Starym, polskim zwyczajem, gdy śpiew kolęd rozbrzmi na dobre w naszych domach i kościołach, zaczyna się czas wizyty duszpasterskiej, zwanej potocznie kolędą. Kiedy idzie się po kolędzie kolejny już raz w życiu, wracają stare wspomnienia, przypominają się świeże jeszcze w pamięci spotkania z ubiegłego roku, a w głowie i sercu rodzą się dziesiątki pytań, i zwyczajnie po ludzku obaw, którymi postanawiam niniejszym z Szanownymi Użytkownikami bloga się podzielić.
Kolęda przynajmniej dla mnie, należy do jednych z najbardziej trudnych zadań, które jakkolwiek by się ich nie wykonało, zawsze będzie źle. Dlaczego? Przede wszystkim ze względu na to, że jest to zadanie, które dochodzi dodatkowo na jeden miesiąc w roku do codziennych zajęć, które i tak w przypadku niektórych duchownych pochłaniają resztki czasu. Stąd dylemat, pofolgować sobie jedenaście miesięcy w roku, by przez ten jeden funkcjonować normalnie, czy żyć „na sygnale” przez całe swoje kapłaństwo, ze świadomością, że jeden miesiąc w roku będzie życiem na granicy „walki o zachowanie podstawowych czynności życiowych”. Ot, jak się nie zrobi, będzie źle.
Po drugie, jest to zadanie tyleż uświęcone zwyczajami sprzed lat, co karkołomne ze względu na bardzo ograniczony czas. W przypadku miejskiej parafii, pięć minut, czyli 300 sekund, to czas, który pozwala rozpocząć i zakończyć kolędę w tzw. przyzwoitym czasie. Poprzez czas mam na myśli datę oraz godzinę rozpoczęcia i zakończenia kolędy.
Stąd też mała prośba, aby ku chwale Bożej i pożytkowi wiernych ułatwić sobie przeżycie tych 300 sekund raz do roku, tak aby nie był to czas stracony. W zamyśle Kościoła ma być to wszakże czas wspólnej modlitwy, błogosławieństwa mieszkania i domowników, uzupełnienia kartoteki parafialnej, zorientowania się w potrzebach duchowych parafian, i ewentualnie umówienia się na spotkanie w kancelarii lub kościele celem omówienia i załatwienia spraw, które wymagają więcej czasu niż owe 300 sekund. Zwyczajowo też przy okazji kolędy zwykło się składać ofiarę.
Dlatego też, pomyślałem, że zamieszczę tych kilka próśb, a do dyskusji o kolędzie zapraszam na Forum (www.matuszny.opoka.org.pl/Forum).
Prośba pierwsza: Poszanowanie wspólnej modlitwy. Otóż między innymi po to organizujemy na kolędę „mini ołtarzyk”, aby skupić się wokół niego, a potencjalne rozproszenia na modlitwie zwalczać spoglądając na krzyż, umieszczony pomiędzy świecami na środku stołu czy stolika. Bez względu na parafię, dzielnicę czy miasto do kolędowego niechlubnego rytuału należy sytuacja, w której już po rozpoczęciu modlitwy, zanim ksiądz dojdzie do „chleba naszego powszedniego” gospodarz lub gospodyni domu wyrecytuje tytułową frazę „tam jest Bozia” wskazując na wiszący na ścianie krzyż lub obraz. Pomijam fakt stosowania dziecięcego zdrobnienia „Bozia” w ustach dorosłych ludzi, (o tym dłużej innym razem) ale z pokorą przypominam – w czasie wspólnej kolędowej modlitwy skupiamy się wokół przygotowanego ołtarzyka. Jeśli mamy pamiątkowy, zabytkowy czy inny cenny obraz lub krucyfiks, pochwalmy się nim księdzu po zakończeniu modlitwy.
Prośba druga: Domowe zwierzęta. Nie czyńmy z nich głównego problemu, o jakim będziemy rozmawiać z księdzem. W blokach ten problem występuje w nieco mniejszym natężeniu. Gorzej na wioskach, lub w dzielnicach domków jednorodzinnych. Na prawdę proszę, przyjmujmy zasadę, aby zwłaszcza pies był zamknięty w innym pomieszczeniu. Okazuje się, że często zamiast „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” lub odpowiedzi na to katolickie pozdrowienie ksiądz słyszy na początek „On nie gryzie”. Nawet jeśli ksiądz bardzo lubi zwierzęta, w tym psy, pies właściciela niekoniecznie musi lubić gościa. Zwłaszcza, że chodząc od domu do domu zbiera się na ubraniu przeróżne zapachy, w tym domowych zwierzątek – psów, kotów, królików itp, co może nawet u najspokojniejszego psa wywołać nieprzewidzianą reakcję.
Prośba trzecia: nie dajmy się zaskoczyć. Jeśli z różnych względów ksiądz „zaskoczył” nas w mieszkaniu i jesteśmy nieprzygotowani, nie szukajmy na szybko kolędowych akcesoriów. Praktyka pokazuje, że siedzenie w fotelu i czekanie, aż domownicy znajdą kropidło, wodę święconą i świece pochłania więcej czasu, niż owe 300 sekund. Stąd pomódlmy się wspólnie, podejmujmy ważny dla nas temat, ale nie marnujmy czasu na pośpieszne przeszukiwanie mieszkania. Podobnie, na prawdę nie zbiedniejemy, jeśli świece zaświecimy wcześniej, gdy ksiądz jest już u sąsiada, niż jeśli będziemy złorzeczyć na łamiące się zapałki, podczas gdy ksiądz odmawia modlitwę.
Prośba czwarta: nie traktujmy księdza jak urzędnika skarbowego. Zdarza się już po zakończeniu wizyty duszpasterskiej, że ktoś, kto przez dwadzieścia lat nie otwierał drzwi księdzu po kolędzie, przychodzi do kancelarii, aby np. uzyskać zaświadczenie, że nie ma przeciwwskazań do bycia chrzestnym. Jakie są najczęstsze tłumaczenia? „Nie mieliśmy na ofiarę”. – Czy jak ktoś nie ma na tacę, to ma nie przychodzić do kościoła na mszę św? Ksiądz też człowiek, i choć ofiara kolędowa jest poważnym wsparciem zarówno parafii jak i posługujących w niej księży, to jeśli nie chcesz, nie możesz, lub chcesz złożyć ofiarę kiedy indziej, zrób jak dyktuje ci sumienie, ale przyjmij kolędę i błogosławieństwo, a nie zamykaj drzwi, nie daj pustej koperty lub nie wkładaj do niej wyciętego kawałka gazety, starej nie będącej w obiegu pięćdziesiątki itp. Takie coś, świadczy nie o księdzu, lecz o gospodarzu.
Prośba piąta: kultura osobista. Przez siedemnaście długich wizyt duszpasterskich widziałem już wiele, choć zdaję sobie sprawę, że jeszcze więcej może mnie zaskoczyć. Otwierał mi już mieszkanie mężczyzna w „stroju Adama”, przeżyłem obelgi, które słychać pewnie było na sąsiednim osiedlu, zapraszano mnie do dołączenia się do libacji, którą akurat przerwałem, krzyczano za mną, abym dołożył się do „turboptysia”, kolega przeżył nawet atak gazem pieprzowym po oczach. Nie życzysz sobie przychodzenia po kolędzie? Grzecznie poproś o odnotowanie tego w kartotece, aby więcej póki nie zmienią się lokatorzy nie pukać do tych drzwi i nie przychodzić z kolędą. Będzie to skuteczniejsze, niż popisy na progu własnego domu. Kultura osobista jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Prośba szósta: Nie częstuj alkoholem! Zrobię tu małe zastrzeżenie. Piszę to, jako zdeklarowany abstynent, ale także jako kapłan, wikariusz i katecheta. Wyobraź sobie sytuację, że zostałeś zatrzymany do rutynowej kontroli drogowej i podając dokumenty, jednocześnie wyjmujesz „małpkę”, aby sierżant „rozgrzał się”, bo pewnie zmarzł na służbie. Ksiądz przychodząc po kolędzie, po pierwsze przychodzi z wizytą o charakterze religijnym. Przynajmniej tak oficjalnie deklaruje w każdej parafii. Po drugie, jest w tym czasie „na służbie”, niejako w pracy. Więc? Weź proszę pod uwagę te fakty. Zważ również, że kapłan, który uległby takiej pokusie, zwłaszcza w dobie „publicznych grzechów związanych z alkoholem niektórych duchownych” sam sobie wystawiłby świadectwo…
Wiem, że nie wyczerpałem różnych sytuacji, które mogą się zdarzyć. Ograniczyłem się do kilku próśb, które mam nadzieję pomogą lepiej wykorzystać te magiczne 300 sekund i nie wprawią w zażenowanie ani gościa ani gospodarzy.
Do zobaczenia na kolędzie!