„Już taki jestem zimny drań
I dobrze mi z tym, bez dwóch zdań,
bo w tym jest rzeczy sedno,
Ze jest mi wszystko jedno,
Już taki jestem zimny drań…”
śpiewał Eugeniusz Bodo w starym, przedwojennym filmie „Pieśniarz Warszawy”. Po tak wielu latach, czytając codzienne doniesienia medialne związane z nagrywaniem coraz to innych osób na eksponowanych stanowiskach, i przyzwyczajając się powoli do ich całkiem dobrego samopoczucia oraz reakcji pełnej bezkarności, zdaje się, że owe wersety pasują jak ulał do przewodniego tematu tegorocznego sezonu ogórkowego w mediach.
Choć może zabrzmieć to jak gorzka ironia, problem jest jednak znacznie głębszy, niż demoralizacja rodzimych elit politycznych. Przed kilkunastu laty jedna z polskojęzycznych stacji telewizyjnych wyemitowała program zainspirowany pomysłem z powieści G. Orwella a oparty na zasadzie podglądactwa Big Brother. Chętnych do zamknięcia się w domu bez wyjścia, naszpikowanym kamerami, poprzez które patrzy tajemniczy i wielemogący „Wielki Brat” ponoć nie brakowało. Cóż, pieniądze dla wielu potrafią być dość mocno przekonywującym argumentem. Po sukcesie medialnym owego przedsięwzięcia było jeszcze kilka edycji, coraz bardziej prostackich i wulgarnych. W końcu, jak się okazuje, Anno Domini 2014, społeczeństwo „dojrzało” do edycji „Wielkiego Brata”, którym okazują się być ponoć kelnerzy, dziennikarze i przedsiębiorcy, a rolę główną odgrywają wyluzowani politycy.
Internet od razu zaroił się od memów, komentarzy, pełnych bezsilności głosów protestu, by koniec końców powoli znudzić się tym tematem. Wielu w końcu powie, no co, przecież to swoi ludzie, a jak wypili, to i języki im się rozwiązały. Poza tym, jeśli nie oni, to KTO? I tu dochodzimy do drugoplanowej, lecz niezwykle ważnej postaci z „Roku 1984” G. Orwella, jakim był Emmanuel Goldstein. Taaak, postać, którą straszono nie tylko dzieci, wróg ustroju i systemu, przez którego w czasie przerw w zakładach pracy urządzano „kwadranse nienawiści”. Samo słuchanie go było myślozbrodnią. Widząc jego zdjęcie należało zachowywać się rozgniewane i rozzuchwalone niemowlę! Krzyczeć, zatykać sobie uszy, pluć, kopać i Bóg wie co jeszcze.
Seans, który obserwujemy od pewnego czasu wydaje się być wręcz esencją Orwellowskiego świata. Szpitale, które muszą zabijać. Politycy, którzy prywatnie prezentują poglądy dokładnie odwrotne do głoszonych publicznie, sumienie przedstawiane jako synonim bezduszności i prawo z którego jeszcze nie udało się wykorzenić resztek zatrważających przepisów eugenicznych jako najbardziej humanitarne rozwiązania na świecie. Słowem system, w którym kłamstwo jest urzędową prawdą a wolność zniewoleniem mamy już chyba na wyciągnięcie ręki.
Koniec końców zaś, okazuje się, że aby to zmienić, nie wystarczy zmienić urzędujących lub stojących w kolejce po władzę polityków. Gdyby tak było, wybory zapewne już dawno byłyby zakazane. Jedynym sensownym rozwiązaniem jest porzucenie mentalności „Wielkiego Brata” a zwrócenie się na nowo ku „Wielkiemu Ojcu”, Który jest w niebie. On też wszystko widzi i wszystko wie. Jednak różni się zasadniczo tym od Wielkiego Brata, że dla Niego Sumienie, Prawda, Piękno, Dobro i Miłość wciąż mają to samo znaczenie. Dla Niego jesteśmy ukochanymi dziećmi, które pragnie obdarować szczęściem i miłością. Dlatego od nas wymaga, po to daje nam przykazania. Jeśli więc nie obronimy sumienia w życiu publicznym i politycznym, będziemy patrzeć jak coraz to nowe osobistości życia publicznego będą zachowywać się w myśl wersetów z cytowanej przeze mnie piosenki:
„Moja niania nad kołyską, tak śpiewała mi co dzień,
Że zdobędę w życiu wszystko, że usunę wszystkich w cień…
No i prawdy była blisko, ale w tem jest właśnie sęk,
Że chodzę sobie, nic nie robię i to jest mój wdzięk…”