Roczne archiwum: 2014

Do moich Przyjaciół

Spotkanie z przyjaciółmi - 27.06.2014
Spotkanie z przyjaciółmi – 27.06.2014

Gorący czas zmian w Archidiecezji, przeprowadzek, zakończenia roku szkolnego i innych niecierpiących zwłoki spraw powoli zdaje się ustępować miejsca wakacjom, urlopom, czasowi wypoczynku i relaksu. Poznawanie nowych zadań, przejmowanie powierzonych obowiązków dopiero nadejdzie. Teraz trzeba odpocząć.

W takich jednak chwilach, kiedy w głowie niczym trailer z dobrego filmu przewijają się setki obrazów, fragmenty dialogów i wspomnienia z minionych lat, myśli biegną przede wszystkim do moich przyjaciół.

Na zboczu beskidzkiej góry, nad którym Dobry Bóg rozpostarł gwiaździste niebo myśli biegną do chwil wspólnie spędzonych, do ludzi, którzy tu przyjeżdżali, do tych niezapomnianych ognisk, wschodów słońca i grilla rozpalanego o trzeciej nad ranem. Pytania o jutro, które wyznaczają bieg mego urlopu przywołują te chwile, kiedy wszystko miało potoczyć się zupełnie inaczej. Zwykle jednak momenty te bywały ulotne a życie, jak wymagający trener nie pozwalając upoić się chwilami sukcesu, fundowało co raz kolejne zmagania, stawiając często zdania, które jak je postrzegam z perspektywy czasu, można było wykonać tylko dzięki Bożej pomocy i obecności ludzi dobrej woli.

O przyjaźni powiedziano już tak bardzo wiele, ale tego wieczoru, kiedy w górskiej wiosce gasną kolejne światła, mam przed oczami podarowane przez przyjaciół pamiątki i zdjęcie zrobione telefonem Oli. Wracam znów do tamtego wieczoru i chcę Wam raz jeszcze powiedzieć Bóg zapłać młodzi przyjaciele. W świecie, gdzie o wiarę z dnia na dzień coraz trudniej, gdzie ciągle przybywa pustych ławek w kościele, dziękuję Wam Kochani, za waszą troskę o innych, o swoje własne dusze, o dobro Kościoła.

Kasiu, dziękuję za to spotkanie w przyjacielskim gronie. Będę też pamiętał długo tamtą, zimową kolędę, kiedy trzeba było tak wiele wyjaśnić, gdy na chwilę podjęliśmy trud odzyskania dla Boga tych biednych, wątpiących dzieci.

„Pajęczynko”, może kiedyś Bóg da Wam choć przez jedną chwilę zrozumieć, dlaczego tak bardzo chcieliśmy Wam przybliżyć Boga. Po co były te spotkania i czemu miało służyć umawianie się na mszę świętą z tymi, których rodziny nie chodzą do kościoła. Może przypomnicie sobie ów „Zapach fiołków” ze szkolnego spektaklu i zrozumiecie, że choćby Was opuścili ojciec Wasz i matka, wszyscy mamy Ojca w niebie, który zawsze jest z nami, choć czasem trudno w to wierzyć…

Olu, uśmiechnięta chrześnico, o przebudzonej wierze. Walcz nie tylko na boisku, walcz o czas dla Boga, i prowadź innych do Boga. Dziękuję Ci za twoje artykuły, za promienny uśmiech, za pokazanie, że są słowa proste, którymi wciąż można mówić i trafiać do młodego człowieka. Dziękuję za modlitwę i za zwykłą ludzką życzliwość.

Siostro Joanno, legendo „dwudziestej siódmej”. Przecież my mieliśmy się nigdy nie dogadać? Jak ogień z wodą narobiliśmy „pary” i ponieważ kiedy walczy się dla Królestwa, najważniejsze, aby owa para nie poszła w gwizdek, lecz wprawiła w ruch parową maszynę, aby pokazać tym, dla których jedyny kontakt z Bogiem to katecheza w szkole, że są Bożymi dziećmi, że komuś choć trochę jeszcze na nich zależy. Dziękuję za te trudne chwile, za modlitwę i za bieg po zwycięstwo dla Pana.

Zwyciężać dla Pana nie tylko na boisku, uczyliśmy się przecież na tak wiele sposobów. Ministranci, Klub na Opoce, kurs do bierzmowania tego i zeszłoroczny. Mateusz, Krzycho i Adrian – chluby parafialnej asysty. Dzięki za czas, za zrozumienie i Waszą obecność. Moi młodzi blogerzy – Weronika z cudownym świadectwem o prawdziwej miłości, Paweł – z cierpliwością do kamery, komputera i mnie osobiście. Opokowicze, Rzymianie, słowem Przyjaciele. Nie sposób wszystkich wymienić, wszystkim podziękować. Niech Bóg Was dalej prowadzi, niech błogosławi i strzeże. Nie mówię żegnajcie, lecz „do zobaczenia”.

„Żeby Polska była Polską”

Fot. ? christophe BOISSON - Fotolia.com
Fot. ? christophe BOISSON – Fotolia.com

Z głębi dziejów, z krain mrocznych,
Puszcz odwiecznych, pól i stepów,
Nasz rodowód, nasz początek,
Hen od Piasta, Kraka, Lecha.
Długi łańcuch ludzkich istnień
Połączonych myślą prostą.

Żeby Polska, żeby Polska!
Żeby Polska była Polską!

Właśnie usłyszeliśmy, że państwo Polskie istnieje tylko teoretycznie. Jak jest w praktyce, nie wypada cytować wulgaryzmów. Za chwilę będziemy słyszeć zapewne, że to tylko luźna rozmowa, że nagrania zawierają zdania wyrwane z kontekstu. Pewnie tak jest, ale czytając te wszystkie już dostępne w Sieci komentarze, przypomniały mi się słowa cytowanej piosenki.

Wtedy, kiedy los nieznany
Rozsypywał nas po kątach,
Kiedy obce wiatry grały,
Obce orły na proporcach-
Przy ogniskach wybuchała
Niezmożona nuta swojska.
Żeby Polska, żeby Polska….

Zrzucał uczeń portret cara,
Ksiądz Ściegienny wznosił modły,
Opatrywał wóz Drzymała,
Dumne wiersze pisał Norwid.
I kto szablę mógł utrzymać
Ten formował legion, wojsko.
Żeby Polska, żeby Polska…..

No właśnie, „żeby Polska…”. Dziś warto zapytać, żeby co? Kim lub czym jest dla nas Polska? Czy dla części „Wybrańców narodu” Polska to wciąż „nienormalność”? Czy Polska stała się już tylko areną prywatnych rozgrywek,  interesów załatwianych na cmentarzach, w restauracjach? Czy wyborczy głos ma jeszcze możliwość cokolwiek jeszcze zmienić, czy też obowiązywała będzie znana nam Polakom dewiza: „nie ważne jak się głosuje, ważne kto liczy głosy”? To pytania, na które coraz trudniej będzie uzyskać odpowiedź. Myślę jednak, że kiedyś, gdy przekroczymy bramy wieczności i spotkamy się z tymi, którzy oddawali życie i poświęcali się dla Polski, dla tych, którzy będą mieszkać na pradawnych Piastowskich ziemiach dziesiątki, setki lat później ciężko będzie odpowiedzieć im i sobie na pytanie co zrobiliśmy z Polską. Co stało się z ich ofiarą i dlaczego tak łatwo pogodziliśmy się z tym, na co obecnie patrzymy.

Matki, żony w mrocznych izbach
Wyszywały na sztandarach
Hasło: „Honor i Ojczyzna”
I ruszała w pole wiara.
I ruszała wiara w pole
Od Chicago do Tobolska.
Żeby Polska, żeby Polska….

Co dziś należy robić? Nie ulega wątpliwości, że nic nie dzieje się przypadkiem. Tzw. „przecieki” zwykle mają odwrócić uwagę od innych spraw, wywołać z góry zamierzony efekt. Jedyne więc, czego możemy być dziś pewni, to tego, że trzeba dużo modlić się za Polskę. Także za rządzących, także za tych, którzy uważają, że Polska to nienormalność, że to tylko „kupa kamieni”. Nie Panie i Panowie! Polska, to nie tylko budowane w dziwny sposób i za horrendalne pieniądze stadiony i autostrady. Polska, to wiara, z którą tak zajadle ostatnio walczycie. Polska, to historia, którą staracie się przemilczeć, bądź napisać na nowo. Polska, to wreszcie rzesze kochających ją starszych, (których pogardliwie nazywacie „moherami”) i młodych (których piórem syna waszego dziennikarza posłalibyście chętnie do obozów śmierci) patriotów, którzy może nieco naiwnie, ze szczyptą młodzieńczego buntu, ale kochają Polskę! To właśnie dzięki tym ludziom, którymi szczerze pogardzacie, dzięki temu, że Polacy mają jeszcze sumienia (choć staracie się jak możecie łamać je i zagłuszać) i może już nie tak dobrze jak kiedyś, ale wciąż znają jeszcze Ewangelię i zapisaną w niej zasadę „zło dobrem zwyciężaj”, najgorsze, co może was spotkać to więzienie. Dla nas natomiast to znak, aby modlić się za Polskę jeszcze bardziej, by modlić się o ludzi sumienia, walczyć o zachowanie niezafałszowanych sumień w narodzie, i nie dopuszczać więcej do najwyższych zaszczytów i państwowych godności tych, dla których stanowione przez nich reguły są ważniejsze, niż kształtowane Ewangelią sumienia.

A właściwie, to po co nam sumienie…?

Fot. ? julien tromeur - Fotolia.com
Fot. ? julien tromeur – Fotolia.com

Stary marynarz wyjeżdżający często w długie rejsy miał w swoim domu papugę. Gdy miało go nie być dłuższy czas, zostawiał otwartą klatkę sporo jedzenia dla swojego ptaszyska i wodę w miseczce do picia. Niestety papuga miała pewną słabość. Otóż zamiast wody zawsze potrafiła znaleźć zostawiony przez marynarza rum bądź inny procentowy napitek i kiedy wracał Pan, witała go zataczając się na stole. Za którymś więc razem marynarz zdenerwował się na swojego pupila i wykrzyczał: „Jak znowu zastanę Cię pijaną, to powyrywam ci wszystkie pióra z ogona”. Po pewnym czasie wraca z kolejnego rejsu, podchodzi do drzwi własnego mieszkania i słyszy głośne zachowanie niesfornego ptaka. Otwiera drzwi, widzi pijaną papugę zataczającą się na stole, która sama wyrywa sobie z ogona ostatnie pióro i pijanym głosem mówi: „a właaaaaaściwieeeeee, to naaaa cooooo mi te pióóóóórrra.”

Dawno mnie „tu” nie było, choć tak wiele się dzieje. Zbierałem się od długiego czasu, aby coś napisać, ale niestety zawsze okazywało się coś bardziej pilne, ważniejsze. Ot „duszpasterski chleb powszedni”. Na temat sumienia powiedziano już chyba wszystko, a mimo to ostatnie zamieszanie w mediach i nie tylko na temat sumienia, zdaje się nas cofać już nie tylko przed czas w którym św. Jan Paweł II wołał o ludzi sumienia, ale chyba w ogóle przed czas, kiedy na nasze ziemie zawitała cywilizacja judeochrzeecijańska. Przecież całe Pismo Święte pełne jest przykładów ludzi, którzy gotowi byli nawet ponieść śmierć, aby pozostać wiernymi Bożemu Prawu. Apostołowie postawieni przed sądem, mówili wprost, że trzeba słuchać bardziej Boga niż ludzi. Tymczasem dzisiaj, głosiciele „nowego świeckiego porządku” domagają się głów ludzi, którzy publicznie ogłosili, że chcą postępować zgodnie z sumieniem, i nie będą ani zabijać, ani wskazywać potencjalnych katów, którzy mogliby wykonać „mokrą robotę”, nawet, jeśli państwowe ustawy wyjmują spod prawa i odmawiają prawa do życia części swoich i tak najbardziej pokrzywdzonych obywateli.

Dlaczego postępowanie zgodne z sumieniem jest tak niebezpieczne dla ludzi, którzy sami chcą zająć miejsce Boga w świecie? Otóż właśnie dlatego, że człowiek kierujący się sumieniem gotów jest odmówić wykonania rozkazu, jeśli jest on wbrew PRAWU NATURALNEMU na którym oparta jest etyka chrześcijańska. Jesteśmy więc w sytuacji klasycznego przykładu, gdzie złodziej, chcą odwrócić od siebie uwagę głośno krzyczy „łapać złodzieja”, samemu w tym czasie uciekając z łupem. Największe cierpienia w dziejach świata przynieśli tyrani wyzuci z sumienia. Najwięcej krwi wytoczyły różne odmiany lewackich ideologii, czy to w formie nazizmu, czy komunizmu. Od pewnego czasu zresztą krąży po Sieci błyskotliwa prośba pewnego młodzieńca o znanym nazwisku, który chciałby „pozbyć się młodzieży” o nastawieniu konserwatywnym i patriotycznym. Jako propozycje podaje ludobójstwo i obozy śmierci. Pomijając fakt, że mówienie na Polskiej Ziemi o obozach śmierci, to jak bawienie się sznurem w domu wisielca, przytoczę słowa mojej młodej rozmówczyni, którą poprosiłem o komentarz do wpisu o którym mowa: „To jest chore. Jak można coś takiego robić, jak można tak myśleć? (…) Jeżeli nie wierzy [się] w Boga nie boi się kary i nic mu nie stoi na drodze w byciu złym. Tacy ludzie nie mają uczuć, nie wiem skąd oni się biorą, przecież dla mnie normalne, że zabijanie nie powinno mieć miejsca.”

Cóż, sumienie, dekalog prawo naturalne czy tego chcemy czy nie, stanowią naturalnego firewalla przed błędami jakie „programiści nowoczesności” popełnili projektując współczesny świat. Jeśli go usuniemy, złamiemy, zagłuszymy, być może po latach jakiś trybunał, jak ten w Norymberdze (w swoich wyrokach odwoływał się do prawa naturalnego, bo ustawodawstwo III Rzeszy nie przeszkadzało nazistom w wykonywaniu ich „obowiązków i rozkazów”, którymi na procesie często się zasłaniali.) będzie musiał go przypomnieć i przywrócić, aby odbudować świat, w którym dobro i zło mają z góry określone przez Boga znaczenie. Bo przecież człowiek bez sumienia jest jak pijana papuga z przytoczonej anegdoty. Żyje, ale sam siebie i świat na którym żyje pozbawia naturalnego piękna danego nam przez Stwórcę.

Miłej niedzieli

Święty Jan Paweł II i jego dzieci

Ze Świętym Janem Pawłem IISanto subito stało się faktem. Dziś, Jan Paweł II zaliczony został w poczet świętych. W nowożytnych dziejach Kościoła, to bardzo szybka kanonizacja. Zresztą ci, którzy go pamiętają nie mogą się temu dziwić. Już za życia Świętego mówiło się o cudach dziejących się w jego obecności, a piszący te słowa zna osobiście przynajmniej jeden przypadek powrotu do zdrowia po mszy świętej sprawowanej przez świętego Jana Pawła II. Stąd też znaki z niebios potwierdzające jego świętość nie dały zbyt długo czekać na dzień dzisiejszy. Należy też przypuszczać, że takich znaków, znanych jedynie tym, którzy nimi zostali obdarowani oraz jedynie Panu Bogu jest zdecydowanie więcej.

Jednak dzisiejszego wieczoru, kiedy właśnie zakończyliśmy modlitewne czuwanie w intencji dziękczynienia za dar kanonizacji Papieża Polaka, przypomniała mi się kampania nienawiści sygnowana przez Awangardę Zepsucia w polskiej polityce oczerniająca Świętego, zarzucając mu że jako kapłan miał dzieci. Zresztą jak pisały media, za tą niewybredną akcją stali ci sami ludzie, którzy wszelkie zepsucie starają się przedstawiać jako normę, którą chcieliby zaprowadzić, niszcząc przy okazji wszelkie poczucie wstydu i chrześcijańskiej moralności.

Dziś jednak, kiedy cieszymy się z zaliczenia w poczet świętych Jana Pawła II, chcę napisać że owi demoralizatorzy wcale nie będą mieli ułatwionego zadania i to za sprawą prawdziwych dzieci Świętego Jana Pawła II. Niektóre z nich zresztą pisują regularnie na moim blogu.  O ile nikt rozsądny nie ma wątpliwości co do świętości życia Jana Pawła II, o tyle nie wszyscy dostrzegają, że prawdziwe dzieci Świętego, to młodzież, która stara się żyć według jego nauczania. Pamiętam dzień, kiedy Święty odchodził do Domu Ojca. W kościele zaczęli gromadzić się ludzie. W jednej z pierwszych ławek siedział chłopiec o wizerunku i ubiorze typowego „dresa”. Stał i płakał, kiedy odmawialiśmy nieszpory za zmarłego Papieża. Co myślał, jak potoczyło się jego dalsze życie, nie mam pojęcia. Ale w tamtej chwili to był jego duchowy syn, który rozumiał kim był ów Wielki Polak. Ktoś inny, ocierając łzy z policzka mówił, że teraz najważniejsze jest, aby wypełnić w swoim życiu to, czego nauczał. Czy to nie duchowe dzieci Świętego?

Od tamtej chwili minęło dziewięć lat, a jak wspomniałem wcześniej, dzieci Świętego wciąż przybywa. Jak bowiem inaczej nazwać młode dziewczyny, dla których słowo „szanować się” jest codziennością, a nie teorią, i które o zamiast o „chodzeniu z kimś” wolą mówić o prawdziwej przyjaźni i pragnieniu, aby być kiedyś dla swojego męża prawdziwym darem i „całym a nie nadryzionym jabłkiem”? Dziewczyny, które zaczynają planowanie własnego życia od modlitwy za przyszłego męża i marzeniu, aby był to kochający mąż i ojciec rodziny. Jak nazwać nastolatka, który w wieku, gdy wielu wcześniej pobożnych kolegów odchodzi od Kościoła, zwraca się z prośbą o przyjęcie go do grona ministrantów? Kim jest zagubiona dziewczynka z jednego z tych bloków, gdzie w biały dzień kto nie musi, stara się to miejsce omijać z daleka, a ona spotykając dawnego katechetę nie rzuca przekleństwa, i nie odwraca głowy, lecz biegnie przywitać się z uśmiechem na twarzy i radosnym „ksiąąąąąąądz!” Czy to nie duchowe dziecko Jana Pawła II? Duchowe Dzieci Świętego spotykam każdego dnia. Bóg bowiem dał mi tę łaskę, że wciąż mogę pracować z dziećmi i młodzieżą, że wciąż mogę służyć Bogu i ludziom jako katecheta. Święty Janie Pawle, to są Twoje dzieci, a ty ich i nas – ich duchowych przewodników, prowadź tą drogą, która doprowadziła cię do chwały ołtarzy.

Awantury nad świętym

Fot. ? wjarek - Fotolia.com
Fot. ? wjarek – Fotolia.com

Santo subito! Wołały transparenty na placu św. Piotra w dniu pogrzebu papieża Jana Pawła II. Przywódcy państw i narodów, które przeciętny Polak musiałby się mocno zastanowić, nim wskazałby na mapie przyjechali na uroczystość jego pogrzebu. Chrześcijanie, Żydzi, Muzułmanie… Nikt nie tłumaczył się, że to katolicka uroczystość religijna, bo taką przecież był katolicki pogrzeb papieża Polaka. Krążyły nawet wówczas medialne plotki, że przywódca Iranu i premier Izraela podali sobie dłonie na znak pokoju. Były to raczej tylko plotki, ale NIKT wówczas używający rozumu nie zaryzykowałby twierdzenia, że Papież Polak DZIELIŁ.

Jego życie, nauczanie, nawet odchodzenie do Domu Ojca na oczach świata, było jednym wielkim przesłaniem miłości. Miłości do Boga i miłości do człowieka. Wszystkich ludzi i narodów. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że także do ludzi wszystkich religii. Wszak tam, gdzie jechał, spotykał się nie tylko z katolikami, ale także z przywódcami innych religii. Ileż kontrowersji wywołało zdjęcie, na którym widać, jak Jan Paweł II oddaje cześć i szacunek świętej księdze muzułmanów. On także uczył nas patrzeć na Żydów, jako na naszych starszych braci.

Gdyby wówczas ktoś powiedział, że postać i nauczanie Jana Pawła II dzielą ludzi, nikt nie potraktowałby go poważnie. Przecież Pielgrzym Świata kiedy trzeba było ujmował się na prześladowanymi, kiedy indziej przyjmował najkrwawszych dyktatorów świata by przypomnieć im, że nie takiego życia dla swoich dzieci pragnie Bóg. Wspierał nas Polaków w europejskich aspiracjach, ale też głośno i wyraźnie bronił życia i zdecydowanie powtarzał, że naród, który zabija własne dzieci, jest narodem bez przyszłości.  Mimo wszystko, Świat i jego przywódcy oddawali mu szacunek. Doceniano w nim nie tylko działania na rzecz pokoju, ale także autentyzm wyznawanej wiary.

Za jego życia nikt nie mówił, że DZIELI, za to jakże wielu mówiło, że ŁĄCZY; przebacza i uczy przebaczać.  Dziś jednak oglądając strzępy wiadomości, głównie w celu wysłuchania o bieżącej sytuacji u naszego wschodniego sąsiada, aż trudno mi było uwierzyć własnym uszom, kiedy zwolennicy legalnego zabijania dzieci nienarodzonych, związków sodomickich i seksualizacji dzieci, piewcy „wyrzekania się Polskości”, oponowali do końca przeciwko uhonorowaniu uchwałą Sejmu kanonizacji (kanonizacja to oficjalne uznanie przez Stolicę Apostolską świętości danej zmarłej osoby z racji osiągnięcia przez nią doskonałości moralnej w stopniu heroicznym. cyt. wikipedia). Pani poseł (ta,  sama, w stosunku do której niezawisły sąd RP uznał, że można twierdzić, iż znajduje się na liście płac przemysłu aborcyjnego) miłym głosem tłumaczyła Polakom, że taka uchwała to nieporozumienie, gdyż powinniśmy rozmawiać o tym, co nas łączy, a nie o tym co dzieli… Zwyczajnie był to dla mnie sygnał do naciśnięcia czerwonego przycisku na pilocie. Teraz przynajmniej wiemy, że łączyć nas ma w mniemaniu lewackich ugrupowań moralna zgnilizna, jaką się nam na siłę próbuje wepchnąć w system prawny, dzielić zaś nas zawsze będzie to, co autentycznie święte, co szlachetne, wzniosłe, co przypomina nam, że jesteśmy dziećmi Boga a nie ślepego przypadku. Tylko co na to powiedziałby św. Jan Paweł II?

Chrystus Zmartwychwstał!

Fot. ? Glenda Powers - Fotolia.com
Fot. ? Glenda Powers – Fotolia.com

W dniu, kiedy wszystko nabrało innego znaczenia, w czasie, od którego już nic nie będzie takie samo, w momencie, kiedy powstał z martwych Pan wszelkiego stworzenia, raduje się cały świat, cieszą się ludzie, wyzwoleni z mroku i grzechu śmierci.

Na pamiątkę tego dnia, obchodzimy Święta Wielkiej Nocy, w czasie których wciąż na nowo uświadamiamy sobie, jak wielką godnością zostaliśmy obdarowani. Oto zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i rzeczywiście nimi jesteśmy. Nie straszne nam już od tej chwili żadne światowe klęski, bo mając za Pana i Mistrza zwycięzcę śmierci, piekła i szatana, jesteśmy już w gronie tych, którzy zostali zaliczeni do grona wybranych i obdarowani posiadłościami w krainie, gdzie cierpienia i śmierci już więcej nie będzie, a Baranek, który był zabity, a teraz żyje na wieki otrze z naszego oka każdą łzę.

Tego dnia, w radosne święta Zmartwychwstania Pańskiego, Staropolskim zwyczajem składamy sobie życzenia. Pragnę więc życzyć wszystkim moim współpracownikom i czytelnikom bloga, w imieniu moim oraz moich Młodych Redaktorów współtworzących stronę www.matuszny.opoka.org.pl Wielkanocnej radości i pogody ducha. Niech Zmartwychwstały nieustannie napełnia Wasze życie radością i pokojem. Niech dodaje sił, kiedy po ludzku patrząc zaczyna ich brakować. Darząc zaś łaską Swej nieustannej obecności pośród swego ludu, niech kieruje waszym życiem, by zawsze zmierzało ono tam, gdzie są najprawdziwsze wartości – Miłość, Prawda, Dobro i Piękno.

Radosnego Alleluja!

ks. Mirosław Matuszny
wraz z Zespołem Redakcji Bloga

Wiosenne wydmuszki

Fot. ? davros - Fotolia.com
Fot. ? davros – Fotolia.com

Wielkosobotnie przedpołudnie to tradycyjny czas poświęcenia pokarmów. To zwiastun i zapowiedź tego, co rozbrzmiewać będzie od Wieczerzy Wigilii Paschalnej przez cały okres Wielkanocny – radosnego Alleluja. Niestety od lat obserwuję, że obraz, jaki wyłania się w naszych parafiach przy okazji tego obrzędu jest bardzo smutny, i to nie mimo tego, że to obrzęd, który gromadzi najwięcej wiernych w ciągu roku, ale WŁAŚNIE DLATEGO!

Tak, rozumiem zdziwienie wielu czytelników mojego bloga. No jak to? Ksiądz smuci się, że ludzie przyszli do kościoła? Tak, z roku na rok obrzęd poświęcenia pokarmów napawa mnie coraz większym smutkiem, ponieważ pokazuje, jak wiara została zastąpiona li tylko zwyczajami, i to coraz bardziej oderwanymi od jakichkolwiek odniesień religijnych. Nie jest tajemnicą, że nawet z obrzędów religijnych, ba czasem nawet sakramentów, można zrobić zabobon. Przejąć obrzęd i wypełnić go swoją własną treścią. Swoją wiarą, tyle, że zupełnie „z kosmosu wziętą”, bez Chrystusa, bez Zmartwychwstania, bez nadziei na życie wieczne, nie mówiąc już o zachowaniu jakichkolwiek wymagań dotyczących chrześcijańskiej moralności.

„Byłam poświęcić jajka, mam na rok czasu spokój z kościołem”, usłyszał kiedyś mój kolega ksiądz, fragment przypadkowej rozmowy, jaką „jedna pani z drugą panią” prowadziły w autobusie komunikacji miejskiej. „Kochane dzieci, w niedzielę będziemy przeżywać największe święto w ciągu roku – pamiątkę Zmartwychwstania Pana Jezusa. Nie może nas wtedy zabraknąć w kościele na mszy św.”, przypominam moim „maluchom” z piątych i szóstych klas na ostatniej katechezie przed świętami. I co słyszę, w każdej jednej klasie? „Tak proszę księdza, przyjdę poświęcić pokarmy” odpowiadają jako pierwsze dzieci z domów, bo często nie rodzin, których łączy z Kościołem jedynie metryka chrztu…

Coś ich jeszcze wiedzie do kościoła ten jeden raz w roku. Łudzę się jeszcze mimo siedemnastu lat posługi kapłańskiej, że może to resztki sumienia i po poświęceniu zapowiadam, że nie składam wielkanocnych życzeń, bo zrobię to jutro, bo choć zwyczaj błogosławienia pokarmów jest stary i uświęcony, to gdyby ktoś nie wziął w nim udziału, to nic się nie stanie. Byłoby natomiast grzechem śmiertelnym, gdyby zabrakło nas na mszy św. w Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego.

Może dobieram źle słowa, może wciąż za mało jest modlitwy za tych, którzy raz do roku, tłumnie wypełniają kościoły, aby poświęcić pokarmy, może Pan Bóg wskrzesi jeszcze w nich iskrę wiary, ale gdzieś w głębi boję się, że mamy do czynienia z już nie ze Świątecznymi (bo co świętuje człowiek, który nawet w Wielkanoc nie chce spotkać się z Chrystusem obecnym w Eucharystii, kojarzącym święta z kurczętami, zajączkami, jajkami, tylko nie ze Zmartwychwstałym) ale wiosennymi i nie jajkami (bo te przecież przeniknęły do symboliki chrześcijańskiej, jako symbol nowego życia – symbol życia wiecznego w szczęściu i miłości, jakiego możemy dostąpić dzięki Zmartwychwstaniu Pana) ale wydmuszkami. Często kolorowymi z zewnątrz, lecz pustymi w środku, z których nie wykluje się już żadne życie. Bo „z pustego i Salomon nie naleje”? Jak więc wypełnić życiem te „wiosenne wydmuszki”, jak napełnić treścią wiary w Najprawdziwszy cud Zmartwychwstania życie tych, którzy szczęścia i spełnienia szukają w oglądaniu „wiosennych witryn” w centrach handlowych a sferę religii sprowadzają do „poświęcenia jajek”, zaś wiedzę o Kościele czerpią z Kwejka i Facebooka?

Tej odpowiedzi chyba trzeba wciąż poszukiwać na kolanach, przed obecnym w Najświętszym Sakramencie Chrystusem, oczekującym na swoich uczniów także dziś, w symbolicznych Grobach Pańskich, gdzie wspominamy zstąpienie Chrystusa do Otchłani, aby wyprowadził z Piekieł sprawiedliwych Starego Przymierza, którzy nie mogli wtedy jeszcze zaznać pełni szczęścia i miłości, gdyż Chrystus wówczas jeszcze nie zmartwychwstał.

Módlmy się, by Chrystus wyprowadził ze współczesnej otchłani grzechu i nicości ludzi, przypominających wiosenne wydmuszki…

Współczesna Golgota

Fot. ? Spectral-Design - Fotolia.com
Fot. ? Spectral-Design – Fotolia.com

Wielki Piątek to czas refleksji nad Męką Pańską. Jednak wróciwszy po Liturgii do domu i przejrzawszy „aktywność” wielu młodych internautów w Sieci przypomniała mi się jedna z postaci, w ręce której został powierzony Zbawiciel.

Tą postacią jest król Herod. Słysząc o cudach Jezusa, od dawna chciał Go zobaczyć. Tak się złożyło, że tego dnia pełnego miłości Jezus postanowił spełnić i to pragnienie. Pozwolił postawić się przed miejscowym satrapą jako skazaniec. Oto teraz w rękach ciekawskiego władcy, nazywającego siebie królem, choć zależnego w wielu kwestiach od okupacyjnej władzy Rzymu, stanął Ten, którego tak bardzo chciał spotkać. Jednak miało okazać się już wkrótce, że świat Jezusa z Nazaretu zupełnie nie pasuje do świata, w jakim żyje Herod. Ziemski władca przyzwyczaił się do traktowania poddanych, jak swojej własności. Uznawania ludzi za głupszych od siebie, czynienia z nich błaznów, mających zabawiać Jego Wysokość…

Dlatego ów Herod jest jedynym człowiekiem opisanym w Ewangelii, z którym Jezus nie chciał rozmawiać. Nie odezwał się do niego ani jednym słowem. Zwyczajnie nie było sensu. Od tej pory Herod Nim wzgardził i odesłał z powrotem do Piłata.

Tyle Ewangelia, ale dziś, dwa tysiące lat później ma się wrażenie, że historia znów się powtarza. Współczesny człowiek, który został sponiewierany i odarty z godności, też gardzi często Chrystusem z tych samych powodów co Herod. Dzisiejszy człowiek też chciałby, aby Bóg był jego sługą i błaznem. Zjawiał się przed jego obliczem, kiedy ma na to ochotę, nie pokazywał się na oczy, kiedy człowiek sobie tego nie życzy. Czynił cuda, kiedy tylko tego zażąda, zabawiał i zamieniał się w błazna, kiedy trzeba rozweselić oblicze władcy. Tak oto człowiek stawia się w miejscu Boga, a Boga pragnie uczynić sługą i niewolnikiem. Nie zauważa przy tym, że Bóg w Jezusie już stał się Sługą wszystkich, płacąc cenę własnego życia za nasze grzechy.

Tymczasem jarmarczny zgiełk współczesnych internetowych forów, pojawiające się tu i tam świąteczne zajączki, zamiast Zmartwychwstałego, wreszcie kolejne fotografie wystawiających się „jak na sprzedaż” dzieci wychowywanych przez ulicę, czynią jeszcze głośniejszym krzyk Pana, który rozległ się wówczas na Golgocie: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił…”

Miserere nobis Domine…

Księżowskie przemyślenia

SAMSUNG CSCDawno mnie tu nie było. I to bynajmniej nie z lenistwa. Wydawać by się mogło, że umknął mi na blogu gdzieś tegoroczny Wielki Post. Zleciał nie wiadomo kiedy. Licząc na to, że po zakończeniu kolędy będę miał więcej czasu, zwyczajnie po ludzku się przeliczyłem.

Dziś  Wielki Czwartek, który zresztą też już się za kilkadziesiąt minut skończy. W międzyczasie tyle się wydarzyło, tyle razy chciałem o tym napisać, ale zawsze zegar przywoływał mnie do porządku przypominając, że aby żyć, trzeba także przespać kilka godzin. Dlatego dziś mały kalejdoskop kilku ciekawych wydarzeń.

Najpierw chcę przede wszystkim podziękować tym, którzy przesłali mi w różnej formie swoje życzenia. Wielki Czwartek wszakże to pamiątka ustanowienia sakramentów kapłaństwa i Eucharystii. Bóg zapłać tym, którzy nie tylko mi, ale także innym kapłanom dobrze życzą i wspierają nas swoimi modlitwami.

Wczoraj wraz z uczniami i absolwentami Szkoły Podstawowej nr 27 wystawialiśmy inscenizację Wielkanocną zatytułowaną „Chłopczyca – cała prawda o człowieku”. Kilka prostych przemyśleń, fabuła z życia wzięta, ukazana miłość w rodzinie, poświęcenie i wiara i naraz przesłanie świąt Wielkiej Nocy staje się bliższe nam wszystkim. Tekst inscenizacji w zakładce katechetycznej Szkoły Podstawowej, nagranie video w Video TV. Kochane dzieciaki dały z siebie wszystko. Czy zapamiętają to, co chciałem im przekazać? Chciałbym wierzyć, że tak, choć niezbadane są plany Bożej Opatrzności i zamysły Przedwiecznego względem nas. Jednego tylko możemy być pewni tu, na tym Bożym świecie – tego, że On nas kocha NAD ŻYCIE.

Cofam się kolejny tydzień wstecz. Szkolne Rekolekcje. Zawsze zastanawiam się, czy warto, czy potrzeba przypominania uczniom o rzeczach oczywistych, a Pan Bóg kolejny raz uświadamia mi, że warto. Widok mojej „łobuzerki” z najstarszych klas podstawówki przy konfesjonałach był wzruszający. Pokazał, że iskierka dobra w „najtrudniejszych z trudnych klas i uczniów” wciąż nie zagasła i z pomocą Bożej łaski walczy o utrzymanie nadziei w małych serduszkach, które wciąż narażone są na podeptanie przez grzech i zło.

Kolejna retrospekcja. Moje kochane „neonki” z Liceum Śródziemnomorskiego. Warto było zostać katechetą dla tej jednej katechezy. Prowadzić lekcję, na której moje „Księżniczki” z drugiej klasy spokojnie, rzeczowo ale z najgłębszym przekonaniem tłumaczą kolegom i koleżankom, jak wielką wartością w ich życiu jest czystość przedmałżeńska – bezcenne! Takie świadectwo wystarczy za kilka godzin mojego tłumaczenia.

Zresztą wystarczy tych migawek z minionego czasu po tej dłuższej przerwie. Kiedy dziś, w ten kończący się Wielki Czwartek myślę o tym wszystkim, padając prawie ze zmęczenia, gdy przeglądając tzw. portale głównego nurtu widzę, że „niepokorni kapłani” stają się bohaterami w walce przeciwko Kościołowi, kiedy jeden z nagłówków krzyczy „Ile zarabiają księża”, mam chęć krzyknąć tym wszystkim dziennikarzom piszącym w taki właśnie sposób o kapłaństwie: „guzik wiecie na ten temat! Nie zrozumiecie ani kapłaństwa, ani Eucharystii ani Kościoła, jeśli nie spojrzycie wgłąb waszych serc i nie odszukacie tam Jezusa – Kapłana Nowego Przymierza, który nadał zarówno życiu jak i śmierci nowe znaczenie!”

Dobranoc, i raz jeszcze wszystkim dziękuję za życzenia.

Słowo przeciwko słowu

Young man making good or bad choice isolated on white background
Fot. ? gigra – Fotolia.com

Ile warte jest słowo? Ludzkie słowo? Jeśli nie mamy do czynienia z kłamcą, słowo powinno wystarczyć, aby uwiarygodnić to, co ktoś stara się powiedzieć. Niestety, ponieważ nazwanie kogokolwiek kłamcą, obnaża prawdziwe oblicze rozmówcy, ludzie pokochali eufemizmy, mające dać do zrozumienia, że nie traktujemy do końca serio tego, co ktoś mówi obecnie, ale przy tym nie negujemy jego prawa do poważnego traktowania jego i tego co mówi w przyszłości.

Tak, ludzie bardzo pokochali eufemizmy. Jednym z nich jest „mijanie się z prawdą”. Zwłaszcza ludzie parający się polityką, nomen omen nazywaną „troską o dobro wspólne” upodobali sobie ten eufemizm. Jak wygląda jego użycie w praktyce? Wystarczy przy okazji jakichkolwiek wyborów zachować na pamiątkę to, co politycy sami wypisują w swoich programach wyborczych, a następnie po czterech latach skonfrontować to z rzeczywistością, aby zobaczyć ile warte są słowa niektórych ludzi.

Jeśli jesteśmy już przy tym zakazanym dla duchownych temacie, czyli polityce, warto przyjrzeć się jak wygląda ona w skali międzynarodowej. Zwłaszcza, że od tak wielu rodzimych sług dobra wspólnego różnych opcji słyszymy, że to nie jest rok 1939, Europa się zmieniła, a my jesteśmy teraz (znów?) po tej jedynej właściwej stronie i krzywdy nikt nie pozwoli nam zrobić, bo gdyby spróbował, to ….? No właśnie co?

Oto za moich seminaryjnych czasów dyskutowaliśmy nieraz z kolegami z kościoła grekokatolickiego na Ukrainie, na aktualne tematy. Akurat rozpadł się Związek Radziecki, a jak to się pięknie mówi (kolejny eufemizm) Stany Zjednoczone i Wspólnota Międzynarodowa zaczęła naciskać na Ukrainę, aby pozbyła się rozmieszczonej na swoim terytorium broni nuklearnej. Rosja wydawała się wówczas ostoją stabilności i przewidywalności na rubieżach, a raczej na ruinach dawnego Związku Sowieckiego. Obiecano więc, (dano słowo, i to na piśmie) Ukrainie, że jeśli oddadzą rakiety, Stany Zjednoczone, Rosja i Zjednoczone Królestwo staną się gwarantami ich bezpieczeństwa i nienaruszalności granic. Ów pakt nazwany memorandum budapesztańskim zawarty w 1994 roku miał być kamieniem milowym w budowaniu świata bardziej bezpiecznego, pozbawionego śmiercionośnej broni. I oto kiedy Zwycięzca  XXI wieku ogłasza dumnie oderwanie od Ukrainy Krymu, wiceprezydent USA w Polsce, powtarza, że Polska, jako członek NATO ma …gwarancje bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników. Zaiste, śmieć się czy płakać? Albo lepiej zapytać, komu zablokują konto w banku, kiedy Nowa Tysiącletnia Rzesza zechce rozszerzyć strefę swoich działań na wszystkie prastare ziemie słowiańskie?

Jak świat światem wojny były, są i będą. Jednak zgodnie ze słowami Pana, aby zapanował pokój na świecie, musi najpierw zapanować w naszych sercach. I to nie pokój, w którym „mijanie się z prawdą”, to co innego niż kłamstwo. Musi zapanować pokój Chrystusowy, nie taki jak daje świat.  W Ewangelii zaś nie ma rozróżnienia na słowo dawane przez polityka, dyplomatę, czy zwykłego człowieka. „Niech wasza mowa będzie „tak – tak”, „nie – nie”. Co nadto jest, od złego pochodzi…”. Jeśli więc człowiek, chce pozostać człowiekiem, musi ukochać prawdę. Nie może chować się w cieniu przed jej blaskiem. Jeśli nie zrobi tego będąc dzieckiem, ciężko będzie o prawdomównego młodzieńca. Jeśli nie zwiąże się z prawdą na całe życie, jak w małżeństwie „na dobre i złe” będąc zwykłym zjadaczem chleba, nie zrobi tego także będąc prezydentem Federacji Rosyjskiej, ani wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych. Ten zaś, kto ufność pokłada w kłamcach, prawdziwie zasługuje na miano głupca. Tyle w temacie 🙂