Król Salomon stanął kiedyś przed nie lada dylematem. Dwie matki i dwoje dzieci. Niestety jedno martwe. Pokłóciły się, do której należy żyjące niemowlę. Król miał zawyrokować. Zdecydował, że należy przeciąć mieczem żyjące dziecko i każdej z kobiet dać po połowie. To sprawiło, że jedna z nich natychmiast wycofała się ze sporu i zaczęła prosić króla, aby żyjące dziecko oddać tej drugiej kobiecie. Jakie musiało być jej zdziwienie, gdy król nie tamtej, ale właśnie jej nakazał oddać żyjące dziecko, mówiąc. Ona jest jego matką, bo na go kocha… Oto Salomonowy wyrok.
Wyrokowanie w ludzkich sprawach jest rzeczą niezwykle trudną. Co więc w takim razie powiedzieć o wyrokowaniu w ludzkich sumieniach? Przyznam, że do niniejszego wpisu zainspirował mnie komentarz zamieszczony pod wczorajszym postem. Oto jego fragment: „Jak Kościół, w którym jest coraz więcej zła ma przybliżyć nam Boga? (…) Jak mam wierzyć ze świadomością tego wszystkiego we własne słowa kiedy przeciwnikom Kościoła mówię, że jest dobry?”
Wiem, że w tych niewielu zdaniach nie znajdę salomonowego rozwiązania, jak dać odpowiedź na tak poważne pytania, ale liczę na to, że uda mi się rzucić nieco światła na sprawę grzechu w Kościele. Tak, grzechu, bo Kościół jest zarazem grzeszny i święty. Święty świętością Chrystusa, Odwiecznej Miłości Ukrzyżowanej i Zmartwychwstałej. Świętością, którą najwięksi nawet święci mogli jedynie naśladować, uczyć się jej i do niej dorastać. Grzeszny natomiast, bo jest wspólnotą grzeszników. Ludzi, którzy chcieliby być lepsi, ale popełniają błędy. Istot, które wiedzą co dobre, a mimo to wybierają zło. Czasem wyjątkowo upadlające i krzywdzące zło, ale przecież dobrego zła nie ma.
W tym świecie tak pełnym zła, wielu tęskni za dobrem. Pragnie choć na chwilę spocząć w jego cieniu i zaznać choć minimum pewności w tym niepewnym świecie. Stąd gorycz rozczarowania i ból duszy, gdy posłaniec mający nieść nam „list miłosny od Boga” żyje tak, jakby sam w tę miłość i to przesłanie nie wierzył. Powodów takich postaw jest pewnie tyle, ilu grzeszników. O tym innym razem. Czy jednak list od Ukochanego (Boga w Trójcy Świętej Jedynego), który mnie kocha nad życie ma być mniej wart, bo dostarczył go niegodny listonosz?
Tu właśnie zaczynają się problemy współczesnego świata – świata manipulacji i kompromisów. No bo jak to? Pedofilia jest zła, gdy tej ohydnej zbrodni dopuszcza się człowiek kościoła, a za chwilę jest co najmniej neutralna, bo dopuścił się tego aktu reżyser o znanym nazwisku, a jeszcze za chwilę dobra, bo postulat legalizacji współżycia z dziećmi jeszcze do niedawna był głoszony przez wielu lewackich aktywistów, a w nie tak odległym europejskim kraju legalnie działały partie domagające się legalizacji tego procederu?
Tu właśnie przy całej grzeszności człowieka, w tym kapłana, odnajdujemy świętość Kościoła i niezmienną naukę Mistrza z Nazaretu. Bo to On, nie dzieląc ludzi na równych i równiejszych mówi: „ktokolwiek zgorszyłby jedno z tych maluczkich, temu lepiej byłoby kamień młyński u szyi uwiązać i w morze rzucić.” To Kościół pomny swej grzeszności, jako jedyna wspólnota na świecie co dnia powtarza „moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina”, ale robi to nie po to, aby zaniechać głoszenia Ewangelii, lecz po to aby do ideałów tego miłosnego listu od Boga co dnia dorastać. Nawet, jeśli ten „list miłosny zwany Ewangelią” czasem dostarcza nam niegodny „listonosz”…
w Kościele dzieje się źle a to wszystko przez odejście od Mszy Trydenckiej i tego, że Kościół zamiast ostrzegać ludzi przed ogniem piekielnym głosi tylko, że „Bóg cię kocha”