Zanim ujawnię skąd wziąłem tego newsa, przytoczę pewną anegdotę. Otóż drogą idzie ksiądz w stroju duchownym. U drzwi bloku widzi małe dziecko, które próbuje dosięgnąć domofonu. Widzi, że nie daje rady, więc chcąc pomóc podchodzi i pyta, który przycisk ma nacisnąć. Dziecko od razu rozpromienia się na twarzy i podaje bez wahania numer mieszkania, do którego chce zadzwonić. Ksiądz więc naciska, dumny z siebie, że zrobił dobry uczynek, a dziecko jeszcze weselsze mówi do niego w tym momencie: „A teraz proszę księdza szybko uciekamy…”
Zastanawiacie się pewnie, co ma do cudownego leku niosącego nadzieję stara kościelna anegdota? Otóż już wyjaśniam. Dziś Ojciec Święty Franciszek powiedział w Watykanie o leku, jaki dotarł z Polski „odkryty” przez polskiego kleryka pod roboczą nazwą „miserykordyna” od łacińskiego słowa „misericordia” czyli „miłosierdzie”. To opakowanie przypominające lekarstwo, zawierające w środku różaniec i obrazek Jezusa Miłosiernego wraz z ulotką, objaśniającą jak je stosować.
Domyślam się, że czytelnicy mojego bloga słyszeli już zapewne dzisiaj tego newsa, stąd skupię się jedynie na „przeciwwskazaniach” do stosowania „miłosierdzia”. Czy są takowe? Zakładając że miłosierdzie, to niezasłużony dar, podstawowym przeciwwskazaniem zdaje się być nie tak znowu rzadka w naszym społeczeństwie postawa „a mnie się należy”. Dokładnie tutaj dla wielu ludzi zaczyna się problem. Należy im się chrzest, katolicki pogrzeb, należy im się nawet świąteczna paczka z Caritasu. Obdarowanie czymkolwiek takiego człowieka nie przynosi nawiązania jakiejkolwiek więzi. Nie docenia niczego, co otrzymuje od innych, nie docenia tego, co otrzymuje od Boga.
W skrajnych zaś przypadkach znajdują się ludzie, którzy domagając się od wierzących w Chrystusa właśnie miłosierdzia, rozumieją je jako przyzwolenie na szerzenie grzechu w przestrzeni publicznej. Czy jednak katolik w imię miłosierdzia ma wcielać się w rolę księdza z anegdoty cytowanej na początku?
O ile jeszcze w dzisiejszym skomplikowanym świecie w imię właśnie miłosierdzia można mieć szczyptę wyrozumiałości dla oszukanych i wykluczonych, którzy uważają, że pewne minimum, nawet materialne od innych im się należy, o tyle domaganie się od Boga i Kościoła aby zaaprobowali grzech, by dobro nazwali złem a zło dobrem, aby w imię miłosierdzia odstąpili od głoszenia Prawdy Ewangelii zdaje się być prawie, jeśli nie już w pełni bluźnierstwem. Nie byłoby to miłosierdziem, lecz jego zaprzeczeniem.
Od Boga otrzymaliśmy wszystko. W sposób darmowy i niezasłużony. To jemu należy się od nas zwykłe ludzkie „dziękuję”. Kiedy zaś wydaje się nam, że zawalił się nasz świat, że Bóg o nas zapomniał i nas opuścił, zaczekajmy, zanim Zły skusi nas do posądzania Boga o brak miłosierdzia. Być może próbuje dać nam dużo więcej, niż to o co prosimy tylko trzeba czasu, aby w pełni ujawniły się jego Boskie plany.
Stąd zachęcając do stosowania „miserykordyny” przypominajmy sobie nawzajem (wszak napominanie grzesznych jest właśnie uczynkiem miłosierdzia), że lek ten przyjmujemy na diecie – bez sycenia się słowami „a mnie się należy”…
na diecie…
Zwykle dla ludzi, którzy są „na głodzie” Boga… Którym brak Go w codzienności.. Którzy zapomnieli, że Bóg jest i kocha..