty Michale Archaniele, wspomagaj nas w walce, a przeciw niegodziwościom Złego Ducha bądź naszą obroną. Oby go Bóg pogromić raczył, pokornie o to prosimy. A Ty, wodzu niebieskich zastępów, Szatana i inne duchy złe, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą, mocą Bożą strąć do piekła. Amen?.
Gdy go zapytano, co się zdarzyło w czasie dziękczynienia po Mszy św., Papież odrzekł, że w chwili, gdy zamierzał zakończyć modlitwę, usłyszał dwa głosy: jeden łagodny, drugi szorstki i twardy. I usłyszał taką oto rozmowę:
Szorstki głos Szatana: ?Mogę zniszczyć Twój Kościół!?
Łagodny głos: ?Możesz? Uczyń więc to?.
Szatan: ?Do tego potrzeba mi więcej czasu i władzy?.
Pan: ?Ile czasu? Ile władzy??
Szatan: ?Od 75 do 100 lat i większą władzę nad tymi, którzy mi służą?.
Pan: ?Masz czas, będziesz miał władzę. Rób z tym, co zechcesz?. (Cytat za Szatan w życiu Ojca Pio, Tarsicio z Cevinara, Łódź 2003, s. 8). Cytat za tygodnikiem Niedziela (www.niedziela.pl)

Dziś święto Ofiarowania Pańskiego, nazywane w polskiej tradycji świętem Matki Bożej Gromnicznej. „Gromnice miały chronić od wszelkiego zła. Zapalano je podczas gwałtownych burz i stawiono w oknie, prosząc o ratunek Matkę Boga. Świecę do dziś wkłada się w ręce umierających. W takich chwilach wskazuje ona na światło życia wiecznego, do którego wprowadza nas Chrystus. Gromnica jest wówczas symbolem czuwania. Na obrazkach przedstawia się Matkę Bożą Gromniczną idącą przez uśpioną wieś. Ma ona na głowie chustę, w ręku zaś trzyma świecę. W oddali widać stado wilków, które chcą dostać się do domostw ludzkich; odpędza je światło gromnicy. Ta symboliczna scena przypomina, że Maryja broni nas przed złem, ilekroć Ją o to poprosimy. Jest przecież Matką Światłości Świata… ” (Cytat za www.opoka.org.pl)

Pamiętajmy jednak, że zarówno egzorcyzm jak i gromnica mają być wyrazem naszej wiary, a nie gadżetem czy zaklęciem. Zwłaszcza, że świat duchów, zarówno tych dobrych – aniołów, jak i złych szatanów pozostaje tajemniczy i niewidzialny. Każda epoka i każdy czas ma swoje lęki. Kiedyś był nim piorun, żywioły, czasem nieznane i tajemnicze zjawiska. Dziś, świat ma odgromniki, szpiegowskie satelity i służby ratunkowe na telefon. Niestety wobec zagrożeń duchowych jesteśmy dziś niejednokrotnie bardziej bezbronni, niż dawniej. Jak powiadają, największym zwycięstwem szatana jest to, iż przekonał wielu, że nie istnieje…

Od prałata do infułata

Fot. ? robodread - Fotolia.com
Fot. ? robodread – Fotolia.com

Niespodziewanie pojawiła się dziś informacja, że Ojciec Święty Franciszek zlikwidował tytuły prałata i infułata. Pamiętam jeszcze z czasów seminaryjnych dowcip opowiadany przez jednego z profesorów, który żartobliwie pytał nas – kleryków, o jeden z tytułów honorowych. Pytanie brzmiało, czy tytuł „X” ma podstawy biblijne. Oczywiście, ów zacny i szanowany profesor sam był uhonorowany tym tytułem, więc i dowcip w jego ustach był znakiem pogody ducha i dystansu do zaszczytów. W każdym razie, kiedy próbowaliśmy dopasować jakąś sytuację ewangeliczną, mogącą mieć bardzo pośrednie odniesienie do tego zaszczytu, on uśmiechnął się i powiedział: „Ustanowił ich Pan Jezus, gdy powiedział do apostołów „idźcie i odpocznijcie nieco”.” Coś w tym jest, wszakże odznaczenia i nagrody przyznaje się za zasługi i osiągnięcia. Jakże więc nie odczytywać ich także w tym kontekście?

Stąd też, pisząc już w nieco poważniejszym tonie, prześledziwszy wpierw to, co napisali inni na ten temat, próbuję odczytywać tę decyzję w świetle dotychczasowego nauczania papieża Franciszka i postrzegam ją, jako właśnie swoistą pobudkę dla ludzi Kościoła. Nie czas na odpoczynek, gdy orędzie o Bożej Miłości w tylu miejscach na świecie wciąż jest niezrozumiane. Nie czas, na dzielenie zaszczytów, gdy zagrożona coraz bardziej zdaje się być rodzina. Nie czas na spoczynek, gdy wciąż mało robotników pracuje na niwie Pańskiej.

Poza tym, jest jeszcze jeden, niezmiernie ważny aspekt. Dla katolika ważną musi być cały czas świadomość, że czas na zaszczyty i odpoczynek będzie „tam, gdzie nie liczą się już dni”. Teraz jest czas, aby ludziom spragnionym Prawdy, Dobra i Piękna ukazywać Tego, który jest Dobrem, Prawdą i Pięknem. Kiedy śledzę wpisy, choć nie są przecież tak liczne, jakie zamieszczacie na blogu, kiedy próbuję dniowi wyrywać resztki chwil, by odpisać na proste, ale jakże ważne pytania, jakie stawiacie na Forum, kiedy słyszę i czytam komentarze odnośnie do moich kolędowych wpisów i podpowiedzi, by napisać jeszcze jedną część poradnika, tym razem dla księży, a wg relacji tylko moich przyjaciół, byłoby co pisać i nad czym pracować, rozumiem w pełni i podziwiam wyczucie i mądrość papieża Franciszka, który nie tylko swoim przykładem, lecz także nauczaniem i kolejnymi decyzjami stara się do nas mówić: „Karnawał się skończył. Czas wracać do pracy. Pan Żniwa przecież kiedyś nadejdzie i zapyta, jak pytał przecież kiedyś apostołów. O co to pokłóciliście się w drodze? O to, kto ma być po mojej prawej, a kto po lewej stronie?” Duszpasterstwo, katecheza, głoszenie Słowa Bożego, posługa sakramentalna, praca z młodzieżą, dziećmi… To są prawdziwe zaszczyty i pisząc zupełnie szczerze ustanowione przez Pana. Bo on przecież powiedział: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, Mnieście uczynili”.

Życzliwość

Fot. ? Igor Yaruta - Fotolia.com
Fot. ? Igor Yaruta – Fotolia.com

Dawno, dawno temu, gdy zarobki w Polsce sięgały milionów złotych, zdarzyła się pewna historia, którą chcę Wam opowiedzieć. Otóż, zasłyszałem razu jednego podróżując pociągiem, jak „jedna pani, drugiej pani” opowiadała swoje perypetie z telefonem, a właściwie rachunkiem telefonicznym. Warto też dodać, że był to czas, kiedy telefony bezprzewodowe były marzeniem ściętej głowy, a technologia GSM była takim samym science fiction, jak „Gwiezdne Wojny”.

Wracając jednak do rzeczy, owa pani, żaliła się swojej towarzyszce podróży, że dostała rachunek telefoniczny na kilka milionów złotych, i będąc przekonaną, że jest to około kilkadziesiąt nowych złotych (Były wówczas w obiegu stare i nowe pieniądze. 1 nowy złoty odpowiadał 10 000 starych złotych), spieszy czym prędzej do męża, żeby wyjaśnić, skąd wziął się rachunek większy niż zwykle. Jakie było jej przerażenie, kiedy małżonek wspaniałomyślnie uświadomił ją, że rachunek nie jest dwukrotnie wyższy niż zwykle, lecz dwudziestokrotnie! Taka rzecz nie mogła skończyć się inaczej niż reklamacją. Tu również dopowiedzenie dla młodych czytelników, że w owych czasach słusznie minionych, reklamacja rozpatrywana mogła być miesiącami. W międzyczasie, przyszedł więc drugie rachunek, już nie na 600 nowych złotych, lecz na 800! Zanim więc owo przerażone małżeństwo zdążyło wyrwać kabel telefoniczny ze ściany, i wyrzucić aparat przez okno, wpadło na, jak się okazało genialny pomysł, aby wyjaśnić, dlaczego trzeba będzie pół pensji przeznaczyć na rachunek za telefon. Kluczem okazał się najmłodszy domownik, który jak do tej pory samodzielnie nie próbował manipulować przy telefonie.

Z relacji owej pani pamiętam do dziś jedynie tyle, że po dłuższej rozmowie wystraszone dziecko przyznało się do użycia owego cudu techniki, tłumacząc się: „mamusiu, ja ci chciałam wygrać kamerę, bo w gazecie był taki konkurs, i trzeba było tylko zadzwonić…” (z podanym numerem telefonu, oczywiście o tzw. podwyższonej płatności.)

Cóż, życzliwość to bardzo dobra cecha, póki jest właściwie i rozumnie używana. W czasach, o których już wspomniałem, a które konsekwentnie zaliczam do „słusznie minionych” większość donosów pisanych do różnych służb i urzędów, zazwyczaj przez sąsiadów na sąsiadów, zaczynała się od słów „uprzejmie donoszę” a kończyła podpisem „życzliwy”.

Jak widać więc, życzliwość nie jedno ma imię i jak mawiają niektórzy, nic tak nie cieszy człowieka, jak bezinteresowna zawiść i krzywda wyrządzona bliźniemu. Mniejsza, czy większa – nieważne. Istotne, że płynąca ze szczerego pragnienia zrobienia komuś na złość i ekscytowania się jego złością i niepowodzeniem.

W tej Bożonarodzeniowej jeszcze atmosferze nie będę jednak popadał w moralizatorskie tony. Zwłaszcza dziś, gdy przeżywamy święto Świętych Młodzianków, dzieci zamordowanych w Betlejem na rozkaz Heroda, chciałbym zrobić nieco inne spostrzeżenie. Otóż, każda sytuacja braku życzliwości, jest okazją, aby spojrzeć na nią  w dwojaki sposób. Ten bardziej „wzniosły i humanitarny”, to potraktować taką sytuację „życzliwość inaczej” jako okazję, aby spróbować dostrzec, że brak życzliwości, czy zwyczajna złośliwość jednych, zwykle pobudza życzliwość innych, zwłaszcza, jeśli ma się prawdziwych przyjaciół, którzy nie pozostawiają człowieka samemu sobie. Druga, taka bardziej przyziemna i mała, to warto też uświadomić sobie, że nic tak nie irytuje złośliwców, jak to, że ich intrygami i fochami nikt się nie przejmuje.

Wszystkim prawdziwie życzliwym mi ludziom, zwłaszcza tym, od których otrzymałem Bożonarodzeniowe i urodzinowe życzenia z serca dziękuję, za ich życzliwość, pamięć, zwłaszcza zaś za modlitwę i życzenia. Wszystkim zaś, i tym mi życzliwym i „życzliwym inaczej” dedykuję cudowny fragment Listu do Rzymian: „Miłość niech będzie bez obłudy. Miejcie wstręt do złego, podążajcie za dobrem. W miłości braterskiej nawzajem bądźcie życzliwi. W okazywaniu czci jedni drugich wyprzedzajcie. Nie opuszczajcie się w gorliwości. Bądźcie płomiennego ducha. Pełnijcie służbę Panu. Weselcie się nadzieją. W ucisku bądźcie cierpliwi, w modlitwie – wytrwali. Zaradzajcie potrzebom świętych. Przestrzegajcie gościnności. Błogosławcie tych, którzy was prześladują. Błogosławcie, a nie złorzeczcie. Weselcie się z tymi, którzy się weselą. Płaczcie z tymi, którzy płaczą. Bądźcie zgodni we wzajemnych uczuciach. Nie gońcie za wielkością, lecz niech was pociąga to, co pokorne. Nie uważajcie sami siebie za mądrych. Nikomu złem za złe nie odpłacajcie. Starajcie się dobrze czynić wobec wszystkich ludzi. Jeżeli to jest możliwe, o ile to od was zależy, żyjcie w zgodzie ze wszystkimi ludźmi.” Rz 12,9-18

Chipsy, wódka i opłatek

Fot. ? teressa - Fotolia.com
Fot. ? teressa – Fotolia.com

Rozbawiła mnie prowadzona na FB dyskusja moich uczniów ze szkoły podstawowej, czy organizując klasowy opłatek można kupić chipsy, bo przecież na stole wigilijnym chipsów nikt nie stawia. Okazuje się jednak, że dzieci – choć zdarza mi się ich postępowanie tutaj często krytykować, mają czasami to wyczucie, które czasem zatracili już dorośli. Mowa oczywiście o szczególnym znaczeniu naszych spotkań opłatkowych. Warto przy tej okazji więc postawić sobie pytanie, czym jest wieczerza wigilijna i czym są opłatki organizowane w naszych szkołach, miejscach pracy, w gronach przyjaciół.

Opłatek, co nie trudno zauważyć, jest tym samym rodzajem chleba, jakiego używa się do mszy świętej. Stąd też, dzielenie się opłatkiem, jest bezpośrednim nawiązaniem do Eucharystii. Mimo, że opłatek przeznaczony na wigilijny stół, nawet po poświęceniu przez księdza nie staje się Ciałem Chrystusa, dzielenie się nim ma przypominać nam i zachęcać do dzielenia się miłością. Wszak Jezus Chrystus obecny w Najświętszym Sakramencie daje nam siebie i poleca postępować wg przykazania miłości Boga i bliźniego. Ponadto, każdy, szanujący się katolik, czy to podczas wieczerzy w swoim domu czy też na firmowym lub szkolnym opłatku winien zadbać, aby nie zabrakło odczytania Ewangelii św. Łukasza, która mówi o narodzeniu Pana Jezusa. Na FB krąży od kilku dni ciekawy obrazek z napisem: zaproś na święta Pana Jezusa – nie można świętować urodzin bez solenizanta.

Dzielenie się opłatkiem jest też zwyczajem typowo polskim. Znanym tam, gdzie wichry historii rozrzuciły po świecie naszych rodaków, pielęgnujących tradycje przodków. Pamiętam jak w klasie maturalnej mieliśmy zorganizowaną wycieczkę do teatru, na sztukę „Gałązka rozmarynu”. Była to opowieść o latach odzyskiwania przez Polskę niepodległości. W jednej ze scen, przedstawiającej walczących Polaków, którzy w czasie pierwszej wojny światowej służyli w armiach zaborców – wówczas wrogich sobie państw, ukazany jest właśnie wigilijny wieczór. Milkną strzały, a z okopów wrogich sobie mocarstw dochodzą śpiewy polskich kolęd. Wówczas Polacy w mundurach walczących przeciwko sobie armii, wychodzą z okopów, aby podzielić się okruchami wojskowego chleba i życzyć sobie wolnej Polski.

Opłatek wreszcie jest symbolem na wskroś rodzinnym. Wciąż przecież kultywowana jest tradycja, wysyłania pocztą opłatka najbliższym członkom rodziny, z którymi los rozdzielił nas tak, że w ten szczególny jeden w ciągu roku wieczór, nie możemy razem zasiąść do stołu i złożyć sobie życzeń.

Stąd też, zanim zasiądziemy do wigilijnego stołu z rodziną, oczekując Narodzenia Pana Jezusa i przed północą wyruszymy do kościoła, aby uczestniczyć we mszy świętej pasterskiej, przyjął się zwyczaj organizowania spotkań opłatkowych w firmach, szkołach i pośród przyjaciół. Zasiadając do wigilijnego stołu, a tym bardziej idąc na mszę świętą w Narodzenie Pańskie, trzeba być przygotowanym. Nie tylko zewnętrznie, lecz przede wszystkim duchowo. Dlatego też spotykając się w szkołach, firmach, zakładach pracy mamy niepowtarzalną okazję, aby „puścić w niepamięć” różne spięcia i nieporozumienia, złożyć sobie życzenia, które z gruntu rzeczy winne różnić się od banału „no wiesz, czego ci życzę”, tak by nasze myśli w ten szczególny wieczór były przy Jezusie i rodzinie. O tym, jednak, czyli o sztuce składania sobie życzeń innym razem.

Konkludując, warto odnieść się do tytułu, w którym oprócz chipsów i opłatka znalazła się jeszcze wódka. Cóż, gdyby pasterze strzegący stad, gdy narodzi się Jezus, byli nasączeni nią niczym gąbki, na pewno nie byli by w stanie posłuchać wezwania anioła i przybyć na powitanie Pana. Spotkanie opłatkowe, jako poprzedzające wigilię Bożego Narodzenia przeżywaną w gronie rodziny, jest czymś zupełnie innym, niż laickie „Christmas party”. Dlatego też modyfikowanie potraw przygotowywanych na stół wigilijny, też musi mieć jakieś granice. Wódka, w przeciwieństwie do tytułowych chipsów zdecydowanie je przekracza. I tak długo, jak damy radę obronić tradycyjne szkolne i firmowe opłatki przed kanonami czy wręcz kanonadą agresywnej poprawności politycznej, próbującej odebrać nam resztki chrześcijańskich zwyczajów i tradycji kultywowanych w sferze publicznej, tak długo będą one miały swój klimat i sens. Warto abyśmy o tym pamiętali.

Miłosierdzie czy socjalizm?

Fot. ? Halfpoint - Fotolia.com
Fot. ? Halfpoint – Fotolia.com

W czasach kiedy Internet nie marzył się nawet największym wizjonerom nowoczesności, a ulice , przykościelne place i inne uczęszczane miejsca były regularnie obstawiane przez żebraków, proszących o jałmużnę, pewien zakonnik postanowił zorganizować, jak zostało to wówczas nazwane „rekolekcje dla dziadów”. Pomysł, zwłaszcza dziś mógłby wydawać się tyle szalony, co konieczny. Otóż ów nietuzinkowy kaznodzieja zebrał żebraków z całego miasta, i wyłożył im naukę na temat jałmużny. Pouczył ich, że jeśli cokolwiek otrzymują, to zobowiązuje ich do tego, aby również coś od siebie dać. Cóż jednak może ofiarować żebrak? Okazało się jednak, że owszem, może ofiarować modlitwę za darczyńcę, lub w intencjach przez niego wskazanych. Efekt tych niecodziennych rekolekcji był taki, że ci, którzy ich wysłuchali i zadeklarowali, że będą stosowali ową niecodzienną „wymianę dóbr” (modlitwa za darczyńcę w zamian za jałmużnę), otrzymali legitymację „licencjonowanego dziada”, kaznodzieja zaś ogłosił w mieście, aby wspierać tych, którzy taką licencję posiadają.

Modlitwa za darczyńcę była zresztą czymś naturalnym wśród żebraków tamtych czasów. Warto popytać starsze pokolenie, które ma wiele do powiedzenia na ten temat.

Jak wygląda zaś dawanie i proszenie o jałmużnę w dzisiejszych czasach? Niestety, prawdziwie potrzebujący, wykluczeni, cisi i pokorni zostają często pominięci w owym dziele miłosierdzia. Wszystko zaś dlatego, że nastąpiło wielkie pomylenie pojęć. Najogólniej mówiąc, idea miłosierdzia została zastąpiona ideą socjalizmu. Socjalizm zaś z miłosierdziem nie ma nic wspólnego. Klasyk miłosierdzia bowiem, św. Paweł pisał: „kto nie chce pracować, niech też nie je”, zaś klasyk socjalizmu, nijaki Włodzimierz Ilicz Uljanow (Lenin) głosił: „kto nie pracuje niech nie je”. Oczywiście socjalizm to system, w który nie opiera się na prawdzie, lecz na tzw. „walce klas”. Stąd też dla socjalistów „nierobami i pasożytami” byli ludzie, którzy  należeli do innych niż preferowana klas społecznych.

Tym, którym różnica wydaje się nieistotna, spieszę rozjaśnić, że można nie podejmować pracy z różnych powodów: kalectwa, opieki nad dziećmi. Można w ciągu chwili również stracić dorobek całego życia. Stąd też czymś na wskroś ludzkim będzie spieszenie z pomocą ofiarom wypadków, klęsk żywiołowych i katastrof. W przeciwieństwie do socjalizmu, idea miłosierdzia nakazuje spieszyć z pomocą tym właśnie ludziom, mimo, że przecież nie pracują.

Są jednak i tacy żebracy – socjaliści, którzy wychodzą z założenia, że im się pomoc należy,  ponieważ reprezentują określoną przynależność klasową i nie pracując, przyzwyczaili się do perfekcyjnego wyciągania z różnych instytucji kościelnych i świeckich zasiłków i zapomóg. O jakiejkolwiek ludzkiej wdzięczności, nie mówiąc już o wspomnianej wyżej „wymianie dóbr” w przypadku tych ludzi nawet mowy być nie może. Iluż to ludzi, korzystając z różnego rodzaju pomocy organizowanej przez Kościół wracając z darami skraca sobie czas pogawędką z innymi obdarowanymi „wieszając wszelkie możliwe psy” na Kościele. Ci są z reguły najbardziej głośni. Do instytucji kościelnych przychodzą bez żenady domagać się pomocy, powołując się na swój katolicyzm, który w niczym nie przeszkadza im w życiu w konkubinacie, nie chodzeniu do kościoła, czy okłamywaniu wszystkich możliwych urzędów, z parafią włącznie, gdyż życie na czyjś koszt wydaje się im najlepszym rozwiązaniem.

Przeglądając FB, często natrafiam na profile, gdzie zwłaszcza dzieci, w rubryce „praca” wpisują: „szlachta baluje, plebs haruje”. Pozostawiam otwartym pytanie, czy są to sytuacje, w których powinniśmy bezkrytycznie wspierać takie właśnie środowiska, podczas, gdy wielu cichych i pokornych, prawdziwie potrzebujących zostaje pominiętych, bo oni wstydzą się nawet o taką pomoc poprosić.

Pytanie wydaje się być tym bardziej zasadne, że Ojciec Święty Franciszek napisał w swojej ostatniej adhortacji: „muszę z bólem stwierdzić, że najgorszą dyskryminacją, jakiej doświadczają ubodzy, jest brak opieki duchowej. Olbrzymia większość ubogich otwarta jest szczególnie na wiarę; potrzebują Boga i nie możemy nie ofiarować im Jego przyjaźni, Jego błogosławieństwa, Jego Słowa, sprawowania Sakramentów i propozycji drogi wzrostu i dojrzewania w wierze. Opcja preferencyjna musi głównie przyjąć formę uprzywilejowanej i priorytetowej opieki duchowej.”

Wydaje się, że jeśli nie posłuchamy słów Papieża, to miłosierdzie zamieni się w socjalizm, a  próba zaradzenia nędzy materialnej bez likwidowania nędzy moralnej stanie się studnią bez dna, która nie likwiduje, lecz pogłębia problem ubóstwa i wykluczenia.

„Święci” hejterzy

Fot. ? vladimirfloyd - Fotolia.com
Fot. ? vladimirfloyd – Fotolia.com

Dawno temu słyszałem taką anegdotę, że skoro język, którym posługujemy się na codzień tak bardzo się zmieni,a odzwierciedlając nasz sposób postrzegania rzeczywistości, to gdyby dziś na nowo pisano Biblię, nie napisano by, że Kain zabił Abla, tylko, że go pobił ze skutkiem śmiertelnym. To było kilka lat temu. Dziś zapewne przynajmniej część młodego pokolenia powiedziałaby, że Kain zwyczajnie zahejtował Abla…

Hejtowanie stało się sposobem zaistnienia niektórych ludzi, ich metodą na życie. Nie tak dawno temu, jeden z dziennikarzy doprowadził do sytuacji, gdzie pewna pani polityk, nie zostawiła suchej nitki na programie wyborczym własnej partii, gdyż dziennikarz przeczytał jej fragment programu wyborczego jej partii, mówiąc, że są to propozycje konkurencyjnego ugrupowania politycznego. Ot polityczna hejterka. Te same propozycje wychwalałaby pod niebiosy, gdyby wiedziała, że to program jej macierzystej partii. Gdyby miałyby to być propozycje konkurencji, należało o nich mówić tylko źle.

No dobrze, a co z tymi świętymi heterami? Istnieją w ogóle tacy? Czasem ma się wrażenie, że jest ich całkiem niemało. Zarówno w „realu” jak i „W Sieci”. Niektórzy, a raczej niektóre, nawet w trosce o stan Kościoła w Polsce postanowiły napisać do Papieża Franciszka, żaląc się, że Kościół jest w ogóle jeszcze katolicki, i że naucza prawdy Objawionej zamiast gender, a przecież wg nich, gender nie wywodzi się od Simone de Beauvoir, lecz od …Jezusa Chrystusa. Cóż, przypomina się stary, polski film z ponadczasowym „Kopernik była kobietą”… Jak ktoś ma tak zakodowane, nie przetłumaczysz za nic na świecie. Problem jednak w tym, że obecna propaganda próbuje właśnie narzucić swój światopogląd pod hasłami zwalczania tzw. „mowy nienawiści”. Otóż, współcześni „święci” hejterzy znaleźli nowy sposób uprawiania swojej „polityki miłości” względem Pana Boga i Kościoła. Najpierw troskliwie udzielają mu rad, jaki ma być, a następnie jakąkolwiek próbę polemiki nazywają „mową nienawiści”.

Cóż, tradycja hejtowania Ewangelii sięga już czasów Pana Jezusa. Najwytrwalszymi jego hejterami byli przecież faryzeusze i uczeni w Piśmie. Tak bardzo zaangażowani się w kontestowanie Mistrza z Nazaretu, że nie starczyło im już czasu, aby posłuchać co mówi, zadumać się nad Jego cudami i skosztować owoców, jakie wydaje Jego Miłosierdzie.

„Uczeń nie przewyższa Mistrza”, mówił Jezus. Stąd też nie ma się co dziwić, że skoro Jego „hejtowali”, to i nas „hejtować” będą. Od papieża Franciszka, po zwykłego wikarego… Warto wtedy pamiętać o innych słowach Pana. „Poznacie Prawdę, a Prawda was wyzwoli.” I nie zmienią tego ani współcześni hejterzy, ani setki internetowych czy realnych trolli.

Kolorowych snów i adwentowego nawrócenia wszystkim udającym świętych i zatroskanych o los Kościoła współczesnym hejterom i trollom.