Chodząc po kolędzie w mojej pierwszej parafii zaraz na początku przeżyłem zdarzenie, które stało się jedną z większych kolędowych „wpadek”. Otóż jako neoprezbiter zdawałem sobie sprawę, że dla wielu parafian będę „Tym nowym” lub „Tym młodym”. Ot, to zawsze prostsze, niż zapamiętanie imienia księdza, który zaledwie kilka miesięcy temu przyszedł do parafii. Nie przypuszczałem jednak, że przyjdzie mi wcielić się w postać dwóch, nie znanych mi duchownych.
Otóż jak tylko skończyłem modlitwę, Pani domu, chcąc pokazać jak bardzo związana jest z parafią, przywitała mnie słowami: „Ksiądz zgolił brodę!”. Zdumiony odpowiadam, „nigdy nie nosiłem brody”, na co syn owej kobiety próbując ratować sytuację, dodaje: „nie mamo, to inny ksiądz na parafii nosi brodę”. Dla wyjaśnienia, ksiądz który nosił brodę w tamtej parafii, odszedł z niej kilka lat przed moim przyjściem.
Po wczorajszym poradniku kolędowym, w którym zawarłem sześć próśb do wiernych, którzy przyjmują księdza po kolędzie, warto przez chwilę zatrzymać się nad tymi krótkimi pogawędkami, jakie udaje nam się z parafianami przeprowadzić w czasie wizyty duszpasterskiej. Zwłaszcza, że część z nich oznacza zwykłą „wpadkę”, z której czasami goszczący nas ludzie nie zdają sobie sprawy. Jak napisałem już wczoraj, kolęda ma, czy raczej powinna mieć charakter religijny. Stąd też oprócz miłych, aktualnych akcentów, pytań o pracę, studia czy hobby przyjmując księdza po kolędzie winniśmy spodziewać się rozmowy o naszym życiu religijnym.
Zdarza się czasem, że ktoś oburza się np. pytaniem o niedzielną mszę świętą, modlitwę w rodzinie, czy inne aspekty życia religijnego. Warto więc chyba przywołać słowa jednego ze starszych księży, który w takiej sytuacji powiedział: „Przyszedłem tu po kolędzie. Skoro nie chcecie ze mną rozmawiać o waszym życiu religijnym, to po co mnie zapraszaliście do siebie?”
Zwykle jednak kolędowe rozmowy nie prowadzą do tak stanowczych sytuacji. Znacznie częściej jesteśmy jako księża świadkami „uników”, które mają na celu przekonać duszpasterza, że ma do czynienia z mocno wierzącą, zorientowaną w sprawach Kościoła i parafii rodziną. Czas więc zaprezentować kilka standardowych tzw. „odpowiedzi niedefensywnych”, poprzez które nasi parafianie, mówiąc najbardziej delikatnie, starają się nie powiedzieć nam prawdy. Piszę o tym między innymi po to, aby przekazać naszym parafianom, że nawet, jeśli nie kontynuujemy tematu, to i tak nie dajemy się nabrać na te bardzo powszechne wymówki.
Pierwszy, standardowy tekst, jaki słyszy duchowny po kolędzie, gdy robi uwagę, że ma wrażenie, iż przez ostatni rok nie udało nam się wspólnie z tą rodziną lub którymś z domowników spotkać w kościele, to stwierdzenie „chodzimy do Kościoła do sąsiedniej parafii”. O ile w pewnych przypadkach, zwłaszcza w miastach tak bywa, to takie sytuacje są raczej nieliczne. Do sąsiednich parafii zwykle chodzą ci, którzy należą tam do którejś z grup duszpasterskich, mają lepszy dojazd np. komunikacją miejską, niż do kościoła parafialnego, po sąsiedzku jest np. wyraźnie lepiej nagrzany kościół itp. Zresztą po pierwszej minucie rozmowy, bez specjalnego dociekania to od razu „wychodzi”, czy faktycznie wiąże ich cokolwiek z ową sąsiednią parafią. Gdyby jednak zliczyć wszystkich, którzy „chodzą” do innych kościołów w mieście, niektóre świątynie musiałyby być co najmniej wielkości bazyliki św. Piotra na Watykanie, aby wszystkich pomieścić.
Druga „kolędowa wpadka” związana jest ze zwyczajem, jaki przynajmniej w archidiecezji lubelskiej jest praktykowany w stosunku do uczniów. Chodzi mianowicie o to, że dzieci i młodzież, która winna uczęszczać na katechizację, powinna na kolędowym „ołtarzyku” przygotować zeszyt do religii, który ksiądz po kolędzie podpisuje. Jaka jest więc najczęstsza wymówka? „Zeszyty zabrał ksiądz do sprawdzenia”. Otóż od kilku już lat obowiązuje katechetów w Lublinie zakaz zabierania zeszytów w czasie kolędy, pod rygorem utraty pracy poprzez dyscyplinarne zwolnienie. Stąd, w taką wymówkę nie uwierzy żaden szanujący się ksiądz w diecezji lubelskiej.
Trzecia „wpadka” to standard w wypadku, gdy kolejny już rok nie udaje się zastać np. Głowy rodziny. Jaka jest wymówka żony? Mąż wyszedł do sklepu, myślał że zdąży. Często zdarza się, że ksiądz mija owego męża przed blokiem spacerującego z psem.
Czwarta, nie sprowokowana przez duchownego „wpadka” to coś na wzór sytuacji, jaką opisałem na początku. Zwykle ktoś z domowników chcąc zagaić rozmowę rzuci: „Ksiądz to chyba u nas nowy?”. Rekord, o jakim słyszałem, to była sytuacja, gdy ów kapłan ze stoickim spokojem odpowiedział: „tak proszę pani, w sumie to dopiero dwadzieścia sześć lat”.
Piąta „wpadka”, to tłumaczenie: „gdzieś zapodziała mi się woda święcona”. Otóż wystarczy nalać zwykłej wody, i tylko przed rozpoczęciem modlitwy uprzedzić księdza, że woda jest nie święcona. Wówczas na początku ksiądz ją poświęci. Nie ma potrzeby tłumaczyć się z braku takowej.
Stąd też konkludując, wyrażę jedynie jedno zdziwienie. Po co cała ta mistyfikacja, jeśli i tak z kościołem nic nas nie wiązało, nie wiąże i raczej wiązać nie będzie? Może lepiej oszczędźmy sobie takich „wpadek” i porozmawiajmy szczerze przez chwilę. A nóż coś ta krótka chwila rozmowy zmieni w naszym życiu?
” Otóż od kilku już lat obowiązuje katechetów w Lublinie zakaz zabierania zeszytów w czasie kolędy, pod rygorem utraty pracy poprzez dyscyplinarne zwolnienie. Stąd, w taką wymówkę nie uwierzy żaden szanujący się ksiądz w diecezji lubelskiej.
Jeśli to prawda, to …
Szkoda, ze za inne wykroczenia nie ma dyscyplinarnych zwolnień
Jestem wierzący, kolędę przyjmuję. Mam jednak wielu znajomych, gdzie mąż na balkonie pali papierosa, a żona z dzieciakami kłamie, bo jej głupio! Można pisać o wpadkach, zeszytach, wodzie itp itd, proponowałbym cieszyć się z tego, ze ludzie przyjmują jeszcze Księdza na kolędzie, bo u nas na zachodzie Polski na 15-20 mieszkań często ponad 50% nie wpuści księdza do domu…
po co mistyfikacje, myślę że to dobry znak, bo ludzie czują jeszcze powagę Kościoła, księdza, może wiara umarła, a nie do końca dała o sobie zapomnieć. Docierajcie więc do tych ludzi nie tylko podczas kolędy, a tego w Polsce nadal się nie robi…
Bardzo dziękuję za ten głos. Właśnie wczoraj dodałem III cz. „Poradnika kolędowego” dotyczącego meritum, zwłaszcza najtrudniejszych spraw. W przygotowaniu kolejne, m.in. dot. katechezy. Internet w tym portal „Opoka”, jak również blog, który prowadzę, to właśnie próba docierania tam, gdzie nie docieramy już nawet po kolędzie. Zdaję sobie sprawę z ogromu pracy, jaka została do wykonania i odcinkach, gdzie praca została …zaniedbana. Mam nadzieję, że im więcej będzie takich głosów jak Pana, to być może prędzej wszyscy usłyszymy wezwanie Ojca Świętego: „Duszpasterstwo w kluczu misyjnym wymaga rezygnacji z wygodnego kryterium duszpasterskiego, że ?zawsze się tak robiło?. Zachęcam wszystkich do śmiałości i kreatywności w tym zadaniu przemyślenia na nowo celów, stylu i metod ewangelizacyjnych swojej wspólnoty. Określenie celów bez stosownych wspólnotowych poszukiwań środków, aby je osiągnąć, skazane jest na przekształcenie się w czystą fantazję”.
Przyszła mi do głowy kiedyś taka myśl, że dużo bardziej „efektywne” byłoby kolędowanie przez cały rok. Taka parafialna misja. Spotkać się z parafianami w ich mieszkaniach na nieco dłużej, zjeść kolację lub obiad. Abyśmy, parafianie nie odnosili wrażenia, że jesteśmy tylko kolejnym, odhaczonym numerkiem mieszkania na liście. Jestem przekonany, że większość osób przyjmujących kapłana jest z tego dumnych, chcieliby też mieć kapłana przyjaciela i przewodnika a nie tylko urzędnika bożego.
Pozdrawiam!
Warto zapoznać z tym pomysłem własnego księdza proboszcza. Wymaga to przeorganizowania pracy w parafii, ale przyznam, że to pomysł tyle innowacyjny, co ciekawy i obiecujący. Pozdrawiam.
A może to parafianie powinni zapraszać księży na obiad czy kolację? Myślę, że przez większość kapłanów takie zaproszenie będzie mile przyjęte. My z mężem mamy taki zwyczaj i daje on dużo radości – ksiądz przynosi do domu dużo radości, ale przede wszystkim błogosławieństwo.
W różnych parafiach są różne zwyczaje. Spotkanie o jakim Państwo wspominacie, daje na pewno dużą sposobność do omówienia wielu ważnych spraw. Trudno jednak wymagać co do zasady, aby wszyscy tak postępowali. Jest wiele rodzin, gdzie samym małżonkom trudno się spotkać ze względu na pracę, a co dopiero ustalić jeszcze wspólne spotkanie z księdzem. Na pewno naczelną zasadą musi pozostać dobro duchowe wiernych. Reszta w temacie wizyty duszpasterskiej jest kwestią zwyczajów oraz wzajemnych uzgodnień.
A czy w tekstach, w które ksiądz nie uwierzy nie powinno być jeszcze tego, „bóg istnieje”?
Szanowny Panie, nie wiem jakiego „boga” pisanego z małej litery Pan wyznaje, ale tak, w takiego „boga” pewnie ksiądz nie uwierzy. Wierzymy natomiast w Boga pisanego z dużej litery, który jest Miłością. Wierzymy w Boga, w którym żyjemy, poruszamy się i jesteśmy. Odsyłam do działu „katecheza”, zwłaszcza tego ze Szkoły Podstawowej. Tam będzie można poczytać o pewnych prostych rzeczach dotyczących wiary, bez konieczności rozumienia spraw nieco trudniejszych. Pozdrawiam.
Tak, tak, my księża, tacy świetni, ci wierni, tacy niedobrzy… LOL
Jako, że to trzeci komentarz o prawie identycznej treści zamieszczony pod różnymi wpisami, zwracam się z uprzejmą prośbą do Sz. Studenta KUL, o wyjaśnienie, jak czyta się to nowe słowo LOL, bo kiedy kończyłem studia, takowego w j. polskim jeszcze nie było, a rozumiem, że Sz. adwersarz jest człowiekiem bardziej światłym ode mnie…
Po przeczytaniu tego wpisu zastanawiam się, czy przypadkiem ludzie nie stosują uników, ponieważ wstydzą się tego, że nie bardzo do Pana Boga chodzą.. Bo do kościoła chodzić sobie można, ale już z Panem Bogiem się tam spotkać niekoniecznie, jeśli Ksiądz wie, co mam na myśli.