Roczne archiwum: 2013

Tolerancja jest do bani

Child Abuse series
Fot. ? Olga Yarovenko – Fotolia.com

Nie tak dawno temu zostałem zapytany przez pewnego księdza, czy wiem, jakie są rodzaje „kar komputerowych”, jakie rodzic stosuje względem krnąbrnego dziecka. Jako że nie odgadłem tej, o którą mu chodziło, opowiedział mi swoje zdarzenie, jakie miało miejsce, gdy chodził po kolędzie. Zaraz na początku wizyty -jak mówił- przywitał go dobrze zbudowany mężczyzna, zapraszając do wejścia. Sam wygląd owego człowieka, miał wg jego słów robić odpowiednie wrażenie. „Niech ksiądz siada. Kawa czy herbata?” zapytał. Na próbę tłumaczenia, że to dopiero początek dnia i czasu niewiele, stanowczym głosem stwierdził. Niech ksiądz siada! Ja się muszę wygadać”, skwitował. Siedzący obok z wystraszoną miną jego syn próbował jeszcze błagalnym głosem negocjować, powtarzając „tato, proszę cię, nie mów”, ale po kolejnym „cicho siedź! Wszystko powiem księdzu!” zupełnie zrezygnował z przyjętej „linii obrony”.

Otóż jak już kawa znalazła się na stole, ojciec zaczął swoją opowieść. „Pracuję na kilku etatach, w domu jestem rzadko, wszystko po to, żeby temu gnojkowi nic nie brakowało. A tu co? Jestem w pracy, a tu ze szkoły dzwoni mi nauczycielka, żeby przyjść, bo kazała mu kupić sobie czysty zeszyt, a on jej odpowiedział, że go nie stać! Rozumie ksiądz? Jak wpadłem do domu, słyszałem tylko od drzwi: „tato, proszę cię, tylko daj mi karę komputerową. Proszę!” No to dostał karę komputerową, spuściłem mu lanie kablem HDMI…”.

Ot kara komputerowa. Ale do rzeczy. Miało być o tolerancji, a nie o karach komputerowych czy cielesnych. Zresztą o tym szerzej innym razem. Co więc ma wspólnego kara dla krnąbrnego dziecka z tolerancją lub jej brakiem? Otóż coraz bardziej przeraża mnie fakt, jak pod wpływem medialnej propagandy kształtuje się świadomie, bądź też nie „nowy laicki dekalog”, w którym przykazania dane ongiś człowiekowi przez Boga zostają zastępowane czymś, co na pierwszy rzut oka brzmi podobnie, ale przynosi w rezultacie opłakane skutki.

Ileż to razy da się słyszeć pełen wyrzutu sumienia głos zwłaszcza matek, które mówią: „jestem nietolerancyjna dla swoich dzieci”. Wtedy zaś zwykle dopytuję, co to oznacza. Przemoc fizyczną? Poniżanie? Izolowanie od środowiska rówieśniczego? Często okazuje się, że nic z tych rzeczy, a najczęstsze tłumaczenie, to „no wie ksiądz, dziś są inne czasy, a mnie trudno jest się z tym pogodzić.” I tu zaczyna się cały katalog owych nowości od wyjazdu dorastającej córki z „kolegą” pod namiot na wakacje, po wprowadzenie do domu kogoś, z kim owa pociecha ma zamiar pomieszkiwać, oczywiście na koszt mamy i taty”. No więc w takich sytuacjach, to chwała Bogu, że mama czy tato jeszcze okazali się „nietolerancyjni” i przegonili gdzie pieprz rośnie takiego amanta, który chciałby być nieślubnym zięciem na utrzymaniu teściowej.

 Co to znaczy, że ktoś jest „nietolerancyjny”? Czy to znaczy, że nie ma w nim miłości bliźniego? Otóż tu jak dla nas ludzi wierzących jest sedno problemu. Ktoś sprytnie wyparł z naszego codziennego języka dwa najważniejsze przykazania: miłości Boga i bliźniego.” Dla przykładu. Jak widzę, że gościu zakłada sobie pętlę na szyję i chce się powiesić, gdy wezwę policję i pogotowie, by go odratować, to jestem nietolerancyjny? Pewnie tak. Ale czy to znaczy, że nie kieruję się miłością Boga i bliźniego. Otóż właśnie kieruję się w tym wypadku tymi wartościami. Czy jak małe dziecko pomaluje kredkami ścianę w domu a rodzice muszą wymienić tapety i zaciskając zęby rezygnują z wakacyjnego wyjazdu a na przyszłość to jest tolerancja, czy miłość bliźniego? Kiedy zaś zrobiłby coś podobnego nastolatek, czy będzie to wbrew miłości Boga i bliźniego czy tylko wbrew zasadom tolerancji sprzedać komputer młokosa i pomalować za to ściany? Nietolerancyjne, ale wychowawcze, a co za tym idzie nastawione na miłość bliźniego, który winien poszanować pracę swoich rodziców.

Cały problem publicznej debaty n.t. tolerancji bierze się stąd, że zagubiła ona z pola widzenia człowieka, o którym bł. Jan Paweł II mówił, że „jest drogą Kościoła”. W jego miejsce, postawiła ludzkie słabości, których już nie tylko tolerowanie ale akceptacja i gloryfikacja ma być szczytem postępu i europejskości. Zapytam więc raz jeszcze. Tolerować kogoś, czy coś? Przecież nawet najwięksi zwolennicy tolerancji zdają się być zgodni z zasadą, że zero tolerancji dla pedofilii, zero tolerancji dla przemocy w szkole, itd.

Jak więc nie pogubić się w tych sporach między tolerancją a miłością Boga i bliźniego? Otóż rozwiązaniem tej dyskusji zdaje się być rozróżnienie pomiędzy różnymi rodzajami dobra. Najważniejszym dobrem jest dobro godziwe – godne aby o niego zabiegać, stanowiące wartość samą w sobie. Drugim, niższym rodzajem dobra jest dobro pożyteczne, o które staramy się, gdyż jest środkiem do osiągnięcia jakiegoś wyższego rodzaju dobra. Jest też dobro przyjemne, które w tej klasyfikacji ma najniższą notę.

Teraz wystarczy spojrzeć na nasz dylemat. Otóż miłość jest dobrem godziwym. Jest pragnieniem dobra dla kogoś, jest uwielbieniem Boga. Tolerancja może być tutaj co najwyżej dobrem pożytecznym, środkiem do celu. I teraz pytanie, jakiego celu? Jeśli tym celem jest dobro człowieka, tolerancja zdaje się być użyteczna. Jeśli tolerancja staje się środkiem do promocji zła, co więcej jeśli w jej imię zamyka się usta dobru, nęka obrońców życia, zabrania głosić chwałę Bożą, nie pozwala bronić dzieci i rodziny, to taka tolerancja jest do bani i tyle!

A na koniec zagadka. Jeśli ktoś w czasach słusznie minionych niszczył pomniki Włodzimierza Ilicza Uljanowa (Lenina) będące symbolem dominacji narzuconego totalitaryzmu komunistycznego, do dziś uważany jest za bohatera. Jeśli dziś ktoś inny niszczy papierową  tęczę będącą symbolem narzucanego nam wbrew woli znacznej większości społeczeństwa totalitaryzmu genderowskiego, pod wieloma względami jeszcze gorszego niż totalitaryzm komunistyczny, to jest ksenofobem, homofobem i faszystą…

Ktoś mi to wyjaśni?

Od celibatu do małżeństwa

Katholischer Priester, verliebt mit Freundin
Fot. ? Gina Sanders – Fotolia.com

Jubileusz 25 lecia małżeństwa. Żona krząta się w kuchni, mąż to przegląda gazetę, to zerka w telewizor. Żona głośno wyraża swoje uwagi, ciągle uszczypliwie komentując zachowanie męża. Wreszcie ten nerwowo odkłada gazetę, wstaje z kanapy i idąc do kuchni pod nosem rzuca sam do siebie: „ech, jak bym ją był zabił dwa dni po ślubie, to już po jutrze wolny wychodziłbym z więzienia…”.

Tak się składa, że listopad do „sezonu na śluby” nie należy. W sobotę pobłogosławiłem ostatni przewidziany na ten rok ślub w parafii, a dziś były zaledwie dwie pary na naukach przedmałżeńskich.

Stąd też wygłaszając do narzeczonych katechizmowe treści, sam postanowiłem przelać nieco tych rozważań do mojego bloga.

Zaczynając posługę katechetyczną w jednej ze szkół ponadgimnazjalnych, blisko 16 lat temu, (trzeba dodać, że klasa o której mowa składała się z samych dziewcząt) musiałem przywyknąć do tego, że oprócz tematu lekcji, będę regularnie przepytywany z innych, tzw. „życiowych tematów”. Jak to zwykle bywa, kiedy bywa się młodym, jedno z kluczowych pytań w takiej sytuacji, to oczywiście pytanie o kapłański celibat. „No bo jak to tak? Ksiądz by nie chciał mieć żony i dzieci?” Otóż razu pewnego postanowiłem wzbudzić nieco empatii i zrozumienia u moich dorastających uczennic i choć nie jest to szczytem katechetycznego kunsztu, postanowiłem odpowiedzieć pytaniem na pytanie.

Zacząłem od tego, że moja posługa, to „praca od świtu do czasem późnej nocy, spotkania z ludźmi, katecheza, liturgia. A jeszcze czas na modlitwę, zgłębianie wiedzy itd. Jak dojdzie kolęda to jakby kolejny „etat”, i to oprócz już co najmniej dwóch bo i parafia i szkoła i wreszcie spoglądając na klasę pytam: „No i jak dziewczyny, co wam by było po takim mężu w domu? Ciągle go nie ma, ciągle musi mieć czas dla innych, cały czas zapracowany..?” Nie przewidziałem jednego. Jedna z moich uczennic wyrywa się w tym momencie: „Super, proszę księdza! Skoro tyle pracuje, musi mieć kasę i co najważniejsze chłopa w domu nie ma!”

Dowiedziałem się wówczas, po co jest mąż. Ma przynosić kasę i wynosić się z domu. Pomny tych doświadczeń w kolejnej już klasie na to samo pytanie stosuję nieco inną strategię. Próbuję tłumaczyć czym jest katolickie małżeństwo, jakie są wymogi tego powołania, ale widzę, że moi uczniowie coraz bardziej przypominają mieszkańców wioski, w której wylądowało UFO. „Prze księdza, na jakim ksiądz świecie żyje?” Próbuję więc ripostować i pytam, „a Ty, masz zamiar wziąć ślub kościelny, z takimi poglądami? Po co?” „Żeby się babcia nie czepiała…”, słyszę całkiem poważną odpowiedź.

Czasy się zmieniają. Ludzie też. Nie mniej jednak przygotowanie do małżeństwa i kapłaństwa pozostanie wciąż poszukiwaniem odpowiedzi na to, czy świat może być choć odrobinę lepszy i bardziej szczęśliwy. Czy następnym pokoleniom uda się dotrzeć choćby o krok dalej w poszukiwaniu szczęścia, niż dotarliśmy my i wcześniejsze pokolenia. Jeśli młodzi ludzie przygotowujący się zarówno do kapłaństwa jak i małżeństwa nie zrozumieją wymagań prawdziwej miłości, czerpania radości i szczęścia z życia bardziej dla kogoś niż dla siebie, będziemy coraz częściej świadkami zarówno kryzysów tak małżeńskich jak i kapłańskich. W obu przypadkach sakrament, który przyjmujemy był, jest i pozostanie sakramentem „W SŁUŻBIE WSPÓLNOTY”, jak nazywa je Katechizm Kościoła Katolickiego. Przyjmujemy je po to, aby dzięki nim lepiej służyć innym. Zdrada tego ideału, zawsze prowadzi do dramatu i niezrozumienia.

Celibat to przecież nie singielstwo, a małżeństwo to nie klub singli założony w celu pozyskania ulgi podatkowej w swobodnym korzystaniu z życia… Natomiast i kapłaństwo i małżeństwo to droga, na której człowiek ma sprostać zadaniu bycia ojcem i matką. Kapłan w sposób duchowy, rodzice w sposób duchowy i cielesny.

Na dziś to byłoby na tyle. Jak ktoś poczuł niedosyt, obiecuję, że do tematów małżeństwa i celibatu powrócę już wkrótce. Pozdrawiam i miłego wieczoru.

„Polsko, to nie twoja droga…”

Wawel castle and Vistula river at night
Fot. ? pyty – Fotolia.com

„Od kłamstw i bólu,
od bezbożności,
od ludzi złych
zachowaj nas Panie.
Od krzywdy dziecka,
od płaczu Matki.
Od krwi przelanej
zachowaj nas Panie.”

Śpiewa Andrzej Szewczyk w Piosence „Ojczyzna”. Cóż, każdy ma swoje tęsknoty i marzenia, a Święto Niepodległości, zwłaszcza u nas w Polsce to dla bardzo wielu ludzi, wciąż przypomnienie o wszystkich niespełnionych marzeniach, jakie miały kolejne pokolenia Polaków przeżywających kolejne „historyczne przełomy” w naszej Ojczyźnie.

Pamiętam, jak wraz z innymi pielgrzymami byliśmy obecni na beatyfikacji bł. Jana Pawła II. Kolejnego dnia pielgrzymki nawiedziliśmy Polski Cmentarz na Monte Cassino. Ów rząd białych krzyży, katolickich i prawosławnych, ale także alejka żydowskich białych nagrobków, usytuowana na obcej ziemi, połączyły wszystkich tych, zazwyczaj bardzo młodych chłopców, którzy szturmowali poorane bombardowaniami wzgórze, w nadziei, że za nim, dalej będzie Rzym, a dalej i jeszcze dalej będzie Polska. Kraj ich marzeń, kraj ich dzieciństwa i młodości, za który jak kiedyś ich ojcowie, oni teraz „rzucili na stos swój życia los”.

Rzucili na stos swe życie, bez względu na wyznanie i na osobiste racje, bo kraj do którego szli, był wart ich ofiary. Tak się jednak dla nich tragicznie złożyło, że szturmując to ogromne wzgórze, zostali już na nim na zawsze.

Wracając, zastanawialiśmy się wszyscy, co powiedzieli by dziś nam, skłóconym nawet o to, czy mamy śpiewać „Ojczyznę wolną pobłogosław”, czy „racz nam wrócić Panie”? Jak osądzili by zarówno naszą tzw. klasę polityczną, jak i nas dokonujących nie tylko tych co cztery lata, ale także osobistych życiowych wyborów.

Zagłosować na to, czy na inne ugrupowanie? Wyjechać, czy zostać? Mieć jeszcze, wciąż nadzieję, wbrew nadziei, czy zająć się pracą u podstaw wiedząc, że póki imperia odbierające częściowo czy całkowicie narodom suwerenność nie padną, każda danina wyrzeczeń, poświęceń a nawet krwi będzie zbyt mała, aby móc poczuć się we własnym domu wolnym, „bez sąsiadów pukających przez ścianę, gdy ktoś chce głośniej zaśpiewać, o sprawach, które wszyscy znamy”?

Moje pokolenie też miało marzenia o Polsce wolnej i dostatniej. Co zostało z nich dziś? Każdy zapewne odpowie na to pytanie nieco inaczej… czy jednak są one na tyle silne, by zbudzić Śpiącego Rycerza? Czy wystarczą, i czy dadzą nam jeszcze siłę, aby stanąć w obronie tego, i ocalić to, co pozwoliło przetrwać Polakom zarówno zabory jak i okupację? Wreszcie jak to zrobić?

Andrzej Szewczyk w refrenie cytowanej powyżej piosenki daje taką radę

„Ojczyzno, co się z Tobą stało
czy chcesz aby bolało?
Polsko, czy już zapomniałaś
Polsko kiedy płakałaś?
Ojczyzno, gdzie jest Twoja siła
Ojczyzno kiedy walczyłaś?
Polsko, to nie Twoja droga
Polsko, wracaj do Boga!”

P.S. Pozdrawiam wszystkich rodaków, którzy Święto Niepodległości przeżywają z dala od Ojczyzny.

Zapraszam do zapoznania się z innymi wpisami na ten temat:

http://www.matuszny.opoka.org.pl/patriotyzm/

http://www.matuszny.opoka.org.pl/niepodleglosc/

Prześladowanie Kościoła

Fot. ? lesniewski - Fotolia.com
Fot. ? lesniewski – Fotolia.com

Kiedyś, dawno temu usłyszałem anegdotę, jak to ksiądz tłumaczył na kazaniu przykazanie miłości nieprzyjaciół. Przywoływał słowa Pana Jezusa, że jeśli ktoś Cię uderzy w jeden policzek, nadstaw mu i drugi. Otóż wychodząc po mszy z zakrystii spotyka organistę, który niewiele mówiąc uderza go z całej siły w policzek. Ksiądz aż się zamachnął, aby oddać, gdy wtem słyszy od organisty: „a co ksiądz mówił przed chwilą?” Zagryzł zęby, nadstawia drugi policzek, i dostaje z drugiej strony jak to powiada młodzież „z placka”. Uradowany, już chce odchodzić, gdy słyszy słowa księdza. Synu, zaczekaj, bo coś sobie musimy wyjaśnić. Zdezorientowany organista zatrzymuje się i słyszy: „niezbyt dokładnie słuchałeś mojego kazania, bo mówiłem, że napisane jest też „jaką miarą wy mierzycie, taką i wam odmierzą” i policzkuje organistę z jednej i z drugiej strony. Wystraszony kościelny próbuje biec na pomoc, aby powstrzymać ów skandal, gdy ksiądz i organista zgodnie go powstrzymując: Panie Staszku, pan się nie wtrąca, my sobie tylko dzisiejszą ewangelię tłumaczymy…

Dziś Solidarności z Kościołem Prześladowanym. W tym roku organizacja Kościół w Potrzebie zwraca uwagę na Nigerię. Afrykański kraj, w którym chrześcijanie stanowią niewiele mniej niż połowę ludności a mimo to akty terroru ze strony bojówek muzułmańskich sprawiają, że krew wyznawców Chrystusa leje się szerokim strumieniem. Od czasu mojego pobytu w Afryce w lutym tego roku, wciąż brzmią mi w uszach słowa tamtejszego misjonarza, który spędził czterdzieści lat na Czarnym Lądzie: „Tylko tu w Afryce i tylko w Nigerii i tylko w ubiegłym roku zostało zamordowanych za wiarę w Chrystusa więcej chrześcijan, niż wymordowali wszyscy rzymscy cesarze prześladujący Kościół w pierwszych wiekach.

Można by się zastanawiać, jak to się dzieje, że dwie pozostałe wielkie religie monoteistyczne potrafią upominać się głośno i skutecznie o poszanowanie dla swoich świętości, o prawa dla swych wyznawców, natomiast chrześcijanie bezradnie patrzą, jak morduje się ich braci i siostry pod różnymi szerokościami geograficznymi na świecie?

 Nie tak dawno temu prowadząc lekcję w mojej przesympatycznej obecnie już drugiej klasie liceum, jeden z moich uczniów postawił mi pytanie, gdy mówiłem, że pełnia prawdy jest w kościele katolickim, inne wyznania chrześcijańskie mają jej tyle, na ile zachowały wierność Bożemu Objawieniu, zaś o religiach niechrześcijańskich nie możemy mówić, że są one zbawcze, choć Chrystus Pan może i chce zbawić wszystkich ludzi i czyni to także w wiadomy tylko sobie sposób.

Otóż mój wzorowy uczeń, pyta wtedy: „Dlaczego ksiądz tak mówi? Nie pomyślał ksiądz, że w tym czasie, gdzieś w Arabii siedzi też jakiś uczeń, któremu jego nauczyciel mówi, że jego religia jest najlepsza?” Odpowiedziałem wtedy: „Masz rację. Jest dokładnie tak, jak mówisz. I dlatego w Europie zamyka się kościoły a buduje meczety, bo oni w to wierzą, my już nie…”.

Wyjaśnianie sobie woli Bożej winno odbywać się w ramach ekumenizmu i dialogu międzyreligijnego, a nie tak,  jak w anegdocie zamieszczonej na początku wpisu, czy też tym bardziej broń Boże jak w brutalnej rzeczywistości w Nigerii, Pakistanie, Syrii, Iraku, Sudanie żeby wymienić chociaż kilka, gdzie także dziś leje się krew wyznawców Chrystusa. Cóż jednak począć, jeśli światowe organizacje angażują się „po ciemnej stronie mocy” promując deprawację dzieci , aborcję, związki sodomickie ale milczą, gdy prześladowania za wiarę w Chrystusa zdają się być codziennością w wielu krajach świata.

Jak informuje Katolicka Agencja Informacyjna „W sierpniu 2009 fundamentaliści <w Sudanie> (przypis własny) islamscy ukrzyżowali 6 młodych chrześcijan za to, że ci nie chcieli wyprzeć się swojej wiary. Ocenia się, że obecnie co najmniej 35 tys. wyznawców Chrystusa w tym kraju jest niewolnikami swych ?panów? muzułmańskich.” O przypadkach ukrzyżowania chrześcijan w Sudanie swojego czasu pisał amerykański Sekretariat Stanu w raporcie dla prezydenta Billa Clintona. Wynikało z niego, że uczniowie Chrystusa są dziś najbardziej prześladowaną grupą religijną na świecie.

Czy coś zrobiono od tego czasu? Owszem, chrześcijanie zostają cichaczem zaliczani do grup wrogich demokratycznym państwom, gdyż kwestionują ich „konstytucyjny porządek oparty na prawie do aborcji, eutanazji i różnych homozwiązkow”. Tylko, czy takiego działania mamy prawo oczekiwać od cywilizowanych rządów światowych potęg?

Tak więc, mimo medialnego polowania z nagonką jakiego jesteśmy świadkami w naszej ojczyźnie, sytuacja chrześcijan w wielu krajach świata wydaje się być o wiele bardziej tragiczna. Co możemy zrobić w tej sytuacji? Pytanie pozostawiam otwartym zapraszając do dyskusji, zwłaszcza w przeddzień Święta Niepodległości.

O prześladowaniach chrześcijan w Sudanie swojego czasu pisał portal Opoka. Aby przeczytać, kliknij tutaj

Gdy rzuci nas dziewczyna…

bambino che guarda la pioggia che cade dal vetro
Fot. ? elisabetta figus – Fotolia.com

Jakie mogą być sytuacje, gdy ciężko jest nam pogodzić się z wolą Bożą, zaakceptować ją? Odejście – śmierć bliskiej osoby, poważna choroba oraz …gdy rzuci nas dziewczyna – usłyszałem dziś w mojej przesympatycznej, choć nieco rozgadanej klasie … piątej szkoły podstawowej. Zaczęło się od Abrahama, który najpierw posłuchał głosu Boga i opuścił swój dom, aby pójść do ziemi wskazanej przez Boga, a następnie gotów był poświęcić co miał najcenniejszego – swojego syna Izaaka.

Ostatnimi czasy wiele się mówi o – nazwijmy to eufemistycznie – dzieciach nazbyt dorosłych, jak na swój wiek. Dla „frontowego katechety” to można by rzec nihil novi sub sole. Większe zaskoczenie przeżyłem kilka lat wcześniej, gdy z liceum przeszedłem do szkoły podstawowej, i prowadziłem również lekcję o Abrahamie. Opowiadając w trzeciej klasie  SP o tym Patriarsze, przedstawiłem go jako człowieka, który mimo, że wiele posiadał, nie był szczęśliwy, gdyż on i jego żona nie mieli dzieci, choć bardzo chcieli. Wówczas błyskotliwy dziewięciolatek nie zgaszając wcześniej chęci wypowiedzenia na cały głos swojej opinii, postawił pytanie, nazwijmy to znów eufemistycznie, o komplementarność budowy anatomicznej Abrahama. To była pierwsza w moim życiu lekcja, której nie dokończyłem. Kiedy klasa przestawała się śmiać, zaczynałem ja, nie mogąc zapanować nad sytuacją i tak na zmianę.

Pamiętam jak kiedyś znalazłem się w szkole, w grupie „maluchów” z pierwszej klasy. Dzieci śmiejąc się głośno o czymś rozprawiały i wskazywały na swoją koleżankę: „niech księdzu powie, kim będzie jak dorośnie”. Ona zaś mimo braku mojej reakcji, głośno z uśmiechem odpowiedziała na zaczepkę rówieśników, ujawniając swoje życiowe plany, a gdy zapytałem, czy wie, co znaczy słowo, którego użyła, odpowiedziała bez wahania: „no będę się rozbierała w telewizji”…

Innym zaś razem zabrałem dzieciom w czasie lekcji w piątej klasie podstawówki karty, tzw. „Flirt”. Stwierdziłem krótko, że oddam wychowawczyni, z prośbą o rozmowę z rodzicami. Reakcja klasy była do przewidzenia. „Ale co w tym złego”. Wziąłem pierwszą kartę z brzegu, nie pamiętam co tam było, ale brzmiało dość dwuznacznie. Stąd przeczytałem tekst, chcąc dać pytającym argument, ale oni dalej nie widzieli w tym nic złego. Wtem przychodzi mi z pomocą inna uczennica, mówiąc że na innej z kart jest taki a nie inny tekst. Tyle, że tym razem …dla mnie nie wydawał się on jakiś dwuznaczny. Wydawało się, że brzmi zupełnie niewinnie. Więc teraz ja pytam, co w tym złego, na co klasa reaguje gromkim śmiechem. Zdezorientowany wracam do tematu, i prowadzę dalej lekcję. Równo z dzwonkiem nie proszone przeze mnie podchodzą trzy dziewczynki z tejże klasy, które widząc moje zakłopotanie postanowiły mi dość precyzyjnie opisać, co rozumieją przez ów nieszczęsny, cytowany przez klasę tekst. Słucham i własnym uszom nie wierzę. Przerywam zdecydowanie po dwóch zdaniach, nie chcąc dalej słuchać dość naturalistycznego opisu „tzw. innej czynności” o wiadomym charakterze… To był prawdziwy szok. Pamiętam jedynie że zadałem wówczas dość odruchowo pytanie. Dzieci kochane, macie po 12 lat. Skąd wy w ogóle wiecie o takich rzeczach? Na co moje rozmówczynie, bez żadnego zażenowania odpowiadają: „Jak to skąd? Internet, proszę Księdza…”.

Ten sam Internet znów od kilku dni żyje tematem niewinności dzieci. Niestety, dyskusja daleka od jakiejkolwiek merytoryki, zdaje się zupełnie pomijać fakt, że dziecko, któremu Internet, telewizja czy inny człowiek odebrali niewinność jest ofiarą, której zachowanie może dziwić i szokować, ale na Miłość Boską, jest to ofiara -dziecko potrzebujące pomocy, a nie „zaspokojenia!” Dziecko, od którego możemy odgrodzić się stalowymi drzwiami i grubymi murami w obawie, by nie naraziło na szwank naszej reputacji, ale czy to jest zadaniem głosicieli Dobrej Nowiny? Czy tzw. święty spokój i śledzenie życia z odległości szklanego ekranu sprawi, że świat stanie się choć odrobinę lepszy?

Zabiegani i często zapracowani rodzice czasem przeżywają prawdziwy dramat, widząc, jak dorosły świat odbiera im dzieciom niewinność. Zadają sobie sprawę, że zupełne odcięcie pociech od komputera czy telewizora, to półśrodek, bo za chwilę rówieśnicy w przedszkolu pomogą „nadrobić zaległości” w wiedzy z „tego” tematu.

Przynajmniej ci wierzący rodzice, chcieliby mieć pewność, że mają w nas kapłanach sojuszników w walce o niewinność i bezpieczeństwo swoich dzieci, a kiedy mimo to, dzieci „zbyt wcześnie dorosną”, chcieliby liczyć, że pospieszymy na ratunek, walcząc do końca o każdą skrzywdzoną duszę, by ją ocalić dla dla Boga.

Bo jeśli nie my, nie mający własnych żon i dzieci, staniemy na froncie walki o godność i niewinność rodzin i dzieci, to kto ma to zrobić? Władza świecka, która dziś tak bardzo wystraszyła się głosu rodziców, że postanowiła odebrać im prawo do zdecydowania, jak ma wygląda edukacja ich dzieci?

A może chcemy, by kolejne pokolenie znów wyśpiewało:

„Nauczyli nas regułek i dat,
Nawbijali nam mądrości do łba,
Powtarzali, co nam wolno, co nie,
Przekonali, co jest dobre, co złe.

Odmierzyli jedną miarą nasz dzień,
Wyznaczyli czas na pracę i sen.
Nie zostało pominięte już nic,
Tylko jakoś wciąż nie wiemy jak żyć.

Dorosłe dzieci mają żal,
Za kiepski przepis na ten świat.
Dorosłe dzieci mają żal,
Że ktoś im tyle z życia skradł.”

Jeszcze gorzej jednak będzie, jeśli zamiast piosenki od „Dorosłych Dzieci” kiedyś usłyszymy od samego Chrystusa: „Idźcie precz ode mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom, bo byłem dzieckiem, a …………….. .”

„Cudowne dziecko dwóch pedałów”

mountain bike, front sprocket and pedal

Wyobrażacie sobie imprezę sportową, którą żyje cała Polska plus kilka innych krajów naszej części Europy, transmitowaną na żywo przez TVP, gdy w kluczowym jej momencie zwycięzca zawodów zostaje nazwany „cudownym dzieckiem dwóch pedałów”?

Otóż, główny bohater tego powiedzenia, (Ryszard Szurkowski) które przeszło już do legendy, sam tak wspominał nie tak dawno na łamach prasy tamto wydarzenie: „Dzisiaj często przypomina się, że Bohdan Tomaszewski powiedział kiedyś o mnie, że jestem cudownym dzieckiem dwóch pedałów. Pewnie mi nie uwierzycie, ale w tamtych czasach to nie wywołało żadnych kontrowersji. Pedały to były dwie części po dwóch stronach roweru. Dopiero teraz mamy czasy, gdy ten wyraz kojarzy się przede wszystkim z innym znaczeniem.” (Fakt, 23.07.2013 r.)

Ach te czasy, zmieniające znaczenie takich prostych, normalnych słów. Nadające im treść, która jeszcze kilkanaście lat temu była jednoznaczna i tylko dla nielicznych miała posmak językowej wpadki.

Można by zapytać, kto je tworzy i dokąd one nas wkrótce doprowadzą? Katolicka Nauka Społeczna przypomina, że poprzez grzech rozumiemy akt osobisty, prowadzący do zerwania więzi z Bogiem. Oczywiście, każdy grzech śmiertelny nie tylko  zrywa więź z Bogiem, ale rani też miłość bliźniego. Ponadto wiele grzechów, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, gdy świat stał się jedną wielką wioską dotyczy relacji pomiędzy różnymi wspólnotami, społecznościami, czasem całymi narodami.

Nie znaczy to jednak, żebyśmy jak wielu to praktykuje, mieli opuścić bezradnie ręce, głęboko westchnąć, i wyrecytować niesakramentalną formułę samorozgrzeszenia, która mówi: „Nic na to nie poradzimy. Takie czasy”.

Czasy są takie, jacy my jesteśmy. To każdy z nas tworzy je na swoim odcinku życia i współtworzy układając relacje międzyludzkie według określonych norm, czy zasad. Milcząco godząc się na pewne rzeczy, popierając je, nakazując, lub przeciwstawiając się im, przynajmniej w takim zakresie, jaki dla każdego jest możliwy.

Wyzwaniem dzisiejszych czasów jest ocalenie prawdy o człowieku, jego miejscu w świecie i relacji względem Boga. Powtarzanie, że człowiek choć grzeszny, to wciąż mający swoją  nienaruszalną godność, od momentu poczęcia, aż do naturalnej śmierci. Powołany do szczęścia, którego nigdy nie osiągnie bez Boga. Człowiek – istota słaba i grzeszna, która jednak przy pomocy łaski Bożej może i powinna powstawać z upadku, aby wznosić się ku szczytom swego powołania.

Stąd też jedną z największych krzywd, jakie można wyrządzić człowiekowi jest z jednej strony nie oddzielanie grzechu, który jest obrzydliwością w oczach Bożych od grzesznika, którego Bóg miłuje i pragnie jego nawrócenia, aby w ten sposób ocalić go od potępienia. Z drugiej zaś, krzywdą jest milczące przyzwalanie na grzech, propagowanie grzechu, wykorzystywanie struktur lokalnych, krajowych i międzynarodowych  do publicznego sankcjonowania grzesznych zachowań, aż po nakazywanie innym ludziom, społecznościom czy krajom zmian prawnych, mających budować fałszywe przekonanie, że potępiane we wszystkich wielkich religiach monoteistycznych grzechy są normą, zwyczajną odmiennością.

Gdyby ktokolwiek miał wątpliwości, co mówi na ten temat Biblia, zamieszczam poniżej piękny cytat z listu św. Pawła do Rzymian, przestrzegający przed śmiercią wieczną (piekłem) grzeszników, których nawrócenia, a co za tym idzie – ocalenia pragnie Pan Bóg. Człowiek zaś pozostaje istotą wolną. Może złożyć nadzieję w Bogu i odziedziczyć życie, lub zdać się na swoje ciało i odziedziczyć śmierć…

„…Kobiety ich przemieniły pożycie zgodne z naturą na przeciwne naturze. Podobnie też i mężczyźni, porzuciwszy normalne współżycie z kobietą, zapałali nawzajem żądzą ku sobie, mężczyźni z mężczyznami uprawiając bezwstyd i na samych sobie ponosząc zapłatę należną za zboczenie. A ponieważ nie uznali za słuszne zachować prawdziwe poznanie Boga, wydał ich Bóg na pastwę na nic niezdatnego rozumu, tak że czynili to, co się nie godzi. Pełni są też wszelakiej nieprawości, przewrotności, chciwości, niegodziwości. Oddani zazdrości, zabójstwu, waśniom, podstępowi, złośliwości; potwarcy, oszczercy, nienawidzący Boga, zuchwali, pyszni, chełpliwi, w tym, co złe – pomysłowi, rodzicom nieposłuszni, bezrozumni, niestali, bez serca, bez litości. Oni to, mimo że dobrze znają wyrok Boży, iż ci, którzy się takich czynów dopuszczają, winni są śmierci, nie tylko je popełniają, ale nadto chwalą tych, którzy to czynią.” Rz 1,26-32

Schabowy z frytkami i sałatką

Schnitzel mit Pommes
Fot. ? BeTa-Artworks – Fotolia.com

Proszę Państwa, podano do stołu!

Serwujemy dziś schabowego z frytkami i sałatką. Jeśli ktoś jest zaskoczony tym początkiem wpisu, śpieszę wyjaśnić, że póki co, nie zamierzam otwierać działu kulinarnego na moim blogu, a z robieniem kolejnych Mc Mirków moi młodzi przyjaciele muszą niechybnie zaczekać do kolejnego roku, wszak powiało chłodem, a w górach pojawił się pierwszy śnieg. Chciałem jedynie upewnić się, że czytając ten wpis Szanowny Czytelniku nie będziesz krzyczał, że na talerzu leży zamordowane zwierzątko i zniszczone roślinki.

Skąd więc pomysł na tytuł zaczerpnięty z menu książki kucharskiej czy restauracji? Otóż różne lokalne czy międzynarodowe wydarzenia stają się coraz częściej okazją dla bombardowania nas różnymi ideologiami, akcjami lub wydarzaniami, które jak się im bliżej przyjrzeć, mają chyba jako jeden z celów przekonać jak największą liczbę ludzi, że człowiek jest największym pasożytem na świecie i każdy owad, roślinka czy zwierzątko jest po stokroć bardziej godne ochrony niż człowiek.

Zastanawiającym jest przecież, że bardzo często ci sami aktywiści, którzy protestują w obronie roślin, czy zwierząt, uaktywniają się także, w protestach popierających prawo do mordowania nienarodzonych dzieci, związki osób tej samej płci (ani to eko, ani logiczne) lub inne choroby cywilizacji.

Nie tak dawno temu obiegł internet pewien mem, w którym wyłaniające się zza roślin niemowlę z liściem na głowie przestraszone pyta: „a jeśli będę udawał, że jestem rzadką roślinką, czy wtedy pozwolisz mi żyć?” Nic dodać, nic ująć. Bóg podarował człowiekowi piękny świat. Niszczenie go jest prawdziwym barbarzyństwem, ale jeszcze większym barbarzyństwem, wręcz bluźnierstwem względem Stwórcy jest postrzeganie człowieka jako zło panoszące się na świecie, którego im mniej, tym lepiej.

Bóg rzekł do człowieka: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi”. I rzekł Bóg: „Oto wam daję wszelką roślinę przynoszącą ziarno po całej ziemi i wszelkie drzewo, którego owoc ma w sobie nasienie: dla was będą one pokarmem. A dla wszelkiego zwierzęcia polnego i dla wszelkiego ptactwa w powietrzu, i dla wszystkiego, co się porusza po ziemi i ma w sobie pierwiastek życia, będzie pokarmem wszelka trawa zielona”. I stało się tak. A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre.”

Ateizm i ateiści

Haustiere ? Hund, Katze, Maus...
Fot. ? jogyx – Fotolia.com

Niedawno dały się zauważyć na ulicach polskich miast bilbordy reklamujące ateizm. Nieco wcześniej media doniosły, że w Irlandii w szkołach będą obowiązkowe lekcje … z ateizmu. Biorąc pod uwagę, że wiara, zwłaszcza chrześcijaństwo, to między innymi moralność i prawdy wiary, żeby nie pisać już o znienawidzonych przez ateistów strukturze religii i kulcie, warto zadać pytanie: jeśli nie dekalog to co? Idąc zaś dalej, jeśli nie miłość, posunięta, aż do miłości nieprzyjaciół, to jaka zasada życia i relacji międzyludzkich?

Oczywiście, już słyszałem wiele razy o nieskrępowanej niczym wolności i boskości człowieka. Tak jednak dziwnie się składa, że w wielu, bardzo wielu przypadkach wolność od Boga i proklamacja „róbta co chceta” kończą się nie sięganiem szczytów nieba, lecz  nieskrępowanym praktykowaniem rzeczy, które pieski na podwórku bez skrępowania potrafią robić.

Człowiek nie jako Bóg, ale jako umiłowane dziecko Boże, powołane do przekraczania samego siebie, szczęście, które nigdy nie przeminie, zamiast „dziury w ziemi, świat, jako doczesne poletko, uprawiając które budujemy sobie miejsce pośród rajskiego ogrodu.

Wybór należy do Ciebie…

„Prawo ojca”

Father and daughter at beach
Fot? BlueOrange Studio – Fotolia.com

„Nic nie rozumiesz! Zrobię wszystko, żeby ona zapomniała, ale nie zapomni. Może wybaczy, bo to ludzkie, ale nie zapomni… To też ludzkie. A ja nie wybaczę! Sk…y, którzy ją zdeptali, nie mają prawa żyć! Odbieram im to prawo!”

Mówi Marek Kondrat w filmie „Prawo ojca”, w słynnej scenie rozmowy z policjantem pilnującym w szpitalu jego filmowej, zgwałconej i pobitej do nieprzytomności córki, na co słyszy upomnienie „stróża prawa” – „nie jest pan sądem!”. Odpowiedź głównego bohatera filmu zamyka jednak wszelką dyskusję, „Ojcem jestem!” odpowiada krótko.

Sam film osadzony w realiach Polski lat dziewięćdziesiątych opowiada o byłym rajdowym kierowcy, aktualnie jeżdżącym ciężarówką, który samotnie utrzymuje, bo powiedzieć „wychowuje” to w tym przypadku zdecydowanie za dużo, córkę – Martę. Dorastająca nastolatka pod nieobecność ojca pada ofiarą kilku nowobogackich młokosów, którzy mając tzw. układy w policji, wymiarze sprawiedliwości i lokalnym półświatku porzucają pobitą do nieprzytomności i zgwałconą dziewczynę, w przekonaniu, że nie żyje. Kiedy okazuje się, że Marta przeżyła, akcja filmu przeradza się najpierw w dramatyczny pojedynek pomiędzy ojcem a oprychami, celem ratowania własnego dziecka, a następnie stawia dość bolesne pytanie o sprawiedliwość i prawa, jakie ma ojciec w obronie własnego dziecka.

Przyznam, że choć z zamiarem zamieszczenia tego wpisu nosiłem się od trzech tygodni, to dziś ostatecznie zmobilizował mnie artykuł Weroniki, jaki wczoraj otrzymałem celem umieszczenia w serwisie „Młodzieńczym okiem”.

„Mam tekst o miłości, wypracowanie z polskiego, ale nie wiem, czy będzie się nadawał do bloga” usłyszałem wczoraj po wieczornej mszy od Weroniki. „W każdym razie wyślę go księdzu”. Odbieram e maila, czytam i dochodzę do wniosku, że Weronika poruszyła w swoim wpisie nie wiem, czy w sposób zamierzony, ale zrobiła to niezwykle trafnie, nie tylko problem dorastania i miłości. Tak naprawdę tekst, który napisała opowiada od początku do końca o ojcostwie.

Jak przeżyć beztroskie dzieciństwo i cudowną młodość, bez szukania pocieszenia w ramionach przypadkowych chłopców? Jak nie zatracić się w życiu? Jak  w poszukiwaniu choćby cienia akceptacji, ustrzec się przed trafieniem, jak w paszczę lwa, w ręce dorosłych, złych ludzi o brudnych, zatwardziałych sercach? Innymi słowy jak być nastolatką, zwłaszcza w realiach, o których w końcowej scenie filmu „Prawo ojca” śpiewa Ryszard Rynkowski takimi słowami:

Kraj krzyży i chleba,
Kupisz tu prawo „na lewo”,
Bo tu już nic nie liczy się,
Kraj piekła i nieba,
Sprzedasz tu prawo „na lewo”,
Bo zło tu kpi z wiary Twej,

Widzisz Marto jak to jest,
Tu naszym strachem karmią się.
Dla nich prawo, dla nas słabość,
Nasz lęk, nasz strach jest siłą ich!
Znów nas zwiodą Ci na szczycie schodów,
Kto wie, kto wie, który raz?
Widzisz Marto jak to jest,
Tu zwykli ludzie boją się.

Kraj krzyży i chleba,
Kupisz tu prawo „na lewo”,
Bo tu już nikt nie broni Cię,
Kraj piekła i nieba,

Sprzedasz tu prawo „na lewo”,
Bo zło tu kpi z wiary Twej.
Widzisz Marto jak to jest,

Nie można nigdy poddać się,
Poddać się,

Poddać się,

Nie

 

Do poszukiwania odpowiedzi na te i inne pytania oraz dyskusji nad młodzieńczą miłością i rolą ojca w życiu nastolatek zapraszam aby

kliknąć tutaj, i przejść do wpisu Weroniki

Uwaga, uwaga! Nadchodzi!

Businessman multitasking
Fot ? alphaspirit – Fotolia.com

To było do przewidzenia. I tak było to tylko kwestią czasu. Z roku na rok sytuacja przecież narastała, wskazywała na tzw. kierunek rozwoju. Każdy, komu nieobce jest robienie zakupów w supermarketach pewnie się nawet do tego przyzwyczaił, że ledwo z wystaw znikną nagrobne znicze, lada chwila pojawiają się bożonarodzeniowe ozdoby, okolicznościowe słodycze, i tysiące gadżetów, stworzonych tylko po to, aby mogły się znaleźć pod choinką lub w worku świętego Mikołaja.

Dziś jednak odbierając e maila poczułem się zaskoczony. Może to dlatego, że XXXI niedziela zwykła przypadła dokładnie tuż po Uroczystości Wszystkich Świętych oraz po Wspomnieniu Wszystkich Wiernych Zmarłych. Jednak otrzymać serię reklam z choinką i światełkami na Bożonarodzeniowe Drzewko, następnego dnia po Zaduszkach wydaje się czymś z pogranicza tragikomedii.

Ja na prawdę rozumiem, że wszyscy chcą z czegoś żyć. Potrafię funkcjonować (przynajmniej tak mi się wydaje) w świecie, gdzie na każdym kroku, ktoś coś reklamuje, ale czy faktycznie doszliśmy już tak daleko, że od dziś będę już odbierał reklamy na Boże Narodzenie, a za kilka dni każdy supermarket w Lublinie i nie tylko będzie bombardował nas skądinąd pięknymi polskimi kolędami, robiąc z nich tylko rodzaj marketingowej dekoracji? Spłycając ich prawdziwe znaczenie i powodując niesmak i przesyt, kiedy powinny one tak na prawdę zabrzmieć z całą mocą zwiastując tę oczekiwaną od dawna wieść, że narodził się nam Zbawiciel?

Pamiętam jak u schyłku lat dziewięćdziesiątych kiedy rozpoczynałem posługę duszpasterską, coraz bardziej powszechne były spotkania opłatkowe w szkołach, zakładach pracy itp. Wielu zastanawiało się wtedy, czy „Wśród nocnej ciszy” śpiewane na kilka dni przed wigilią Bożego Narodzenia nie jest przesadą. Bo przecież wciąż adwent, czas oczekiwania, a to najważniejsze spotkanie ma być przy rodzinnym stole, potem zaś Pasterka, radosny poranek i święta.

Czasy jak widać się zmieniają, i jestem daleki od biadolenia z tego powodu, ale czasem chciałoby się tak zwyczajnie, po prostu powiedzieć: ludzie, wyluzujcie! Dajcie nam normalnie żyć, niech swój klimat i nastrój mają Wszyscy Święci, niech Archanioł Gabriel w spokoju zwiastuje, a pierwsza gwiazdka w Wigilijny Wieczór nie pomyli się z odbijającym się w szybie i dogasającym gdzieś w oddali nagrobnym zniczem…