Roczne archiwum: 2014

Gromnica na współczesne lęki

Fot. ? Renáta Sedmáková - Fotolia.com
Fot. ? Renáta Sedmáková – Fotolia.com

13 października 1884 r. Wielki papież Leon XIII zakończył Mszę św. i uczestniczył w innej, odprawiając dziękczynienie, jak to zawsze miał zwyczaj czynić. W pewnej chwili zauważono, że energicznie podniósł głowę, a następnie utkwił swój wzrok w czymś, co się unosiło nad głową kapłana odprawiającego Mszę św. 

Wpatrywał się niewzruszenie, bez mrugnięcia okiem, ale z uczuciem przerażenia i zdziwienia, mieniąc się na twarzy. Coś dziwnego, coś nadzwyczajnego działo się z nim. Wreszcie, jakby przychodząc do siebie, dał lekkim, ale energicznym uderzeniem dłoni znak, wstał i udał się do swego prywatnego gabinetu. Na pytanie zadane przyciszonym głosem: ?Czy Ojciec święty nie czuje się dobrze? Może czegoś potrzebuje?? – odpowiedział: ?Nic, nic?. Po upływie pół godziny kazał przywołać Sekretarza Kongregacji Rytów, dał zapisany arkusz papieru, polecił wydrukować go i rozesłać do wszystkich w świecie biskupów, ordynariuszy diecezji?. (Cytat za Amorth G. Wyznania egzorcysty, Częstochowa 1997, s. 36). Tekst zawierał modlitwę do św. Michała Archanioła, która brzmi:
?Święty Michale Archaniele, wspomagaj nas w walce, a przeciw niegodziwościom Złego Ducha bądź naszą obroną. Oby go Bóg pogromić raczył, pokornie o to prosimy. A Ty, wodzu niebieskich zastępów, Szatana i inne duchy złe, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą, mocą Bożą strąć do piekła. Amen?.
Gdy go zapytano, co się zdarzyło w czasie dziękczynienia po Mszy św., Papież odrzekł, że w chwili, gdy zamierzał zakończyć modlitwę, usłyszał dwa głosy: jeden łagodny, drugi szorstki i twardy. I usłyszał taką oto rozmowę:
Szorstki głos Szatana: ?Mogę zniszczyć Twój Kościół!?
Łagodny głos: ?Możesz? Uczyń więc to?.
Szatan: ?Do tego potrzeba mi więcej czasu i władzy?.
Pan: ?Ile czasu? Ile władzy??
Szatan: ?Od 75 do 100 lat i większą władzę nad tymi, którzy mi służą?.
Pan: ?Masz czas, będziesz miał władzę. Rób z tym, co zechcesz?. (Cytat za Szatan w życiu Ojca Pio, Tarsicio z Cevinara, Łódź 2003, s. 8). Cytat za tygodnikiem Niedziela (www.niedziela.pl)

Dziś święto Ofiarowania Pańskiego, nazywane w polskiej tradycji świętem Matki Bożej Gromnicznej. „Gromnice miały chronić od wszelkiego zła. Zapalano je podczas gwałtownych burz i stawiono w oknie, prosząc o ratunek Matkę Boga. Świecę do dziś wkłada się w ręce umierających. W takich chwilach wskazuje ona na światło życia wiecznego, do którego wprowadza nas Chrystus. Gromnica jest wówczas symbolem czuwania. Na obrazkach przedstawia się Matkę Bożą Gromniczną idącą przez uśpioną wieś. Ma ona na głowie chustę, w ręku zaś trzyma świecę. W oddali widać stado wilków, które chcą dostać się do domostw ludzkich; odpędza je światło gromnicy. Ta symboliczna scena przypomina, że Maryja broni nas przed złem, ilekroć Ją o to poprosimy. Jest przecież Matką Światłości Świata… ” (Cytat za www.opoka.org.pl)

Pamiętajmy jednak, że zarówno egzorcyzm jak i gromnica mają być wyrazem naszej wiary, a nie gadżetem czy zaklęciem. Zwłaszcza, że świat duchów, zarówno tych dobrych – aniołów, jak i złych szatanów pozostaje tajemniczy i niewidzialny. Każda epoka i każdy czas ma swoje lęki. Kiedyś był nim piorun, żywioły, czasem nieznane i tajemnicze zjawiska. Dziś, świat ma odgromniki, szpiegowskie satelity i służby ratunkowe na telefon. Niestety wobec zagrożeń duchowych jesteśmy dziś niejednokrotnie bardziej bezbronni, niż dawniej. Jak powiadają, największym zwycięstwem szatana jest to, iż przekonał wielu, że nie istnieje…

„A ludzie to mówią…”

Fot. ? ra2 studio - Fotolia.com
Fot. ? ra2 studio – Fotolia.com

Mówią różne rzeczy, Panie. Bo odkąd postanowiłeś, że człowiek stworzony na obraz Twój i podobieństwo obdarowany został rozumem i wolnością, uzyskawszy dar mowy, stał się zdolny wyrażać miłość i nienawiść. Tyś kiedyś przemówił dając początek światu. Niebu i ziemi – wszystkiemu coś stworzył. Słowo w Twoich ustach ma zawsze moc sprawczą, więc co Ty Boże powiesz, zawsze tak się stanie.

Ponieważ jednak stworzyłeś nas ludzi na obraz Swój i podobieństwo Swoje, to słowo ludzkie też nigdy nie pozostaje bez żadnego znaczenia. Błogosławieństwo, przekleństwo, komplement, złośliwa uwaga, plotka, oszczerstwo… Mówione, pisane, od ust do ust, w gazecie, radiu, Internecie, telewizji… To przecież „tylko” słowo a zarazem „aż słowo”.

Słowem można pocieszyć, dać nadzieję, albo ją odebrać. Słowem można ocalić albo nawet zabić. Bo słowo ludzkie często pokazuje, co skrywają najbardziej tajemnicze zakamarki dusz ludzkich. Co więcej, jakże często słowo niesie ze sobą jakieś dodatkowe znaczenie. Jawne dla tych, co mają je zrozumieć i w tym samym czasie zupełnie pozbawione innego sensu niż tylko dosłowny, dla tych, którzy byli, są i mają pozostać zwykłymi widzami teatru życia, w jakim odgrywamy swoje życiowe role.

Dlatego o Panie, naucz nas nie rzucać słów naszych na wiatr. Naucz je ważyć, doceniać i szanować. Daj łaskę zrozumienia, że słowo jest po to, aby błogosławić, czyli dobrze życzyć. Nigdy zaś przeklinać, to znaczy złorzeczyć. Bo przeklinać, złorzeczyć, to przywoływać Złego, aby swą okrutną moc wylał na człowieka. Błogosławić zaś to przecież nie znaczy nic innego, jak powierzać Mocy Bożej tych, których kochamy. Ludzi, dla których jesteśmy życzliwi.

Tyś Boże zechciał w Swoim Przykazaniu, nakazać nam ludziom szanować Imię Twoje. Bo to, żeś ongiś powiedział do Mojżesza – „Jestem, Który Jestem”, to tak, jakbyś Ty – Bóg był z nami po imieniu. Jak gdybyś chciał powiedzieć, „Jestem zawsze i wszędzie, więc w każdej chwili życia możecie na Mnie liczyć.”

Dlatego błogosławmy sobie! Nawet, gdy złość w nas zbiera, kiedy usta zwyczajnie chciałyby „rzucać mięsem”, kiedy emocje puszczają, gdy cierpliwość słabnie, pozwól nam o Panie zwracać się zawsze do Ciebie. „Boże, daj mi siły”, „Panie, błagam Cię o cierpliwość”, „Chryste, pozwól to wytrzymać”… Boże, pozwól nam poznać jakie przyniesie owoce zwracanie się do Ciebie w najmniejszej potrzebie. Spraw, byśmy zaryzykowali i nawet, kiedy dziecko idzie do szkoły, by ludzie je żegnali „idź z Bogiem”, „wracaj z Bogiem” i „zostańcie z Bogiem”. Bo jaki skutek w życiu wielu ludzi przynosi codzienne darzenie się sformułowaniami: „Ty taki ……”, „A niech cię ….”, „O ….., ja cię ……. ” to chyba już wiemy, i chyba nie jesteśmy zadowoleni z owoców przekleństwa oraz złorzeczenia…

Więc proszę Cię Panie, pozwól nam powstrzymać się od pochopnych sądów, nad żyjącymi oraz umarłymi. Daj cnotę powściągliwości, nie tylko naszym ustom, ale także dłoniom, przyzwyczajonym do bezmyślnego stukania w klawiaturę. Prosimy Cię także Boże, daj nam prawdziwych przyjaciół, którzy nie obmówią, nie osądzą, nie zdradzą. Takich, którzy umieją dochować tajemnicy, którzy potrafią słowo przez nas mówione wysłuchać, choć przecież nie mają na wszystko odpowiedzi.

Jezu – Słowo Ojca, daj mądrość słowom naszym i pozwól nam zrozumieć, że czasem nawet milczenie, w zależności od chwili i od sytuacji, potrafi być słowem co daje śmierć lub życie, rani, albo leczy…

De profundis

Fot. ? glopphy - Fotolia.com
Fot. ? glopphy – Fotolia.com

Modlitwa na dziś

Z głębokości wołam do Ciebie Panie

Nie po to, aby pytać: ?dlaczego?,

Lecz wołam, by prosić pokornie, o głębszą wiarę w to,

Że tylko przed Twymi oczami

Wszystko było, jest i będzie odkryte

I póki zasłona ?teraz? dzieli nas od ?zawsze?

My ludzie, nie wszystko będziemy wiedzieć i nie wszystko rozumieć?

 

Nie pytam więc o Panie, czy widzisz ten ból, smutek i zagubienie

Lecz będąc tu i teraz proszę, przyjmij cierpiących cierpienie.

Tyś jest Wielki, my mali, zwyczajni słabi ludzie,

W krzyżu Twoim, krzyży naszych sens i zrozumienie,

Więc tym, co odeszli racz dać zbawienie, a pozostałym ześlij pokój w serca.

 

Tyś Światłością Wiekuistą, która nigdy świecić nie przestanie,

Więc pozwól, gdy świt zdaje się zbyt odległy,

dojrzeć choć jeden promyk Zmartwychwstania

 

Tyś jest Bogiem miłości,

Będącym kiedyś i teraz i zawsze

Więc nie pytam, czy byłeś tam wtedy Panie,

Lecz proszę, przyjmij tych, którym pozwoliłeś zasnąć?

„W Panu pokładam nadzieję,
nadzieję żywi moja dusza:
oczekuję na Twe słowo.
Dusza moja oczekuje Pana
bardziej niż strażnicy świtu,
<bardziej niż strażnicy świtu>.

U Pana bowiem jest łaskawość
i obfite u Niego odkupienie.” (Ps 130)

Lipa, 30.01.2014 r.

„Przenikasz i znasz mnie Panie…”

Fot. ? freemixer - Fotolia.com
Fot. ? freemixer – Fotolia.com

To znane słowa Psalmu 139. Czy jednam my, ludzie znamy siebie? Potrafimy przewidzieć, jak zachowamy się, czy zachowalibyśmy się w sytuacji ekstremalnej? Ile to razy zdarza nam się powiedzieć o kimś: od tej strony Cię nie znałem. Niejednokrotnie to sytuacje trudne, czasem ekstremalne, jakich udaje się uniknąć znacznej części ludzkości stanowią silny bodziec do refleksji nad życiem, własnym postępowaniem. Innym razem do zachowań, które zaskakują nas samych. Dla jednych będą one okazją do okazania empatii, współczucia, lub w sytuacjach wyjątkowego szczęścia i „daru losu” szansą aby razem ze szczęśliwcami przeżywać radość. W przypadku innych obnażą ich duchową i emocjonalną pustkę, staną się okazją do kpin, słowotoku pozbawionego minimalnego zrozumienia czy empatii, zazdrości itp.

Bóg stworzył nas jako ukoronowanie dzieła stworzenia. Kiedy poszliśmy na współpracę ze złem, sam Syn Boży oddał własne życie, aby nas ratować. To cena, jaką Bóg za nas gotów był zapłacić, aby tylko uwolnić nas z sideł złego.

Dlatego też nie wolno nam zapominać, że człowiek, to umiłowane dziecko Boże. Stąd też Bóg nie pozostawia nas także dziś na pastwę zła. Szatan jest tylko zbuntowanym stworzeniem Bożym, które dokonało złego wyboru i dziś jako istota potępiona próbuje zadać jak największe straty rodzajowi ludzkiemu, pamiętając, że sam Syn Boży stał się dla nas człowiekiem.

To właśnie nasz Zbawiciel jest pogromcą złego. Jako ludzie ochrzczeni nosimy w sobie niewidzialną pieczęć, która mówi: „należę do Boga. Jestem jego umiłowanym dzieckiem”. To Bóg zna nas lepiej, niż my sami siebie. To Ojciec nasz w niebie wie, czego nam potrzeba, zanim go poprosimy.

Dlaczego więc pozwala na dramaty i tragedie? Czemu słyszymy o rzeczach, których nie potrafimy zrozumieć?

Kilka lat temu w przeciągu dwóch tygodni odbyły się dwa pogrzeby moich uczniów, absolwentów liceum. Dwa przypadki utonięcia, w tym jeden na krytym basenie w obecności ratownika, gdzie pomoc była natychmiastowa. Usłyszałem wówczas takie słowa: „to najbardziej bezsensowna śmierć, jaką można sobie wyobrazić”. Kiedy jednak jako księża widzieliśmy w czasie pogrzebu wielki kościół wypełniony po brzegi młodymi ludźmi uczestniczącymi we mszy, spowiadającymi się  i przystępującymi do Komunii, zaczęliśmy w pełni rozumieć, że z najbardziej bezsensownej i tragicznej śmierci, Bóg, Ojciec nasz w Niebiosach potrafi wyprowadzić jakiś głęboki sens, aby życie żadnego z Jego dzieci, nawet zakończone w brutalny i niezrozumiały sposób nigdy nie poszło na marne… Pozwólmy mu na to, bo i my i cały świat jest w Jego Boskich rękach. On jest Zwycięzcą śmierci, piekła i szatana.

Zbrodnia i kara

Fot. ? Sunny Forest - Fotolia.com
Fot. ? Sunny Forest – Fotolia.com

Wizyta duszpasterska w bieżącym roku liturgicznym przeszła do historii. Czas na kilka dni ferii. Zaczynam je ze świadomością, że nie tylko muszę przywrócić regularność wpisów na blogu, ale też uzupełnić serwis katechetyczny i duszpasterski. Innymi słowy, nadrobić zaległości z ostatniego półtora miesiąca. Do sytuacji związanych z kolędą pewnie i tak nie raz jeszcze będę nawiązywał, gdyż zwraca ona -jak co roku- uwagę na wiele zagadnień, które duszpasterzowi najzwyczajniej w świecie umknąć nie mogą. Niestety, zaczynam te ferie w obliczu niebywałej tragedii, jaka dotknęła mieszkańców mojej rodzinnej wioski. W niedzielę, dwunastoletnia dziewczynka znalazła w domu, po powrocie z kościoła ciało swojej mamy oraz dwójki młodszego rodzeństwa. Media, w tym te ogólnopolskie informowały o potrójnym morderstwie. Ludzie są przerażeni. Choć w takiej sytuacji nikt nie uniknie spekulacji i prób zrozumienia tego, co się stało, to jednak czytając komentarze zamieszczane pod artykułami na ten temat, człowiek zaczyna zastanawiać się, czy wirtualny świat aż tak bardzo nas odhumanizował.

Nikt nie wróci już życia tragicznie zmarłym. Pozostaje modlitwa za dusze tych, których życie zostało tak brutalnie przerwane oraz o łaskę ukojenia dla rodziny i bliskich ofiar. Chcielibyśmy wierzyć, że policja i prokuratura wykonają szybko i profesjonalnie swoją pracę, nie zadowalając się przyjęciem najprostszej dla nich w tym momencie opcji. Wierzymy też, że nawet gdyby stało się inaczej i miało się okazać, że tajemnicę tej śmierci zamordowani wzięli ze sobą na zawsze do grobu, to sprawca, czy sprawcy będą musieli zdać sprawę ze swojego życia przed Panem Nieba i Ziemi, który jako Jedyny może w tym dramacie wydać sprawiedliwy wyrok.

Nie zamierzałem komentować tej zbrodni i tego niewyobrażalnego dramatu. Piszę te słowa jedynie po to, aby prosić tych, którzy będą je czytać o przemyślenie i zastanowienie się kilka razy, zanim korzystając z iluzorycznego poczucia bycia anonimowym w Sieci cokolwiek napiszą tytułem komentarza o tej tragedii. Żyjemy ponoć w wolnym kraju. Nikt nikomu nie zabroni pisania. To prawda. Grafomania póki co też zdaje się być przypadłością nie podlegającą terapii. Jednak rodzina, bliscy i znajomi ofiar to żywi ludzie. Podobnie jak mieszkańcy wioski. Mający swoje uczucia i przeżywający każdy na swój sposób dramat, który rozegrał się w niedzielę. Każde nieodpowiednie słowo, każdy hejterski komentarz, popis każdego trolla na temat tej śmierci, to przecież jedna z najcięższych kar, jaka zostaje obecnie wymierzona tym, których cierpienia i bólu nie sposób nawet sobie wyobrazić. I to bez procesu, prawa do obrony i możliwości apelacji. Pozostaje apelowanie do ludzkich sumień i dusz… Nam wszystkim zaś na ten trudny czas niech chwile pociechy i nadziei przyniosą słowa piosenki Eleni:

Dwoje było nas pośród życia dróg,
Świat był pełen łask, a wiódł nas Bóg.
To był piękny czas, los dał co mógł:
Pogodny dom, bliską dłoń,
Dziecka śmiech, radosne dnie.
I nadzieja z nami szła…

Gdzie są tamte dni, kolorowe tak?
Co zostało z nich, gdzie jest ten świat?
Już obeschły łzy, a pamięć trwa.
I dobry Pan niesie nam, wiary łud,
Że wrócisz tu, i powróci dawny czas…

Ref.:
Nic miłości nie pokona – trwamy tylko dla niej,
Choć nadziei rwie się nić…
Chociaż puste są ramiona żyje wierna pamięć,
I Ty będziesz dla mnie żyć…

Dobry Bóg nam śle z nieba swoich gwiazd
Tę nadziei skrę, co tli się w nas.
Przez świat idę z nią, tam gdzie chce los,
Bo kiedyś Pan zwróci nam
Tamten czas, twych oczu blask
I pogodny świat bez trosk.

Ref.:
Nic miłości nie pokona – trwamy tylko dla niej,
Choć nadziei rwie się nić…
Chociaż puste są ramiona żyje wierna pamięć,
I Ty będziesz dla mnie żyć…

Nic miłości nie pokona, choć niebo ciemnieje,
Wiarę w sercu trzeba mieć.
Wiem, że kiedyś wrócisz do nas, trzeba mieć nadzieję,
Co silniejsza jest niż śmierć…

 

Mohery

Fot. ? www.clickmanie.it - Fotolia.com
Fot. ? www.clickmanie.it – Fotolia.com

Kolejna kolędowa wizyta. Drzwi otwiera mi mieszkająca obok sąsiadka. Starsza Pani leży nieruchomo w łóżku. Obok łóżka stary, stacjonarny telefon oraz radio z którego dochodzi głos odmawianego różańca. Kobieta jest przytomna, w pełni władz umysłowych. Niestety ciało odmawia posłuszeństwa. „To już około dziesięciu lat, proszę Księdza”, słyszę od schorowanej staruszki. „Ale mam Radio Maryja. Modlę się cały dzień. Co ja bym bez niego zrobiła”, dodaje. Przypominają mi się się w tym momencie słowa bł. Jana Pawła II, które miał powiedzieć do swojego osobistego sekretarza, kiedy przestał chodzić: „Ja to dziękuję Panu Bogu, że się zacząłem starzeć od nóg, a nie od głowy”. Moja rozmówczyni nie traci pogody ducha. Cierpienie przyjmuje z niezwykłą godnością. Na ogół jest sama. Kilka życzliwych osób, bliskich bądź sąsiadów, zagląda do niej i się nią opiekuje. Jednak całe długie godziny dnia i nocy jest sama, wsparta jedynie wspólnotą modlitwy i cierpienia, jaka zjednoczyła się wokół Radia Maryja.

Takich osób w parafii,  nie licząc miasta jest więcej. Jedni bardziej „pokonani” przez choroby i dolegliwości wieku, inni mniej. Słyszę jednak bardzo często tę samą frazę: „Jak dobrze, że jest Radio Maryja”. Chrystus powiedział kiedyś: „gdzie dwóch, albo trzech zgromadzi się w Imię Moje, tam i Ja jestem z nimi”. Radio Maryja daje poczucie bycia wspólnotą i we wspólnocie, i co najważniejsze, we wspólnocie modlitwy.

Wracam z tej wizyty z poczuciem, że ci starsi, schorowani ludzie, przykuci do łóżka nie zostali zupełnie sami. Otoczeni modlitwą i dający innym dar swojej modlitwy i cierpienia, żyją rytmem Radia Maryja. Całe życie słyszeli, że muszą z siebie dawać wszystko dla socjalistycznej ojczyzny. Teraz, socjalizm zamienił się w socliberalizm, który nie potrzebuje starszych, schorowanych ludzi, bo są obciążeniem dla ZUSu. Zostali schorowani, wykorzystani i samotni. Zazwyczaj nie narzekają. Bardziej niż o siebie i swój los, martwią się o losy ojczyzny, której oddali kiedyś swoje siły i swoją młodość, a która dziś nie ma dla nich nic do zaoferowania. Oni jednak dają jej to, co mogą. Swoją modlitwę i swoje cierpienie. Często słyszę też z ich ust troskę o los i przyszłość młodego pokolenia. Nie ma w ich postawie nic z agresji, nienawiści czy złości, tak chętnie przypisywanej im przez wrogów Toruńskiej Radiostacji. Jedynie poczucie bezradności, czasem żalu z poczucia przegrania walki o swoje dzieci i wnuki, które czasem daleko odeszły od Boga i Kościoła. Mimo to, kochają je i odkładają ostatni wdowi grosz właśni dla nich. „Wie ksiądz, muszę im trochę pomagać. Rodzice nie dają rady, to ja muszę”, mówi kolejna „moherowa babcia”. Po chwili dodaje. „Modlę się, żeby się nawrócili, bo wtedy mogłabym spokojnie umrzeć…”.

Te same wnuki, jeszcze nie tak dawno temu, ku uciesze liberalnych mediów „chowały babciom dowody”, żeby „mohery” nie rządziły Polską. Dziś pomstując na Kościół, duchownych i „moherów” wyjeżdżają za chlebem na krańce Europy i świata nie mając pojęcia, kto tak na prawdę ich kocha, a kto nimi manipuluje.

Są jednak i tacy, którzy zdają sobie sprawę z tego, że Pan Bóg stworzył świat aniołów niewidzialnym, dlatego też „wymyślił” babcie i dziadków, aby przypominały o istnieniu aniołów i ich naśladowały. Tym też, choć nieco spóźniony ze względu na kolędę, ten wpis z okazji dnia babci i dziadka dedykuję, kończąc go znanym słuchaczom Radia Maryja tekstem piosenki:

„A my kochamy moherowe berety,
Te nasze mamy w nich pięknie wyglądają.
To dumne damy i mądre kobiety,
Co swą rodzinę i swój polski dom kochają.

My uwielbiamy berety moherowe,
Za ich odwagę i życie dla Kościoła.
I całujemy z szacunkiem siwą głowę,
Bo moherowy beret serce ma anioła.”

„Nie mam pracy, proszę Księdza…”

Fot. ? Lasse Kristensen - Fotolia.com
Fot. ? Lasse Kristensen – Fotolia.com

To jedno z częściej padających stwierdzeń w czasie kolędy na lubelskich „Tatarach”. Gdyby jeszcze życie było takie proste, i można by odpowiedzieć krótko: „W takim razie musisz się lepiej postarać, wówczas ją znajdziesz”… Niestety, choć pewne przypadki lubią się powtarzać, bezrobotny niejedno ma oblicze. W mieście, gdzie znalezienie pracy jest naprawdę trudne, ludzie, którzy szybko się zniechęcają, lub mają postawę roszczeniową, w ogóle nie są w stanie jej znaleźć.

Często oblicze bezrobotnego ukształtowane jest niestety przez błędy wychowawcze popełniane od lat dzieciństwa. W szkole najlepiej jest trzymać z tymi, którzy są jak wolne ptaki. Latają gdzie chcą i ……….. na wszystko. Dobrze jest wyśmiewać tzw. kujonów, bo to też uspokaja sumienie. Po co nauczyciel ma widzieć, że ktoś się stara, kiedy można by tak pokazać, że wszyscy mają go tam, gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę.

Później oczywiście trzeba poużywać życia. Przecież „się należy”. Ojciec, matka mają swoje 46 metrów kwadratowych, i marną emeryturę, więc przecież jest gdzie „przekimać” i co zjeść. Jak pokazuje jednak życie, używanie go prowadzi często do dramatu. Alkoholizm, narkomania, i jakże często dziecko, które się na świat nie prosiło. Wówczas okazuje się, że kilkaset złotych zasiłku, małe mieszkanie i starzejący się rodzice nie są w stanie dłużej roztaczać parasola beztroski nad swoim dorosłym fizycznie i niedojrzałym duchowo i emocjonalnie „dzieckiem”. Co jakiś czas spotyka się rodziców, którzy błąkają się od parafii do parafii pytając, czy nie znalazłaby się jakaś praca dla ich „dziecka”, podczas gdy ono woli wystawać pod „Żabką” czy „Groszkiem” narzekając na sytuację od własnej rodziny począwszy na świecie skończywszy. Co począć w takiej sytuacji? Przypomina mi się anegdota cytowana jakiś czas temu przez media, kiedy to Papież Franciszek zapytany przez pewną kobietę, co ma robić, gdy jej dorosły syn nie chce się żenić i wciąż jest na jej utrzymaniu odpowiedział żartobliwie: „Niech Pani przestanie prasować mu koszule.”

Opisane powyżej sytuacje, przytaczam ku przestrodze moich młodych czytelników, aby póki czas, docenili edukację, którą póki co mogą mieć w szkole i w domu. Są jednak i to w dużej mierze przypadki mniej czarno – białe. w pewnym mieszkaniu wita mnie Pani około pięćdziesiątki. Najpierw nieśmiało uchyla drzwi. Przekonuje się, że to nie komornik, po czym płacząc opowiada w skrócie swoją historię. Ma wykształcenie i do niedawna miała pracę. Zakład jednak zamknięto. Czy szuka pracy? Tylko przez telefon, bo tak mając głos sprawiający wrażenie na kilkanaście lat młodszy od wieku próbuje kłamać co do swoich lat. Nadzieja pryska, gdy udaje się na rozmowę. Kompetencje w porządku, pracownik też jest potrzebny, ale maksymalnie 25 – 30 latek. Nikt nie chce rozmawiać z „50 +”. „Co ja mam zrobić, proszę księdza. To wszytko, co ksiądz widzi, to nie moje. Wstawił to sąsiad, bo ja lada chwila spodziewam się eksmisji…”. Dzieci rozjechały się po świecie, i choć to dramat, mają swoje życie i nie bardzo przyznają się do matki, a z mężem jak to też bywa zwyczajnie się nie ułożyło. Pojawiła się „ta druga” w postaci wódki, wiec trzeba było ratować siebie i dzieci. Po mieszkaniu krząta się piesek, którego przytula moja rozmówczyni pytając: „Co z nami będzie, proszę księdza? Mogłabym spróbować w tzw. pracy tymczasowej, ale nie staczy nawet na rachunki. Robią nam nadzieję, a po tzw. okresie próbnym biorą innych, żeby oszczędzić na kosztach.”

W innym jeszcze mieszaniu wita mnie kilkoro młodych studentów. Studiują cenione kierunki, ale nie robią sobie złudzeń. Po zakończeniu studiów planują wsiąść w samolot z biletem „one way”. Wszytko jedno gdzie. Zjednoczone Królestwo? Irlandia? Norwegia.?Nie ma znaczenia. Chcą jakoś ułożyć sobie życie. Co będzie później? Nie czas na stawianie sobie takich pytań? Rodzice? Mają w okolicznych wioskach trochę ziemi, póki co się utrzymają, o starości nikt na razie nie myśli. Inaczej ryzykują zasiłek dla bezrobotnych, bo w zawodach w których chcieliby pracować nie ma pracy, a supermarketach gdzie mogliby czy mogłyby siąść „na kasie” słyszą, Pani Sylwio, z Pani wykształceniem chce Pani taką pracę? Niech Pani szuka czegoś bardziej ambitnego…”

Jak wspomniałem na początku, bezrobotny nie jedno ma oblicze.Ta kolęda stawia mi jednak mocno pytanie, jak Kościół może pomóc dziś takim ludziom, aby utrzymać przy życiu to, co jest im najbardziej potrzebne – uzasadnioną nadzieję, że jednak kiedyś będzie lepiej…

Pamiętnik z kolędy cz. III – „Starość nie radość…”

Fot. ? Sandor Kacso - Fotolia.com
Fot. ? Sandor Kacso – Fotolia.com

Dziś nieco wcześniejszy powrót z kolędy, czas więc przerwać milczenie, jakie zapadło na moim blogu w zeszłym tygodniu. Nie wynika ono z tego, że nie ma o czym pisać, lecz z tego, że nie ma kiedy pisać, za co też chciałbym Szanownych Użytkowników przeprosić. Dziś temat, który przewija się przez całą moją kolędę.

„Starzy ludzie przedmiotów mają coraz więcej
W starych domach starzeją się schody
Stare dłonie z mozołem wyświechtują poręcze
i łamie w krzyżach stare stropy

Już ku tamtej stronie załamani jak żuraw
Szarą derką ścieli im się ziemia
Starzy ludzie bez lęku wśród klepsydr na murach
Szukają własnego imienia ”

Tak na przekór trochę, trochę na nadzieję
W ceracianej okładce noszą jakąś zmarłą
Piszą swoje nazwiska na krzesłach w kościele
Starzy ludzie między Bogiem a prawdą (…)

Śpiewa Jan Wołek w „Piosence o ludziach starych”. „Starość nie radość”, słyszę po kilka razy dziennie, zważając, że parafia na której posługuje, jest parafią ludzi w podeszłym wieku. Zakłady pracy poupadały, kto mógł, wyemigrował, z czasem zostali ci, którzy albo dostosowali się do nowych warunków, albo zostali z konieczności.

Starsza pani zaczyna płakać w czasie modlitwy. Z pietyzmem sięga po widokówki tkwiące za szybą i płacząc, żali się: „Proszę księdza, to od moich wnucząt. Ta kartka z Australii, z życzeniami na święta. Chyba to są życzenia, bo ja nie rozumiem. Kartka napisana jest po angielsku. A ta, niech ksiądz zobaczy, z Kanady, od drugiej córki… Ta wnuczka jeszcze umie po polsku… A ta z Norwegii.” Troje dzieci, wszystkie rozrzucone po świecie. Wnuczęta, które coraz mniej poprawną polszczyzną piszą świąteczną kartkę do babci, którą ledwo pamiętają. Spływające po policzkach łzy pokazują nie tylko tęsknotę. Zresztą za chwilę słyszę: „Zostałam sama proszę księdza. Mąż umarł, a dzieci daleko. Nie mam dla kogo żyć…”.

W innym miejscu spotykam „leżącą” staruszkę. Jej mąż czule wspomina lata ich wspólnej młodości i dodaje. „Dobrze, że mam jeszcze trochę siły, i że pomaga mi opiekunka. Widzi ksiądz, Alzheimer i Parkinson, – mówi wskazując na leżącą bezwładnie na łóżku żonę, która nieświadoma otaczającego ją świata przeżywa jesień swojego życia. – ale co będzie, jak mnie zabraknie?” To pytanie powtarza się często w tej parafii po kolędzie. Nie jest ono bezzasadne. Zresztą czasem całe klatki, to same wdowy. Czasem też trafi się odwrotnie. „Starość się Panu Bogu nie udała” wzdycha starsza Pani na czwartym piętrze. „Widzi ksiądz, coraz trudniej jest mi wyjść. Mieszkam tu od początku. Kiedyś, nie przeszkadzało mi to, a teraz jak zachoruję, muszę prosić sąsiadkę, żeby zrobiła mi zakupy.”

„A jeszcze błyszczy im świat
Jak wota pod pańskim krzyżem
Jeszcze w głowie wiatr
Piłsudscy, Narutowicze
Jeszcze „Zachęta” i „Rytm” i „Haberbusch” i secesja
I jakoś nie wierzy nikt
Że to ostatnia procesja

Starzy ludzie obnoszą chorągwie kościelne
Pod którymi już nikt nie walczy
Stare buty skrzypią w marszrutach niedzielnych
Skąd powroty już tylko na tarczy ”

I w krzyżu łamie, coraz ciężej iść
I każda droga krzyżowa
W końcu Pan Bóg dźwigał tylko krzyż
A oni i krzyż i Boga”

Samotność, zwłaszcza ta nie z wyboru lecz z konieczności jest trudna. Czasem jednak trudniejsza bywa samotność, gdzie syn czy córka porzucili świat wartości, który starali się im przekazać rodzice. „Proszę księdza, ja już nie mogę. Żeby kupił mi chleb, muszę mu dać na piwo. On na mnie krzyczy, chce mnie bić. Jak jest trzeźwy, to kochane dziecko, ale jak wypije, wstępuje w niego diabeł”… Słucham takich wyznań i zastanawiam się, co bardziej boli. Samotność i poczucie bycia wykorzystywanym, czy świadomość, że jako rodzic odchodzi się z tego świata „na tarczy”. Podobnie jest z kwestią wiary. „Proszę księdza, niech ksiądz zobaczy, jaką mam śliczną prawnuczkę. Tylko że oni nie mają ślubu kościelnego. Jak pytam o to wnuczka to się denerwuje i mówi, babciu, nie mówmy o tym, bo się pokłócimy. Widzi ksiądz, wnuczek był ministrantem, Basia, ta jego żona śpiewała kiedyś w kościele, a teraz tak się porobiło… Co ja mam robić?”.

Starsze małżeństwo pokazuje mi reklamówkę z lekami. „Widzi ksiądz? To nasze cukierki.  I to jeszcze nie wszystko. Byłam dziś w aptece, ale nie starczyło na wybranie wszystkiego z recepty.” „Sprzedali nam Polskę! – włącza się do rozmowy jej mąż. Przepracowałem czterdzieści lat, a teraz zlikwidowali zakład, a nam na lekarstwa nie starcza. Gdzie jest sprawiedliwość?! Jak widzę tych drani w telewizji, to kląć i płakać mi się chce. Co oni z nami zrobili?!”

W tej samej telewizji słychać nie raz, jak nazywa się tych ludzi „faszystami”, „moherami”, „oszołomami”. Tyle, że oni w warunkach powojennych poświęcili swoje życie, żeby zostawić nam w miarę przyzwoity świat. Jaki świat natomiast my zostawimy tym, którzy po nas przyjdą?

Pamiętnik z kolędy cz. II – Upiór w domu

Fot. ? Elena Schweitzer - Fotolia.com
Fot. ? Elena Schweitzer – Fotolia.com

Kilka dni temu, po opublikowaniu Kolędowego poradnika, ktoś z Szanownych Użytkowników napisał mi w komentarzu, że powinniśmy się cieszyć (rozumiem, że my  duchowni), że ludzie jeszcze przyjmują nas po kolędzie, bo w Polsce Zachodniej, spora część mieszkań jest już zamknięta, gdy ksiądz idzie z wizytą duszpasterską.

Zwykle odpowiadam, że Polska to wolny kraj (ponoć) i jak ktoś nie ma życzenia, to siłą przecież do mieszkania nie wejdę. Zresztą mam zwyczaj pukać czekając aż ktoś otworzy, chyba, że zastaję uchylone drzwi, jako znak, że ten dom stoi dla mnie otworem. Oczekuję jednak konsekwencji, tzn. że po dwudziestu latach nie przyjmowania księdza po kolędzie nie spotkam np. kogoś z owych „parafian” w kancelarii z prośbą o zaświadczenie na chrzestną, udowadniającą mi, jaka z niej gorliwa katoliczka, tylko że przez dwadzieścia lat drogę do kościoła śniegiem zawiewało.

Ładnych kilka lat temu, w czasie wizyty duszpasterskiej miałem kilka podobnych zdarzeń, które pokazują, że z odrzucaniem Pana Boga i zamykaniem drzwi przed słowami błogosławieństwa sprawa nie jest tak czarno biała, jak wielu by chciało. Przede wszystkim uważam, że postrzeganie księdza jako akwizytora lub fundraisera jest z założenia błędne. Wszytko jedno, czy sam duchowny przyjmuje taką rolę, czy też wierni ulegają takowym stereotypom.

Pamiętnego dla mnie roku chodziłem po kolędzie w dzielnicy domków jednorodzinnych. Zwykle w kartotece parafialnej jest odnotowane, kiedy odbyła się ostatnia kolęda w danym domu oraz kto w nim mieszka. Przechodząc od domu do domu zostałem zagadnięty przez mężczyznę w średnim wieku, który zaprosił mnie do siebie, aby pobłogosławić dom. Nieco zaskoczony, gdyż nigdy w tym domu kolędy nie było, nawet nie miałem w kartotece parafialnej danych, ile osób i kto tam zamieszkuje, uznałem, że być może przyszli nowi lokatorzy i chcą pobłogosławić mieszkanie. Okazało się jednak, że byłem w błędzie.

Zanim zacząłem modlitwę, gospodarz zwrócił się do mnie z prośbą. „Proszę Księdza, tylko niech Ksiądz dobrze wyświęci ten dom. Coś księdzu powiem. Przesiedziałem w więzieniu (tu padła mocno dwucyfrowa liczba), za ….(paragraf utwierdzał mnie w przekonaniu, że nie mam do czynienia z przestraszonym chłopczykiem). Ale to, co się w tym domu dzieje… Proszę księdza, mnie tam wszystko jedno, ale szkoda mi dzieci…”. Po modlitwie zaczęło się opowiadanie o tzw. zjawiskach „paranormalnych” mających regularnie miejsce w tym domu. Na koniec kolędy ów mężczyzna dodał tylko. „Próbowałem dowiedzieć się, jaka jest historia tego miejsca. Podobno w czasie wojny zostało tu zamordowanych wielu ludzi…”.

Tego samego roku i w tej samej parafii na „specjalne zaproszenie” odwiedzałem jeszcze jeden dom, w którym nigdy wcześniej nie przyjmowano księdza po kolędzie. Motyw był taki sam. „Zjawiska paranormalne”, które najbardziej sceptycznych, czasem mocno wątpiących ludzi skłaniają do refleksji, czy świat, który widzimy jest jedynym, jaki istnieje.

Innymi „niedowiarkami” proszącymi o kolędę okazały się moje uczennice, które zamieszkiwały na stancji, na której wg. nich „coś straszy”. Smaczku tej sytuacji dodawał fakt, że jedna z nich jako „niewierząca” parę miesięcy wcześniej „wypisała się z religii”, choć gorliwość z jaką odmawiała ze mną modlitwy w czasie tej nietypowej kolędy, oraz mobilizacja, z jaką zwoływała wszystkich mieszkańców tego domu do modlitwy, kazały mi mocno wątpić w jej agnostycyzm a tym bardziej ateizm.

Nie wiem ile takich przypadków spotykają inni księża po kolędzie. Nie mam pojęcia, czy w tych konkretnych mieszkaniach przestało „straszyć”, ale jedyną refleksją jaka przychodzi mi do głowy jest ta, że diabeł, który się demaskuje, przestaje być groźny. Znacznie bardziej niebezpieczny jest wtedy, gdy wmawia dwojgu młodym ludziom, że „ślub nie jest im do niczego potrzebny”, a ksiądz zwyczajnie się czepia, mówiąc że żyją w grzechu mieszkając ze sobą przed ślubem… Obawiam się, że gdyby ów prawdziwy upiór, który odciągnął ich od Boga i Jego przykazań odsłonił się choć trochę, nie tylko prosili by o poświęcenie mieszkania, lecz przede wszystkim o sakrament pokuty i pojednanie z Bogiem i Kościołem.

CDN

Pamiętnik z kolędy cz. I

Fot. ? styleuneed - Fotolia.com
Fot. ? styleuneed – Fotolia.com

Przyszedł czas, aby po poradnikowej serii dotyczącej wizyty duszpasterskiej zamieścić kilka wspomnień. Od razu zaznaczam, że opisywane sytuacje są raczej podsumowaniem kilku, czasem kilkunastu czy więcej podobnych zdarzeń, nie zaś upublicznieniem rozmów, jakie prowadzę w czasie kolędy. Piszę o nich zaś ku pokrzepieniu serc dla tych wszystkich, którzy Kościół w Polsce zdążyli już ogłosić martwym i pogrzebać. Sytuacje, o których chcę napisać, to niejednokrotnie lekcja wiary i dla duchownych i dla świeckich.

Kiedy mój młodszy kolega zamieścił na FB post, w którym dziękuje wiernym za ciastka, herbatki i kawy, którymi posilili go po kolędzie, zaraz pojawił się hejterski komentarz, że ten ksiądz przynajmniej nie ukrywa, że księżom żyje się „jak pączkom w maśle”. Pierwszy mój odruch był taki, aby odpisać, aby ów człowiek wybitnie „kochający” Kościół przeszedł z księdzem ze swojej parafii choć jeden dzień po kolędzie, po całym normalnym dniu obowiązków i zobaczył, ile trudu i siły trzeba włożyć w tę pozornie prostą czynność duszpasterską, ale ponieważ mam zasadę nie podejmowania pojedynków na FB z hejterami, wg zasady „nie karmić Trolla”, postanowiłem raczej w sposób pozytywny, na blogu pokazać drugą stronę kolędy.

„Bliska mi osoba umiera, nie mam już siły” – To są prawdziwe dramaty, gdzie człowiek uczy się zaufania Bogu i zaczyna dostrzegać, że są sytuacje, gdzie bez wiary pozostaje tylko załamać się, skapitulować lub uciec gdzieś daleko zostawiając tych wszystkich, którzy byli nam bliscy na pastwę losu. Prawie każdego dnia spotyka się ludzi, którzy przeżyli śmierć bliskiej osoby. Pamiętam, kiedyś gdy byłem młodszy o kilkanaście lat, trafiłem do matki, która pochowała syna. Był w moim wieku, a jego śmierć nie była przypadkiem. Matka, zadręczająca się każdego dnia od tamtej chwili, stawiająca sobie pytanie, co by było, gdyby tamtej feralnej nocy… Co jednak byłoby, gdyby straciła wiarę, że jej ukochany syn, jest tam, gdzie nie liczą się już dni. Wiarę w to, że Bóg miłe wybaczyć mu grzechy, a ona, matka może pomóc mu, ofiarując za niego swoją modlitwę… Ktoś inny, zadający pytanie, proszę księdza, to kolejna osoba z mojej rodziny, której towarzyszę gdy umiera… Lub wspomnienie dorosłego, pełnego sił mężczyzny, który pamięta, jak umierająca matka trzymała go za rękę… Piszę urywkami, ale jak wspomniałem, chcę skupić się na sednie sprawy, a nie upubliczniać bardzo osobiste rozmowy. Te rozmowy, to lekcja pokazująca, że tylko człowiek mający wiarę potrafi dźwignąć tak ciężki krzyż, który w zachodnich społeczeństwach ludzie próbują odrzucać od siebie legalizując eutanazję. wiara zaś mówi nam, że człowiek, który go dźwiga zasługuje na więcej niż wykopana dziura w ziemi. Tego nie zrozumieją ludzie, dla których sposobem uwolnienia się od tego krzyża, jest nie obecność przy konającym do samego końca, lecz eutanazja.

Sześćdziesiąt lat, osiem miesięcy i cztery dni – „Tyle przeżyliśmy razem, i strasznie mi go brakuje, proszę księdza”, usłyszałem od znanej mi staruszki. Mimo, że minęło już sporo czasu, odkąd pochowała schorowanego męża, wciąż jej tęsknota znajduje ukojenie w modlitwie i tak pogardzanej przez wielu dziś wierze. Chcesz wiedzieć co to jest miłość? Nie myl jej ze słitfociami i odartymi z intymności zdjęciami całujących się nastolatków, wystawionymi ku zazdrości koleżanek, lub dla zyskania sporej liczby „lajków”. Jeśli ktoś myśli, że to wyjątek, to właśnie powinien przejść się po kolędzie po dzielnicy, gdzie spora część mieszkańców ma kogoś po tej drugiej stronie życia. Zwłaszcza, jeśli ktoś taki uważa, że człowiek to tylko przypadek, zlepek komórek, lub półprodukt, który musi wybrać sobie płeć, spróbować „wszystkiego” i „z każdym z kim zechce”.

Kolęda, jak wspomniałem w poradniku, to jeden z najtrudniejszych okresów w roku, w życiu księdza. Z drugiej zaś strony, to czas pełen takich świadectw i takich lekcji, które nie pozostawiają złudzeń, że wiara, to jedyna wartość, która człowiekowi może dać siłę, aby przetrwać to, czego inni nawet nie są w stanie sobie wyobrazić…

CDN